I’ve seen old dude in the night

Pierwsza mokotowska życióweczka. Do tego od razu na dość pełnej kurwie.

Wyszedłem z Filipem na spacer. Zasłuchałem się w „Kosiarzu”, więc pies prowadził mnie a nie ja jego. Doszliśmy do baraku całodobowego, tego przy wyjściu z metra. Na murku siedział ziomek, którego widuję codziennie, jak oswaja swoją bezdomność lekturą. Praktycznie za każdym razem gdy go mijam idąc do sklepu albo z Filipem, siedzi na murku i czyta. Postanowiłem delikatnie wybadać ten fenomen, no bo ilu bezdomnych siedzących nad książką widujecie na co dzień?

Obywatel X ma dość ciekawą historię. Żona się z nim rozwiodła na okoliczność przemocy, chociaż zarzekał się, że muchy by nie skrzywdził. W wyniku rozwodu został wyjebany z mieszkania, od siedmiu lat żyje na ulicy.

Córka lat 30, syn 27. Nie wie gdzie są, prawdopodobnie wyjechali z Warszawy, nie utrzymują z nim stosunków, nie interesuje ich jego los.

Przez 22 lata pracował jako mistrz. Dwie nagrody ministra, no ale to był komunistyczny minister, więc się kurwa nie liczy. Spawał, toczył, wykrawał, frezował, czysty żywy zawód i talent w ręku, która to ręka nie telepie mu się od alkoholu, bo owszem, pije, jak każdy, ale nie stoczył się w alkoholizm. Jest też również jednym z nielicznych bezdomnych, z którymi miałem bliski kontakt (jakoś około 50 osób mi się przewinęło w życiorysie), który mówiąc brutalnie, nie śmierdzi. Toczy swój wózek wypełniony szmatami, żywnością, piciem i książkami, nie wadzi nikomu, siedzi na murku i czyta.

Przez 10 lat mieszkał przy placu Hallera. Potem przy Mickiewicza. Stamtąd wylot na ulice, jakoś zdarzyło się, że wylądował na Mokotowie. Dla ubezpieczenia zarejestrowany jako bezrobotny przy Ciołka. Nie jest leniem, przy każdej wizycie pyta się o pracę albo o kursy szkoleniowe. Dla człowieka w wieku 63 lat nie ma w tym kraju ani pracy, ani kursów szkoleniowych z Urzędu Pracy.

Matka zmarła w wieku 58 lat, ojciec bodaj 54. Gość jest szczęśliwy, że żyje dłużej od rodziców, chociaż podejrzewa u siebie cukrzycę. Na moją sugestię wizyty u lekarza, stwierdził że nie ma takiej potrzeby, bo jakoś sobie to wszystko ogarnia. Przy najbliższej okazji zasugeruję mu wizytę ponownie.

Co dziwne, jego bełkotliwy głos (słaba kondycja, braki w uzębieniu, wyziębienie) nie brzmi słabo i nie jest głosem człowieka przegranego. Gdzieś chodzi po ciuchy na zmianę, goli się, myje w jakichś łaźniach, ogólnie wygląda chędogo i chociaż zgarbiony, trzyma się resztek godności. Może nawet nie takich resztek.

Siedem lat na ulicy go nie złamało. Lokalne dresiki i żulerka jakoś go w ten ich chropawy sposób szanują, podczas naszej rozmowy przysiadło się dwóch typów, zbili z nim (no i ze mną) piątkę, jeden obstawił mu browara (ja też, wcześniej, wiadomo że takie rozmowy toczy się wyłącznie przy alkoholu).

I tak się zastanawiam, jaki to sobie obstalowaliśmy system, w którym ziom mieszkający na ulicy nie może dostać pracy, bo jest za stary, chociaż do tej roboty ręce mu się aż trzęsą i wyrywają.

Jeden z typów, który się w trakcie naszej rozmowy przysiadł, jest alkoholikiem i dog whispererem. Filip od razu się do niego przystawił i dał mu się wygłaskać, aż się poczułem zazdrosny. Ziomek ogarnął również wszystkie psy, które nas mijały, w tym muskularnego buldożka mojej sąsiadki. Żaden nie warknął, każdy poddał się pieszczotom jego dłoni, jest to jakiś talent. Typ nie ma zębów na froncie, no dobra, ma w sumie sześć, pokazał mi wszystkie. Wyjebał je sobie po upadku z dość szybko jadącego motocykla.

Mieszka przy Racławickiej z matką chorą na schizofrenię paranoidalną. Od dwóch dni nie wpuszcza go do domu, bo ma epizod. On miał pecha, bo wyszedł z kwadratu na moment i zostawił klucze na lodówce. Po pierwszym dniu dobijania się do drzwi, gdy widział judasza zmieniającego kolor z ciemnego na jasny i z powrotem, zrozumiał, że matka go nie wpuści, bo go nie rozpoznaje. Z rozpaczy i wkurwu udał się na banię. Po spożyciu litra wódki i 10 piw stracił kontakt z bazą i wylądował na Kolskiej. Trzech dyszek z kieszeni spodni marki Pierre Cardin (skubany okazał metkę), które pozostały mu po libacji, nie odzyskał, pielęgniarze z Kolskiej mają swoje potrzeby.

Wierzący, ochrzczony u Boboli, praktykujący u Karmelitów Bosych, pod naszym oknem. Co tydzień u spowiedzi, wierzy w Boga, Ducha Świętego, jest przeciwnikiem aborcji. Pija alkohol, z rzadka zarzuca amfę, chętnie spali gibona. Czasami chodzi nad Wisłę wędkować z bratem. Zastanawiająco kumaty typ, chociaż czasem widzi po alkoholu pająki. No dobra, przesoliłem, nie on tylko jego brat widzi pająki. I nie po alkoholu tylko po nieszczęsnej amfie. Spadają na niego z filarów Poniatoszczaka.

Pomimo braku zębów, mówi wyraźnie i przytomnie, w jasny sposób wytłumaczył mi, dlaczego ta jedna Perełka, którą miał w plecaku nie wystarczy mu do osiągnięcia stanu szczęścia i temperatury umożliwiającej drzemkę na dworze. Zgłoszenie zapotrzebowania na dwa ziko dwajścia groszy przyjąłem ze zrozumieniem. Chciałem mu kupić kolejną Perłę, ale nie przyjął, bo stwierdził, że nie będzie naciągał a za 2,20 dostanie całkiem spoko mocne piwo. Perła w puszce kosztuje 2,40 ale nie będę się kłócił.

Gadałem z nim między innymi o tym, jak ludzie nauczyli małpy języka migowego. Był zafascynowany faktem, że na podstawie poznanych słów, szympansy były w stanie tworzyć bardziej złożone pojęcia, obejmujące takie rzeczy jak smutek, zazdrość czy zrzucenie winy na inną małpę. Obiecałem podrzucić mu materiały na ten temat, trzeba będzie zacząć nosić ze sobą wydruki.

Rozmawiając o literaturze, kobietach, alkoholu i życiu, spędziliśmy na murku dwie godziny. Nie mówię, że doznałem iluminacji i wiem wszystko o chujowości życia. Wiem natomiast więcej o człowieku. To zawsze coś, nie?

Gra o Tron – We few, we happy few, we band of brothers

Jakby ktoś miał mieć boleści, to zaznaczam: SPOJLER.
 
Poniedziałkowy odcinek Gry o Tron tak mi się spodobał, że ostatecznie porzuciłem koncepcję napisania recenzji a’la Wiedźmin do ostatniego sezonu. Zamiast tego stworzyłem impresję na temat. Poniżej zaś objaśnienie pewnej palącej kwestii.
Kilka osób podejrzewa mnie o to, że chuja tam wymyśliłem smoka-zombie, bo on był w trailerach i wycieku. Jedyne trailery do GoTa obejrzałem przed drugim sezonem. Bardzo się zajarałem. Potem już nie oglądałem, bo nie czułem takiej potrzeby. Nie wiem więc, czy w trailerach do siódmego sezonu był smok-zombie.
 
Nie dawałem faka za wycieki, bo jedna wersja zaprzeczała drugiej, po czym wszystko falsyfikowała trzecia, a całość jeszcze raz odkręcała czwarta. Moja rozkmina szła nieco innymi drogami.
Daenerys ląduje w Westeros. Wlecze ze sobą potężną siłę: Nieskalanych, dziki i gwałtowny tłum Dothraków, flotę z Żelaznych Wysp a do tego trzy wielkie smoki, które stoją na szczycie łańcucha pokarmowego i praktycznie nie mają naturalnych wrogów. Wszystko to spowodowało przepakowanie Daenerys. To jest zupełnie tak, jakbyście w Diablo II postacią, którą przeszliście Hell, wrócili na Normal. Baal pada od jednej serii młotków Hammerdina. Tak samo tutaj – Daenerys spuszcza całą swoją menażerię ze smyczy i po niecałym tygodniu może sobie usiąść na lekko nadtopionym Żelaznym Tronie.
 
W trakcie sezonu Varys z Tyrionem tłumaczą jej, że nie może podbijać Westeros Dothrakami, bo to ją ustawi w złym świetle w oczach poddanych. A jak wiemy, Daenerys twardo walczy o równość i sprawiedliwość społeczną, więc ma skrupuły. To było pierwsze nerfienie postaci.
Następnie wujek Euron topi flotę, niwelując obecność Danerys na wodach, którymi Westeros opasan. No i Dany traci dwie sojuszniczki, które niby były trochę kwiatkami do kożucha, a trochę jednak nie – Olena była jednak zawodniczką wagi superciężkiej, której siła tkwi nie w armii stojącej za jej plecami a w zabójczo precyzyjnym intelekcie i wyrobioną przez lata umiejętnością knucia intryg. Matka Smoków to przy niej nawet nie terminatorka, hehehe.
 
Jednak to trochę za mało, bo przecież w dalszym ciągu wypalenie kawałków Królewskiej Przystani do szkła nie stanowiłoby dla niej problemów. Jasne, byłyby postronne ofiary, ale to jest przecież wojna, do kurwy nędzy, na wojnie cywile giną. No więc trzy smoki zaorałyby Lannisterów w minutę osiem. Co prawda ich maester wymyślił działko przeciwlotnicze rodem z Hobbita i jego ograniczoną skuteczność widzieliśmy podczas nierównego starcia z Jamiem. Tam Bronn dał radę zranić jednego smoka. Ale dalej są dwa, żeby wojna o tron miała jakikolwiek sens Daenerys musi stracić jeszcze przynajmniej jednego.
Nie ma bata, żeby dała sobie go ponownie strącić zwykłą strzałą, dlatego naturalnym kierunkiem, w którym podążyły moje myśli była daleka Północ. Tam jest Nocny Król, który ma moce, które mogą zmóc smoka. Nie wiedziałem tylko, jakim cudem Dany zapałęta się za Mur i bardziej liczyłem na to, że Jon z ekipą przywlecze jednego zombie, przy pomocy którego udowodni bezspornie gdzie leży prawdziwe zagrożenie.
 
Z powodu krótkości sezonu stało się inaczej i straciła Viseriona podczas wyprawy ratunkowej. Tutaj też chciałbym wyśmiać wszystkich robiących sobie podśmiechujki z tego, że Nocny Król jest w stanie miotać magiczne włócznie tak celnie i tak daleko. Celnie nie zawsze, bo drugi smok dał radę zrobić unik. A tak daleko? Magiczne stworzenie, liczące sobie tysiące lat jest w stanie miotać włócznią tak daleko, jak tylko zechce. Niekonieczenie zawsze celnie, ale daleko na pewno tak.
 
No i last, but not least. W jaki inny sposób Nocny Król miałby przełamać magiczną potęgę Muru jak nie przy pomocy pieprzonego smoka? Owszem, tłum nieumarłych tworzących piramidę podobną do tej z World War Z, byłby atrakcyjny, ale smok zamrażający obrońców będzie atrakcyjniejszy.
 
To ustaliwszy, życzę miłej lektury.