Miesiąc to zbyt krótki okres, by definitywnie stwierdzić, że wiaty „nie chronią”, „nie dają cienia” a „ławka jest wąska”. Wiaty zostały poddane ostrej krytyce, choć w ciągu ostatniego miesiąca nie odnotowaliśmy silnego wiatru, intensywnych opadów, ani palącego słońca – zwróciła mi uwagę Magdalena Potocka z biura prasowego ZTM.
I dodaje: – Odnosimy wrażenie, że przesłane uwagi zostały sformułowane nieco na wyrost.
Fejs ułatwia jak może przenoszenie części tekstów archiwalnych na stronę. Tym razem przypomniał mi, że dokładnie dwa lata temu napisałem swój najpopularniejszy kawałek. Jakiś totalny ewenement, tekst powstał w ciągu dwudziestu minut, kolejne 6 szukałem fajnej fotki w internecie, przez następne 4 nanosiłem na zdjęcie cyferki w paincie, wrzuciłem, zapomniałem, wyjechałem na Nordcon. Dopiero po dwóch dniach dotarło do mnie jaką gównoburzę rozpętałem.
Przypomnijmy sobie tekst o wiatach. I trzy zdania ode mnie.
Stałem wczoraj na Wileniaku, autobus nie podjeżdżał, obejrzałem sobie zatem dokładnie te nowe wiaty reklamowe, które udają przystanki. Pierwsza uwaga natury ogólnej – zaprojektował to ktoś, kto na pewno nie jeździ komunikacją miejską i nie ma pojęcia, jakie funkcje, oprócz reklamowych, powinna spełniać wiata przystankowa. To ładne, plastikowe gówno nadaje się wyłącznie do pokazywania na wystawach dizajnu i chwaleniu się w przekaziorach, bo na pewno nie do ochrony przed wiatrem, chłodem, deszczem czy śniegiem. No ale może po kolei. W załączniku wrzucam zdjęcie z numerkami, po kolei sprawy mają się tak:
1. (o, mam deja vu) Ta ścianka ma 1,20 metra od wspornika, co oznacza, że schronią się za nią trzy osoby. Wiecie, przed takimi rzadkimi w naszej strefie klimatycznej zdarzeniami pogodowymi jak przejmująco mroźny wiatr, zacinający deszcz, takie tam ewenementy aury. To jedyny plus tego czegoś. Szkoda tylko, że jak będzie padać, deszcz będzie się lał na plecy, bo daszek w bok jest nieprzedłużony (1A).
2. 40-50 cm od wspornika. Po co ten element frywolny, nie wiem. Nie można było dać takiego samego jak jedynka? Tutaj dla odmiany daszek 2A jest wyciągnięty po horyzont. Może na odwrót w fabryce zamontowali?
3. Ławka jest wysklepiona. Powtórzę: WYSKLEPIONA. Słusznie, wiata jest do reklam a nie od tego, żeby się ludziom wygodnie siedziało. Pomijam fakt, że oprócz tego, że jest WYSKLEPIONA, jest również wąska. I bardzo dobrze, bezdomni nie będą tam spać. Ja bym ją jeszcze pochylił. I najebał metalowych guzów. Łatwiej byłoby ją wtedy utrzymać w czystości. Również rasowej i klasowej. Jedyny plus to zastosowany materiał – drewno się tak bardzo nie wyziębia, nie będzie go wpierdalać korozja, nie wytargają złomiarze. Ładnie zaimpregnowane, pociągnięte jakimś lakierem, nie zgnije zbyt szybko. Gdyby to jeszcze było wygodne, byłby drugi plus.
4. Taka szpara, żeby ludziom wpierdalał się deszcz i śnieg za kołnierze. Nawet sprawdziłem, bo wiecie, może od tyłu daszek jest na tyle długi, że zasłania szparę na tyle, że opad musiałby występować poziomy. Otóż nie, Przy niewielkim wietrze, woda albo śnieg będzie padać prosto na ludzi. Albo na ławkę. Po tym poznałem, że projektował to ktoś, kto nie umie podstawowych funkcji stawianych przed przystankiem.
5. Hit – szklany, przezroczysty dach. Życzę powodzenia latem. No ale przecież ekstrawaganckie oczekiwanie, że wiata ma dawać jakiś cień, to pewnie jest roszczeniowość i czepianie się detali. Przecież on jest taki ładny, ten daszek. A że w gorące dni będzie tam szklarnia? To już problem starych ludzi. Zresztą nie muszą wychodzić z domu i zajmować miejsca w autobusach, lepiej niech posiedzą w chłodzie i popatrzą w telewizor.,
Wileniak, jak to Wileniak, rozkurw związany z metrem trwa cały czas, więc może się okazać, że do wiaty podłączą prąd i będzie się cokolwiek na niej świecić. Chwilowo jest pod nią ciemno. Na szczęście nikt nie zainstalował na niej rozkładów jazdy, więc nie ma kłopotu z czytaniem małych literek. Oraz cały czas liczę, że przynajmniej reklamy będą podświetlone. To wtedy i rozkład da się rozczytać.
Ładne, kompletnie niefunkcjonalne gówno w pazłotku. Wychodzi na to, że naprawdę najlepsze były te obleśne przystanki z aluminiowej trapezówki, z czasów gdy nad Wisłą prężnie wykuwał się kapitalizm. W sumie nie wiem czego oczekiwałem i dlaczego się łudziłem, że tym razem się uda. Ależ byłem naiwnym łosiem.
fot. Internet, poprawki: R.Teklak
Prawie 3000 lajeczków i ponad 1000 udostępnień spowodowały, że trafiłem do głównego nurtu i chcieli ze mną robić wywiady. Stwierdziłem, że jestem wyjechany, nie jestem w stanie wrócić tylko po to, żeby nagrywać wywiady, i że do poniedziałku sprawa na pewno ucichnie. Nie pierwszy raz się pomyliłem, sprawa nie ucichła, a ja straciłem okazje do przejścia do klasy mikrocelebryckiej, gdyż ani razu nie zagadałem do sitka. Co za tandeta.
Na moje zarzuty pozwoliła sobie odpowiedzieć pani Magdalena Potocka z ZTM. W natemat nazwali mnie poirytowanym internautą, co do tej pory powoduje u mnie drgawki ze śmiechu. Ba, do moich zarzutów odnieśli się autorzy projektu wiaty, zresztą potem życie brutalnie zweryfikowało ich przekonanie o zajebistości przyjętych przez nich rozwiązań. No jednak klimat nigdy nie był u nas łaskawy, i wiało, padało i świeciło dokładnie w tych miejscach, które wskazałem w tekście, a o których panowie projektantowie nie pomyśleli, bo po co. Mam wrażenie, że to był pierwszy raz, gdy nie dość, że mój tekst przebił się do głównego nurtu, to jeszcze wywołał zmarszczki na tafli rzeczywistości.
A potem AMS i tak nastawiał w całym mieście 1600 sztuk tego gówna, więc cała moja krytyka i opór zdały się dokładnie na nic. Na Wschodzie bez zmian.
Zasadniczo przymierzam się do stopniowego przenoszenia moich archiwalnych tekstów z fejsbuka, na którym przeszukiwanie w poszukiwaniu treści to jakiś żart, a tutaj wystarczy tażek ‚Archiwum’ i będzie jak znalazł. A ponieważ dwa miesiące temu odświeżyłem sobie trzy sezony serialu, a dzisiaj byłem w kinie, myślę że możemy zainaugurować te przenosiny takim oto tekstem.
Aha, żeby nie było, że tylko recyclinguję. Po tekście, który napisałem ponad dwa i pół roku temu, kilka zdań o filmie „Pitbull. Niebezpieczne kobiety”.
Zaczęło się od tego, że chciałem sprawdzić, czy moja znajoma faktycznie grała w Pitbullu ale po ściągnięciu odcinka, okazało się, że to przypadkowa zbieżność nazwisk (edit: jednak grała zwłoki). A ja, pomimo okołoolimpiadowej posuchy serialowej, zamiast odpuścić, bo to przecież polski serial, a polski serial to z definicji knot (sprawdzić czy nie nakręcony przed 1989), ściągnąłem pierwszy sezon i zacząłem oglądać. A potem ściągnąłem drugi i trzeci, i w tej chwili drapię warząchwią o dno gara. Jakie to jest równocześnie dobre i niedobre.
Jasne, mam świadomość, że to serial sprzed dekady, czyli z czasów gdy chcieliśmy na ekranie oglądać twardych gliniarzy, którzy się nie pierdolą ale teraz wygląda to trochę śmiesznie, te ich twarde gadki. Niby czytałem kiedyś wypowiedzi prawdziwych policjantów, którzy Pitbulla i Glinę ocenili najwyżej pod względem rzeczywistego obrazu ich pracy ale w pierwszym sezonie mi zgrzytało. Potem przestałem dawać faka, bo stwierdziłem ‚ty, stary, a co ty wiesz o faktycznej pracy policji i o tym, jak oni ze sobą rozmawiają?’. I tak oto przestałem się przejmować i pokochałem bombę.
Nie podoba mi się lekkoręka rezygnacja z istotnych wątków. Gebels przez jakiś czas walczy o to, żeby móc się spotykać z synem, żeby zaspokoić alimentacyjne żądania żony, kradnie paliwo z baków i kładzie kafelki u zbója a potem jeb, i nie ma synka. Nie, nie zabili go źli ludzie, po prostu znika z horyzontu zdarzeń serialowych. Kilku innych bohaterów spotyka podobny los i nie dostajemy żadnego sensownego wytłumaczenia, dlaczego wyparowali. Cała reszta jest doskonała, jak tylko doskonała może być nasza brudna, polska rzeczywistość. W pierwszym, najkrótszym i najbardziej zwartym sezonie, rozpracowują ormiańskiego króla podziemia (postać ponoć wzorowana na autentycznej) i jest to obsadowy i scenariuszowy majstersztyks. Potem władza rozwiązuje stołeczny wydział zabójstw, skład ląduje w morderstwach i terrorze, i zaczyna się nasza polska, przaśna, brudna i lepiąca się do rąk rzeczywistość.
Drugi sezon Pitbulla uważam za najlepszą rzecz, jaka powstała w Polsce w kategorii serialowej ever. Twórca serialu, Patryk Vega, nie bawił się w wydumane sprawy rodem z Castla (uwielbiam) tylko wybrał prawdziwe zdarzenia z kronik kryminalnych stolicy i zrealizował to w sposób, który mnie straumatyzował. Historia studentki, którą dwóch bandytów sterroryzowało w pociągu, obrabowało z kasy a potem wyrzuciło w biegu, rozmazała mnie po podłodze, bo ja ją doskonale pamiętam i do dzisiaj nie potrafię zrozumieć jakim cudem można człowieka tak zniszczyć psychicznie i ubezwłasnowolnić, że nie krzyczy o pomoc, nie walczy, tylko dobrowolnie idzie na rzeź.
Sprawa poczwórnego zabójstwa, a właściwie egzekucji, w Kredyt Banku na Żelaznej porobiła mnie dawno temu geograficznie – zdarzenie miało miejsce 3 marca 2001, ja się z bloku naprzeciwko Kredyt Banku wyprowadziłem pod koniec lutego 2001. I zawsze się idiotycznie zastanawiałem, czy jakbym stał w oknie (znacie te balkoniki-rzygowniki, czyli balkon bez balkonu) i sobie palił, to może bym coś zobaczył i dał radę tym dziewczynom pomóc, a przecież już tam nawet nie mieszkałem. Takie idiotyzmy chodzą za mną od czasów pewnego zdarzenia w moim akademiku, co do którego jestem przekonany, że gdybym tego dnia nie spał tylko czytał na swoim stałym miejscu przy portierni, to może bym mógł zapobiec tragedii. I nie potrafię przejść do porządku dziennego nad myślą ‚chuja byś zrobił, nie jesteś jasnowidzem’.
No i wreszcie rozpierdala mnie cała sprawa gangu Mutantów, która zaczęła się strzelaniną w Parolach. Potem było głośne zatrzymanie na Ursynowie, gdzie bandyci postrzelali się z policją. I znowu geograficzna kompatybilność, akcja miała miejsce na ulicy Ciszewskiego, między Cynamonową i Rosoła (w filmie zagrali to przed kościołem na Herbsta, lepszy plan z punktu widzenia dynamiki filmu), kilka lat wcześniej mieszkałem 300-400 metrów w linii prostej od tamtego miejsca.
Wreszcie głośny finał, czyli akcja w Magdalence. Siedziałem wtedy w Piasecznie w domu do późnej nocy i zastanawiałem się, kto do kurwy nędzy, puszcza o pierwszej w nocy sztuczne ognie. Oraz dlaczego oni napierdalają tymi ogniami przez ponad godzinę gdyż naprawdę położyłbym się już chętnie spać. I dopiero następnego dnia dowiedziałem się, że to nie były fajerwerki. No dobra, Magdalenka to nie był finał, przynajmniej dla mnie. Finałem było zatrzymanie ostatniego z Mutantów, szefa grupy – Brodowskiego. Pokazali jego zdjęcie w Wyborczej. Okazało się, że znam tego gościa z widzenia, z Krasnegostawu. A jego dziewczynę (albo żonę, nie pamiętam) znam nawet trochę lepiej.
Łomiarz, Rurabomber, egzekucja w Gamie, zakatowani ludzie w zemście za domniemany gwałt, kradzież broni na Bemowie czy zabicie dealerów Ery – wszystkie te sprawy pamiętam, bo tymi sprawami żyło miasto. Dzięki temu Vega do spółki z ekipą, zafundował mi, brutalną bo brutalną, podróż sentymentalną do czasów, gdy byłem trochę młodszy, trochę piękniejszy i częściej rzygałem od rzeczywistości. Ja oczywiście wiem, że taka rekomendacja to chuj a nie rekomendacja dlatego obejrzyjcie Pitbulla nie z powodu moich sentymentów, a dlatego, że to jest serial policyjny zrobiony na światowym poziomie ale w realiach, które pamiętamy, znamy i, czasami, nawet rozumiemy.
Koniec archiwum.
Trzeci sezon Pitbulla jest trochę słabszy od dwóch pierwszych, ale w dalszym ciągu ogląda się go z zapartym tchem. Przy tekście z bodaj piątego odcinka, gdy Despero mówi „a kierowiec gdzie się katapultował” zawsze robię sobie przerwę na głośne chichranie. Bo pamiętajcie, codzienne chichranie jest ważne, mówię wam to ja i Ritchie Tozier – chichrajcie codziennie, a będzie wam trochę lepiej. I oglądajcie serial, bo filmy to zupełnie inna bajka.
Do pierwszej części nigdy nie miałem przekonania, bo to taki trochę zbity do kupy pierwszy sezon, z trochę pogubionymi, a trochę pourywanymi wątkami. Dwójki nie widziałem, ale słyszałem głośne skargi. Z trzeciej części wróciłem przed chwilą, i jedyne co mam do powiedzenia, to CO TO KURWA BYŁO?!
fot. materiały dystrybutora
Lekko skrzywiony strażak psychopata cytujący Schopenhauera wyrasta na największego gangusa, któremu byle ormiański gang nie podskoczy. Laska, której facet okazał się być gejem, postanawia ni stąd, ni zowąd zostać policjantką. Cielecka, wrzucona do filmu nie wiadomo po co, nawet sprawdziłem, czy nie trafiła odpryskowo po dwójce, ale nie. Dereszowska, która nie może się zdecydować kim jest, i raz jest twardym gliną, a raz straumatyzowaną ofiarą przemocy domowej, tłumaczącą męża z jego chwilowych słabości. Gebels, który w serialu był lekko ospałym gościem, który gdy trzeba rzuca się zbójom do gardeł, tutaj zachowuje się jak wyliniały pudel, i do tego pojawia się pretekstowo i epizodycznie. Majami do pięt nie dorasta Despero, i też nie wiadomo po co się plącze po planie.
Na najciekawszą postać wyrasta wspomniany wcześniej strażak, członek gangu motocyklowego, który jakoś tak nie wiadomo jak i kiedy, wskakuje w buty Ormian, i zaczyna wyłudzać VAT za paliwo na wielką skalę. Tylko jakoś przegapiłem moment, w którym ze zwykłego cyngla, który straszy ziomeczków z bębna piłą łańcuchową, wyrasta nagle na króla przedmieścia. Ale nawet niech mu będzie, może jest sprytny. Taki jest sprytny, że wyrywa sobie policjantkę, i przy niej umieszcza jakieś siedem baniek euro w słoikach w banku ziemskim. No litości. Epizod z policjantką się kończy, to se robi jakąś listę śmierci. Znów się z nią spotyka, puka po godzinach, i daje sobie tę listę sfotografować.
CO TU SIĘ ODPIERDALA?
A potem bawi się z pytonem, zapomina, że ma kosę z gangiem motocyklowym, z którego się wyreklamował bez wykupnego i jest na niego wyrok. Ludzie, biorę was na świadków, że nie będę winny bluzgów, które za chwile będą tu zapodane, ale KURWA MAĆ, CO TU SIĘ ODPIERDALA?
Pomimo fatalnego scenariusza, Sebastian Fabijański zagrał tę rolę mistrzowsko, oczu od niego oderwać nie mogłem, był jak ściśnięta sprężyna, nie wiadomo było w którą stronę wystrzeli, i nawet to pretensjonalne cytowanie Schopenhauera mu wybaczam. Obronić się w tak napisanym scenariuszu to sztuka, dał radę wyjść z tarczą, warto mu się przyglądać, bo to utalentowany człowiek.
Jego dziewczyna, Drabina (Bachleda Curuś) ładnie zamienia się z roztrzęsionej dziewuszki, która nagle trafia do więzienia, w twardą kobietę, która robi rzeczy, chociaż może nie będę spojlował. Ale znowu, jej wątek poszatkowany, bez ładu, składu i porządku. No i wszystko zagrane na trzech minach i dwóch grymasach.
Z niebezpiecznych kobiet broni się niewątpliwie Maja Ostaszewska, która koncertowo gra dziewczynę Majamiego(?), ale jej rola, nawet pomimo mojego uwielbienia dla niej to za mało, żeby iść na ten film do kina. Może gdzieś, kiedyś na diwidiksie owszem. Ale becelować za tę produkcję, żeby obejrzeć to na dużym ekranie? Niekoniecznie.
Gdyby chociaż Vega wzmocnił wątek kryminalny, dał mu jakąś wiarygodną podbudowę prywatną bohaterów, to może to by się dało oglądać. Ale nie, nie dość, że nie wiadomo o co właściwie w tej historii chodzi, to jeszcze musimy polecieć w tanie dowcipaski, bo przecież taki samorodny talent komiczny jak Strachu (Tomasz Oświeciński) nie może się zmarnować. I dawaj recyklować żarty starsze od węgla kamiennego. To naprawdę było ponad moje siły. Bo o ile jestem w stanie zrozumieć technika kryminalnego, który żeby nie zwariować w tej robocie, robi sobie jaja z policjantki, która wdepnęła w lekko rozlanego denata i ma pół jego wątroby na bucie, tak dowcip o Pinokiu walącym konia to dla mnie za dużo.
Gdybym miał określić ten film jednym słowem, byłoby to „chaotyczny”. Nie wiem jakim cudem ta produkcja dzierży rekord otwarcia wśród polskich filmów. To chyba magia tytułu działa, bo ja, pomimo ostrzeżeń, też przecież postanowiłem sprawdzić, czy mówią mi prawdę, twierdząc że to kasztan.
Ponoć już powstaje czwarta część. No cóż, hajs się musi zgadzać, moja recenzyjka nic nie zmieni, do kin pewnie pójdzie na ten film półtora miliona, albo i lepiej. Mi tylko szkoda, że Vega tak bezlitośnie zarżnął legendę. Zbrodnia trochę kainowa.
Nie polecam, chociaż wiem, że i tak pójdziecie. Na te śmieszne gołębie z trailera, i na pierś Mai Ostaszewskiej, i na pytona, który zjadł psa. Ja się potrzebuję napić wódki.
Pitbull. Niebezpieczne kobiety
reż. Patryk Vega
scen. Patryk Vega
w rolach głównych:
Sebastian Fabijański
Alicja Bachleda Curuś
Joanna Kulig
Piotr Stramowski
Maja Ostaszewska
Artur Żmijewski
Anna Dereszowska
Andrzej Grabowski
Magdalena Cielecka
Tomasz Oświeciński