Moja przyszła żona stwierdziła, że muszę trochę pokochać naszą Tojkę i poprosiła mnie o ogarnięcie spraw z nią związanych. Muszę kupić opony zimowe. W tym celu wziąłem od ziomków dwa linki do sklepów internetowych, wpisałem do wyszukiwarki szerokość, profil, średnicę, typ (no że niby zimowe), wyszukało mi kilka stron. Posortowałem od najtańszych, i już miałem wcisnąć ‚kup teraz’ (hehehe, kup to takie śmieszne słowo), gdy naszły mnie WĄTPLIWOŚCI.
Po pierwsze co to za znaczki, z tym dystrybutorem paliwa, wodą bryzgającą spod koła oraz dB. Przecież ja nie będę słuchał tych opon. Otóż bardzo szybko dowiedziałem się, że opony mają podawane w specyfikacji decybele właśnie dlatego, że będę ich słuchał, czy tego chcę, czy nie. Mianowicie podczas jazdy. I są opony ciche, do których możesz sobie słuchać Mozarta, i głośne, które potrafią zagłuszyć nawet Extreme Noise Terror.

Po kwadransie byłem wielkim zaskoczeniem Radka, bo przypominam, że ja z samochodami nie bardzo jestem za pan brat, nie znam się na nich kompletnie, trochę im nie ufam, trochę ich nie kocham, i jak słyszę, że koła się wyważa, to widzę SWAT z taranami, i bardzo mnie taka wizja śmieszy, mianowicie ci SWAT-owcy napieprzający tymi taranami w felgi.
Jak już poczytałem o hałasie wytwarzanym podczas jazdy po suchym, po mokrym, po w miarę ciepłym, i dość zimnym asfalcie, przeszedłem do następnych punktów.
Okazało się, że w zimówkach bardzo ważny jest profil bieżnika. I że nagle na jednym jeździ się tak se, a na innym lata się 190 na godzine bez problemu. I że bieżnik musi mieć odpowiednią głębokość, tak minimum 8 mm, a 5 mm to sobie w dupe można wsadzić a nie na felgę. Oraz wzory bieżnika podlegają patentom, i ochronie prawnej. Był to dla mnie spory wstrząs, gdyż do tej pory wydawało mi się, że bieżnik to bieżnik. A tu nie, jeden świetnie zbiera wodę, i nie ma ryzyka akwaplaningu, ale sobie średnio radzi z błotem pośniegowym, drugi ogarnia śnieg i wodę, a trzeci to sobie można w dupę wsadzić a nie na felgę. Rósł mój zachwyt produktem zdawałoby się prostym.

Następnie zagłębiłem się w fascynujący świat opon używanych. „Wszystkie sprawdzamy ciśnieniowo pod kątem ewentualnych wybrzuszeń”, kusili mnie sprzedawcy. „Opony wyłącznie renomowanych firm oponiarskich tanio”, nawoływały ogłoszenia. „Aaaaaby opony używane kupić tanio tak, że gardło sobie podrzynam” zawodził mały, szczurowaty sprzedawca. Niestety, opinie są bezlitosne… A nie, przepraszam, opinie są podzielone. Jedni mówią, że latanie na używkach to kuszenie losu, inni zaś twierdzą, że jak osiągniemy poziom dochodów jak Niemcy, to będę sobie co sezon kupował nowe, a na razie to muszę śmigać na używkach, ty chuju lewacki, któremu rodzice kupili samochód i opony, i nic nie wiesz o życiu (lekko strawestowany autentyk). Co prawda kilku komentatorów pisało, że jak się kupi używkę jakiejś znanej firmy, to od biedy można, ale kosztują one niewiele mniej od nowych chińczyków, a chińczyk, nawet jeżeli chińczyk, to jednak nowy chińczyk a nie stary miszlę. Mój zachwyt prawie przebił sufit.
Porzuciłem kuszący niskimi cenami matecznik opon używanych i przeniosłem się do świata opon bieżnikowanych. O jaka to jest skarbnica wiedzy i ciekawostek. Teraz już wiem, że w oponie ważniejszy od jakiegoś tam bieżnika jest korpus opony, zwany karkasem. Któren to karkas na polskich drogach zużywa się tak, że nie ma możliwości zrobienia dobrej opony bieżnikowanej. Na dodatek skontrolowanie karkasu wymaga specjalistycznego sprzętu, który wychwyci zmiany wewnątrz struktury, więc jak kupimy taką regenerowaną oponę od firmy krzak, to może się zdarzyć gruba nieprzyjemność.

Bo wiecie, bieżnikowanie polega na tym, że na karkas opony z zajechanym bieżnikiem, nakłada się bieżnik nowy. Wiedzieliście, że w ogóle tak się da? No właśnie, a ja nie wiedziałem. Można nakładać na gorąco, można na zimno, takie to rzeczy. Jest tylko jedno ale, z którego może wyniknąć gruba nieprzyjemność, o której wspomniałem powyżej.
Widzicie, producenci opon zakładają, że ogumienie jest produktem jednorazowym, obliczonym na określony czas użytkowania, nieprzeznaczonym do ponownego nakładania na nie nowego bieżnika. A mieszanki zastosowane do produkcji są skomponowane tak, żeby dobrze służyły do momentu zużycia plus bezpieczny margines. W przypadku nalewek (tak, poznałem specjalistyczne słownictwo!) nie jesteśmy w stanie dokładnie określić osiągów opon w zakresie oporów toczenia, generowanego hałasu (który potrafi zagłuszyć nawet Necrocannibalistic Vomitorium) czy zachowania na mokrej nawierzchni. Nie wiadomo też jakie mają poziomy przyczepności czy odporność na akwaplanację (bardzo ciekawe zjawisko, polecam pogłębioną lekturę). Jak to skomentował jeden z komentatorów na forum ”Jeździć na oponach bieżnikowanych to jakby używać regenerowanych kondomów… zasadniczo można ale…”. Stwierdziłem, że to jednak zbyt duża loteria.

Ponieważ kocham siebie, kocham przyszłą żonę, kocham świat, i znam swoje szczęście w grach losowych, postanowiłem zrezygnować z zakupu opon bieżnikowanych, nawet jeżeli na zdjęciach maszyny wykorzystywane w tym procesie wyglądają bardzo profesjonalnie. Że tak sobie lingwistycznie zażartuję, nie chciałem żeby wadliwy karkas zamienił mnie w carcass. Z góry przepraszam za ten dowcip.
Wróciłem zatem do punktu wyjścia, i kupuję opony nowe. Jednak rodzą się kolejne pytania o wszystko. Zablokowałem się w procesie decyzyjnym, w związku z czym dzisiaj zwrócę się o pomoc do specjalistów. Zarówno w sprawie zakupu opon, jak i zorientowania się, czy taki sposób postępowania da się leczyć. Zegarek wybierałem ponad tydzień, w tym czasie dowiedziałem się wszystkiego o Casio G-Shockach i US Marine Corps. Nóż jakieś pięć dni, dowiedziałem się sporo o stali, rodzajach ostrza i typach noży. Opony niecałe dwa dni, i przy okazji całkiem sporo ogarnąłem. Pewnie mi się kiedyś przyda do krzyżówki.
Notka jest bez związku z czymkolwiek, o postępach w zakupach będę donosił.