Dlaczego nie byli ubezpieczeni

Cry havoc and let slip the dogs of war

Nanga Parbat. Zgodnie z przewidywaniami Polacy dali głos i znowu mam ochotę zwymiotować na rodaków. Ale ja nie o tym.

W dyskusji pada często Pytanie Ostateczne: dlaczego nie byli ubezpieczeni? Byli. Natomiast ubezpieczenie nie pokrywało kosztów transportu ekipy ratunkowej spod K2. MSZ udzielił gwarancji na 50 tys. dolców, Pakistan dostanie hajsy i prawdopodobnie nie pójdą one nawet z naszych podatków. Widziałem dwie zbiórki pomocowe – w złotówkach kilka godzin temu było 264 tys., w eurosach z zaplanowanych 100 tys. mieli już 83 tys. Więc ustaliwszy to, skończmy ten żenujący festiwal pierdolenia o „kradno mi z podatków na głupie hobby zamiast dać na horom curke”.

Natomiast mam inny temat do poruszenia. Jak wszystkie mędrki od „powinni się byli ubezpieczyć” wyobrażają sobie akcję ratunkową w wysokich górach? Że co, na 7000 metrów na każdym ośmiotysięczniku stoi baza murowana, taka bacówka czy też schronisko, w której siedzą ratownicy pracujący dla konkretnych ubezpieczycieli i ściągają himalaistów jak jest bieda?

Czy może baza stoi na 500o metrów? Albo na 3000? I siedzą w niej ludzie od ubezpieczycieli, którzy tylko czekają na sygnał, żeby popędzić w góry i ściągać himalaistów jak jest bieda?

Czy może, kurwa, u podnóża góry stoi balon, którym przedstawiciele ubezpieczyciela lecą sobie do góry, po czym desantują się, przypinają zziębniętych himalaistów do lotni i fruną z nimi w dół? Albo zjeżdżają na nartach, wlokąc za sobą tobogany?

Dochodzi do zabawnych sytuacji, gdy utkną dwie wyprawy jednocześnie, ale jedna ma chujowe połączenie w Playu i nie może się dodzwonić do Axa (niebieskie kurtki), więc gniją w śniegu, a druga ma telefon satelitarny i ratownicy z Compensy (żółte kurtki) już jadą na sygnale ratować niefortunnych podróżników.

Poważnie, jak sobie wyobrażacie akcję ratunkową w sytuacji, gdy jesteście ubezpieczeni od wszystkiego?

Na Nanga Parbat nie ma bazy TOPR-u, GOPR-u czy tam NPOPR-u, gdzie siedzą ratownicy i czekają na sygnał od ubezpieczyciela: ruszajcie, ino wartko, ale tylko ci z PZU (granatowe kurtki), MetLife (zielone kurtki) czeka, bo coś się w polisie nie zgadza, i chyba w tej tanioszce, którą podpisały te naiwne łosie akcja ratunkowa powyżej 7k metrów jest wyłączona z ubezpieczenia.

Akcja ratunkowa w takich sytuacjach opiera się wyłącznie na uczestnikach innych wypraw, i to pod warunkiem, że są w pobliżu. Francuzka (w chwili gdy to piszę, chłopaki zeszli bez Mackiewicza i fruną do Skardu[1]) miała gigantyczne szczęście, że akurat po sąsiedzku nasi szykowali się do ataku na K2 i byli zaaklimatyzowani na odpowiedniej wysokości. Na dodatek zaprezentowali nadludzką wytrzymałość i po przybyciu pod Nanga Parbat, 1100 metrów w górę, częściowo po ciemku przebiegli niczym cyborgi. Nieludzkie szczęście, bo w tej chwili „po sąsiedzku” jest tylko jeszcze jedna wyprawa, która tak się składa, przebywa w Obozie 1 na wysokości 6050 metrów i ma do Nanga Parbat w linii prostej półtora tysiąca kilometrów. Bo są, kurwa, pod Mount Everestem. W tej chwili nie ma tam nikogo więcej, bo zimą na ośmiotysięczniki wspinają się tylko Polacy, Rosjanie i pojeby.

„Noale przecież śmigłowiec”

W okolicy Nanga Parbat lata tylko armia. Indie i Pakistan napierdalają się tam od lat o Kaszmir, więc lotów cywilnych nie ma. Pechowo składa się tak, że pakistańska armia korzysta z helikopterów[2], które nie są w stanie wspiąć się powyżej 6000 metrów. Tak zwyczajnie, po helikopterowemu – nie są w stanie polecieć wyżej. Do tego pogoda. Naszą ekipę spod K2 Pakistańczycy wysadzili na Nanga Parbat na wysokości 4800 nie dlatego, że pilotowi nie chciało się lecieć wyżej.

Podsumowując. To, czy byli ubezpieczeni (byli) czy nie, nie ma w tej konkretnej sytuacji najmniejszego znaczenia. Mogli sobie zapłacić nawet miljord dolarów, a i tak niczego by to nie zmieniło. Jak w Pakistanie nie masz dojść do generała, śmigłowiec nie wystartuje po kwadransie.

Oraz jeszcze jedno. Art. 36 Konstytucji mówi: podczas pobytu za granicą obywatel polski ma prawo do opieki ze strony Rzeczypospolitej Polskiej.

Pamiętajcie o tym podczas pobytów ZAGRANICO. Nieważne, czy zgubicie paszport w Australii, zaatakujecie Mount Blanc w Kubotach, czy utkniecie w lodowej jamie na Nanga Parbat. Jako społeczeństwo powinniśmy dbać o swoich. Nawet jeżeli nie mają ubezpieczenia (mają).

Aha, wszelkie próby dyskusji o tym, czy himalaizm to hobby bezpieczne, pożyteczne, sensowne, czy wręcz przeciwnie, będą kasowane. To nie ten wątek a himalaistów wolę od piłkarzy nożnych. Są tańsi w utrzymaniu a ich kibice nie rozpierdalają mi miasta po tym, jak ich idole wejdą zimą na K2.

[1] Giambiasi twierdzi, że próbuje zorganizować śmigłowiec, który poleci po Mackiewicza. Szuka czegoś, co wleci powyżej 7000 metrów.
[2] Mają następujące maszyny: Aerospatiale, Mi-17 i Bell, te pierwsze latają maksymalnie na pięciu tysiącach metrów, Mi-17 i Bell na sześciu. Ergo – armia pakistańska nie ma na stanie maszyn, które byłyby w stanie podjąć ludzi powyżej sześciu kilometrów. Mackiewicz i Revol utknęli na wysokości 7300 m.

597 myśli na temat “Dlaczego nie byli ubezpieczeni”

  1. co to za zawód blogger ? haha smeich na sali koles siedzący na zadku przed monitorym udającym ze kims ważnym jest ! a tak naprawde trzeba sie zastanowić czy czasem dysfunckyjny społecznie nie jest !

    Polubienie

  2. Za kurwę i chuja w tekście, dobrze, że bez błędów.. Jesteś czubkiem i jak takie coś ma czelność umoralniać innych użytkowników.

    Polubienie

  3. „Święta” racja! Popieram! Pasja + odpowiedzialność.
    Dodałabym jeszcze ubezpieczenie „na życie i dożycie”, by rodzina W RAZIE śmierci lub kalectwa miała przynajmniej zabezpieczenie. …że co? …że to trudne? A co jest w życiu proste?! Wszystko ma swój koszt i dojrzewając każdy człowiek się z tym musi skonfrontować, podobnie jak z wyborem między konformizmem i nonkonformizmem… ALE…
    Proszę mnie dobrze zrozumieć – góry są od lat moją pasją, choć sama się nie wspinałam (preferuję trochę inny, choć podobny typ sportów górskich), ale kocham góry i je szanuję, wiem jak dalece potrafią w człowieku utkwić. Znałam kilku himalaistów, doskonale rozumiem to, co robią. I jestem za tym, by ich ratować do skutku, nawet z moich podatków. Uważam też, że poświęcanie wszystkiego dla dzieci to błąd – rodzic to też człowiek, a nie tylko matka czy ojciec i wiem, że życie w dyscyplinie, jakiej wymagają góry, zwłaszcza takie, a także pasja rodziców (jeśli jest to pasja, a nie tylko zainteresowanie) pomaga dzieciom w autokreacji i samorealizacji, obojętnie jaką dziedzinę w swoim życiu wybiorą.
    Jednak wiem też, co przeżywały rodziny w czasie wypraw i nawet ja, choć byłam t y l k o „trochę zaprzyjaźniona”.
    Wiem też, jak trudno zebrać pieniądze na wyprawę, jakie są to olbrzymie, olbrzymie koszty (powtórzenie zamierzone), tym bardziej, że przecież na to, by weszły na szczyt dwie-trzy osoby, pracuje tu w kraju, a potem tam na miejscu niemały zespół ludzi!
    Wiem też, że niejeden himalaista ma swoje prywatne zaplecze finansowe, pracując ciężko między wyprawami, łącząc nierzadko pracę z treningiem (w takie góry nie idzie się bez stałego utrzymania formy i bez przygotowania!), nie mówiąc już o tym, że nikt nie chce zatrudniać pracowników, którzy znikają na kilka, czasem więcej niż kilka miesięcy, więc ludzie ci muszą pokonywać dodatkowe problemy. Nie zawsze się to udaje, a bywa, że czas poświęcony na pracę „mści” się później na formie i można zapomnieć o wejściu na szczyt. I wtedy trzeba wybierać – albo… albo…
    A akcja ratunkowa – na taką wysokość praktycznie nie doleci żaden środek latający na silnikach, który mógłby tam wylądować lub podjąć ludzi ze ściany, bo do spalania – czyli działania silnika – potrzeba tlenu, a tego jest na tej wysokości jak na lekarstwo, nie mówiąc o tym, że warunki pogodowe na takich wysokościach potrafią się zmieniać niemal błyskawicznie. I co tu pomogą pieniądze?!
    Dlatego ta dyskusja jest dla mnie nieco akademicka – wypowiadają się ludzie, którzy nic o tym tak naprawdę nie wiedzą, patrzą na jednego człowieka i myślą, że to tylko kwestia jego wyboru, a tymczasem to nie do końca prawda. Nie mniej rozumiem punkt widzenia obu stron.
    I dlatego artykuł uważam za ważny. A że kpiący i prześmiewczy? Często lepiej i szybciej dociera do ludzkiej świadomości kpina, choćby przez wywołanie takiej dyskusji jak ta, niż nie wiadomo jakie tłumaczenia i opisy.
    A jeśli ktoś chce choć odrobinę zrozumieć warunki w Himalajach niech obejrzy „Everest”, choć oczywiście pokazuje on jedynie niewielką cząstkę tego, co tam się dzieje i jak wygląda wyprawa. Tu też można trochę poczytać: https://wiadomosci.wp.pl/monika-witkowska-o-mount-everest-obok-wspinacza-przeszlo-okolo-40-osob-nikt-nie-pomogl-6031368529777281a, do tego trochę wyobraźni… I niech sobie policzy, co musi zrobić człowiek PRZED wyprawą… No i niechaj rozważy koszt udziału w komercyjnej wyprawie na Everest, rzędu 30-39 tys. dolarów za osobę + doświadczenie na 7-miotysięcznikach… No i niech wlezie choć na jedną górę (nie pagórek) w warunkach zimowych… Może wtedy będziemy rozmawiali bardziej z sensem…
    No i pamiętajmy, że to NIE tylko Ich prywatna sprawa! Gdy Wanda Rutkiewicz pokonywała kolejne szczyty, tak samo jak choćby Kukuczka, Cichy, Wielicki i inni, niejeden człowiek na świecie dowiadywał się, że Polska w ogóle istnieje! Byliśmy dumni, że „Polacy tam byli”! „Polak zwyciężył”! że Polska, Polak, Polka było odmieniane we wszystkich językach! Puchniemy z dumy, gdy wszędzie mówi się, że Polska ma najlepszych himalaistów na świecie!
    A więc… Cześć Ich pamięci!

    Polubienie

    1. – Co jest dla mnie najważniejsze na świecie? Odpowiem szczerze: góry – mówił Jerzy Kukuczka. – Nigdy nie postawiłabym go w sytuacji: wybieraj – ja albo góry. On przecież je kochał – mówi jego żona Cecylia.

      http://www.wysokieobcasy.pl/wysokie-obcasy/1,162269,16845027,Nie_martw_sie__wroce___rozmowa_z_Cecylia_Kukuczka_.html?utm_source=facebook.com&utm_medium=SM&utm_campaign=FB_wysokieobcasy&disableRedirects=true

      A tu wyżej czytam w komentarzach opinię syna himalaisty o ojcu egoiście i cytowaną wypowiedź na pogrzebie syna innego „wędrowca” z podziękowaniem za góry…

      Po prostu co człowiek, to historia… Tak było, jest i będzie dopóki rodzaj ludzki sam się wreszcie nie doprowadzi do ruiny…

      Polubienie

Dodaj komentarz