Lauda Fasta Skuta 3 czyli szybkie czytanie

Zostałem uprzejmie poproszony o uzupełnienie tytułu o segment, w którym objaśniam, że chodzi o szybkie czytanie. Chyba muszę ograniczyć głupie tytuły dla moich notek. Poprzednie odcinki: tutaj pierwszy a tutaj drugi.

Wąskie perspektywy

Kolejną wadą tradycyjnego czytania jest małe pole widzenia, czyli ten wycinek rzeczywistości, w naszym przypadku tekstu, który ogarniamy wzrokiem.

Today’s trivia of the day: czy wiedzieliście, że ruch oczu nie ma charakteru ciągłego. Oczy poruszają się skokowo, robią to szybko, czas skoku to 0,01-0,03 sekundy. W ciągu 8 godzin czytania nasz wzrok przebiega maraton i jeszcze 5 km. Samo zaś czytanie odbywa się wyłącznie w czasie spoczynku oka (fiksacja z pierwszej części, gdy mówiłem o regresji), podczas ruchu oko nie odbiera informacji, gdyż tekst widzi bardzo nieostro.

Jak widać, czas zużywany na przesuwania wzroku do kolejnych punktów tekstu nie ma wpływu na prędkość czytania. Nic nie urwiemy z jednej setnej sekundy. Możemy za to zredukować liczbę zatrzymań oka. U osoby czytającej normalnie jeden wiersz tekstu to 10-25 zatrzymań. Czytelnik doświadczony zatrzymuje się 2-3 razy. A zatem…

szybkie czytanie
Emily nie jest zadowolona z twoich zatrzymań oka. Fot. hellomagazine.com
Raz, dwa, trzy i wystarczy

No właśnie, jak chcemy usprawnić nasze szybkie czytanie, musimy znacznie zmniejszyć liczbę zatrzymań oka podczas czytania jednego wiersza.

Możemy to zrobić zwiększając liczbę słów, które widzimy w czasie jednego zatrzymania.

Zwiększenie liczby słów możemy osiągnąć poprzez poszerzenie pola widzenia.

I tak to.

Według badań amerykańskich naukowców, szerokość pola wyraźnego widzenia to marne 7 mm (7-10 znaków drukarskich). Ogólne pole widzenia jest 60 razy szersze od ostrego i obejmuje ponad 120 stopni, czyli prawie całą rzeczywistość przed nami. Jasne, to co widzimy po boku to najczęściej niewyraźny cień, chociaż dobrze rejestrujemy wszelkie ruchy.

szybkie czytanie
SIEDEM MILIMETRÓW. POWIEDZIAŁ SIEDEM MILIMETRÓW. Fot. hellomagazine.com

Nie poddajemy się jednak, bo można oko wyćwiczyć i poszerzyć mu zasięg bocznego widzenia. Zwłaszcza w prawą stronę (tak jak czytamy). Wtedy dodatkowo odpala nam się dodatkowy mechanizm, wspomniana wcześniej antycypacja, dzięki której przewidujemy kolejne słowa. I czyta się samo.

Trochę szersze perspektywy

Nie znam metod na mierzenie pola widzenia, poszukajcie w internecie. Ja sobie niczego nie mierzyłem, tylko dzielnie złapałem Minotaura za rogi i krok po kroku łomotałem go w ten głupi pysk trzonkiem topora. To znaczy zacząłem ogarniać wzrokiem większe partie materiału. Na początku po dwa słowa. Potem po trzy. Po jakimś czasie takiego czytania, dzieliłem sobie wiersz na trzy części. Krótsze na dwie. A potem, zanim się zorientowałem, coś mi się popieprzyło w głowie i zacząłem ogarniać wzrokiem połowę dwóch-trzech wierszy naraz. Okazało się bowiem, że mózg sobie to wszystko i tak potrafi potem poskładać w sensowną całość.

Jedna rzecz. Widzenie peryferyjne jest w dalszym ciągu trochę mgliste, więc skacząc po tekście wyodrębniałem sobie kawałki zazębiające się o siebie.  Jak na obrazku poniżej.

Opracowanie: R. Teklak
Opracowanie: R. Teklak

Pewnie domyślacie się, jak wyglądają te obramowania dla osoby czytającej w sposób tradycyjny? Otóż to, jak paciorki nanizane na wiersz tekstu, do tego zachodzące bardzo na siebie.

Nie ma rady, trzeba ćwiczyć

Jak wspomniałem wcześniej, nie znam ćwiczeń na poszerzanie pola widzenia i dzielenie tekstu na 4, 3 a w końcu 2 części, bo robiłem to na fristajlo. Poszukajcie w internecie, na bank coś jest.

Ćwiczyłem to wszystko w czasie codziennych dojazdów do pracy, aczkolwiek nie korzystałem z rekwizytów, bo w autobusie jest dość zakłóceń, żebym nie musiał stukać nożem w szybę. I powiem wam, że poszerzenie pola widzenia i dzielenie tekstu na większe kawałki to ten element procesu, który najbardziej mi usprawnił szybkie czytanie.

szybkie czytanie
SIEDEM MILIMETRÓW! Fot. hellomagazine.com
Na pomoc – Palm Vx

I jeżeli mogę coś na koniec podpowiedzieć. Oczywiście wiem, że książka papierowa to fetysz, dotyk stronic, zapach papieru, kleju i farby, i w ogóle. Ja papier porzuciłem prawie całkowicie jak tylko pojawiła się taka możliwość. 30 czerwca 2004 roku kupiłem Palma Vx, na który nawrzucałem książek w formacie txt, zacząłem zapodawać, jednocześnie robiąc pierwsze przymiarki do szybkiego czytania. Sprzęt idealny do książek, zielony wyświetlacz, czarne literki, mały ekran, przewijanie przyciskiem pod kciukiem, mój prywatny prekursor Kindla. Jedyną wadą Palma było bateriożerne podświetlanie ekranu. Bo bez podświetlania nie dało się z niego czytać nawet z latarką. Bolało zwłaszcza podczas późnych, zimowych powrotów rozwalającymi się, nieoświetlonymi Ikarusami linii 709, bo na podświetleniu w pełni naładowana bateria schodziła w godzinę.

Palm Tx

Dlatego 19 maja 2006 kupiłem Palma Tx, który miał ekran podświetlony domyślnie i trzymał na baterii rekordowo długo. Zacząłem czytać jeszcze więcej, bo mogłem to robić nawet podczas wieczornych spacerów. Szybkie czytanie zostało zintensyfikowane bardzo mocno, bo jednak czytelność Tx była lepsza niż Vx. Niestety, kilka lat temu rozsynchronizował mi się wyświetlacz. Gdyby nie to, jechałbym na tym sprzęcie do dzisiaj.

Kindle i komórka (tak, komórka)

A potem pierwszy Kindełe, na którym przeczytałem objętościowy odpowiednik Biblioteki Kongresu. Niestety, rok temu podczas wakacji złamałem wyświetlacz. Kiedyś o tym pisałem, poratowaliście mnie zepsutymi egzemplarzami, żebym mógł sobie ten wyświetlacz wymienić. Nie zrobiłem tego, bo w okresie między uszkodzeniem Kindla a ogłoszeniem ‚pomocy!’ okazało się, że najlepiej czyta mi się na komórce. Dlaczego? Pole wyświetlania jest na tyle wąskie, że dzielenie tekstu na dwie części nie stanowi najmniejszego problemu i przez kolejne ekrany pruję jak burza.

Nie mam ostatnio za wiele czasu na czytanie, ale jak już siądę do książki, to lektura idzie błyskawicznie. Przykład z ostatniego tygodnia, nowy przebój Istota zła. W ciągu niecałych dwóch godzin przed snem przeczytałem z ebuka odpalonego na komórce 165 stron (przeliczone na objętość tekstu książkowego). Nie jest to tempo arcymistrzowskie, bo ani pora nie była najlepsza, ani rekordu szybkiego czytania nie chciałem bić. Ale mi to w zupełności wystarcza.

Komórka do ręki i ćwiczyć, ćwiczyć, ćwiczyć. To tyle ode mnie, dziękuję za uwagę, uszanowanie i do poczytania.

szybkie czytanie
Zdjęcie MM czytającej w łóżku można wstawiać zawsze, wszędzie i bez powodu. Fot. Andre De Dienes.

Obraz w nagłówku: Women Reading, Jean-Jacques Henner.

Pies w dom

Trudne początki

Psów nienawidziłem jak psów. Jeszcze dwa i pół roku temu uważałem je za stworzenia głupie, bo tylko głupie stworzenie może rzucać się i warczeć na tak słodkiego faceta, jakim byłem. Gdybym mnie na długość ręki dopuścili do wszystkich psów w Polsce to bym wziął i zapierdolił[1]. A potem bez ostrzeżenia zrobiłem coś tak głupiego, że strach. Nawet nie myślałem, po prostu zrobiło mi się psa szkoda. Jakieś dzieci uwiązały swojego kundełe do rozkładanego stojaka przed sklepem. Ja akurat pakowałem się na rower. Wiało, stojak pieprznął o ziemię, pies się wystraszył, zaplątał po maksie w smycz i cały się ze stresu telepał. A ja, zamiast pomyśleć sekundę i odjechać, kucnąłem przy nim i zacząłem go z tej smyczy odplątywać. Powinno się to skończyć dla mnie źle, minimum dziabnięciem, skończyło się zaziomieniem się z kundelkiem i pouczeniu dzieci, że jak nakurwia wichor, to do stojaka psa nie wiążemy.

pies w domu
KTO JEST DOBRYM PIESKIEM?! Fot. Internet
Mniej trudne środki

No przecież, że nie zaprzyjaźniłem się od razu ze wszystkimi psami. Niektóre, głównie te dziwaczne małe pokractwa, dalej się na mnie rzucały i chciały gryźć, te większe warczały, panowało między nami takie porozumienie, że wy sobie coś tam warczycie, ja się do was nie zbliżam[2], wszystko spoko. Aż któregoś dnia, pod innym sklepem, jakiś pies się do mnie uśmiechnął, ja kucnąłem, od podszedł na smyczy, wystraszony lekko, ja wyciągnąłem dłoń (WTF?), on mnie polizał i za chwilę się bawiliśmy.

pies w domu
BAWILIŚMY SIĘ PRZEDNIO! Fot. Internet
Dość łatwe końce

A dalej poszło czołgiem. Zanim się zorientowałem, znałem połowę psów z sąsiedztwa (jeszcze na Pradze), witałem się z nimi, czochrałem je pod sklepami za uszami albo po plecach, one mnie lizały po rękach i jakoś tak zupełnie niepostrzeżenie przestałem się ich bać. Zmienił mi się pewnie od tego zapach, bo coraz więcej psów reagowało na mnie uśmiechem a nie agresją. I jakoś tak nieco ponad rok temu wyszło, że całkiem dobrze się z psami dogaduję, oraz mniej więcej rozpoznaję który chce ze mną rozmawiać, a który niekoniecznie. Ale nie pomyślałem, że kiedykolwiek sobie jakiegoś wezmę.

pies w domu
Tak sobie wyobrażam Polaroidowego Psa. Fot. Internet
Porozmawiajmy o Kev… psie

Nie pamiętam kiedy zaczęły się pierwsze rozmowy o wzięciu psa. Zresztą wszystkie były raczej żartobliwe, bo bądźmy poważni, w domu z dwoma kotami nagle pies? Koty psa się nie bały, bo znały jednego i gdy odwiedzała nas Mucha, wychodziły na dwór i tam hasały do momentu wyjścia gości z domu. Bez strachu. Po prostu wolały dwór…

NIC NAM NIE UDOWODNISZ GRUBY! NIE BOIMY SIĘ WIELKIEGO WŁOCHATEGO POTWOREGO CO TAK DZIWNIE PACHNIE, PO PROSTU WYGODNIEJ NAM U WAS W POKOJU GRUBY. U WAS W POKOJU.

AHYR!

pies w domu
SOON, FILIP. SOON. Fot. M.Cywińska
Risercz jest najważniejszy

Wziąć psa o tak ło to każdy potrafi. Ja nie. Ja robię trzydniowy research gdy potrzebuję kupić nóż za 130 ziko. Tygodniowy w przypadku zakupu zegarka za 440 ziko. Pamiętacie opony zimowe? No właśnie. Nie zrobię niczego poważnego na chybcika, bo bym chyba się udusił. Dlatego psa też musiałem poszukać kompleksowo, i to jedno mi się nie udało. Po krótkich namowach M. dałem komunikat na fejsie, posypały się propozycje, i nie grymasząc przesadnie wybraliśmy Fundację Zwierzęca Polana, która dopasowuje zwierzęta do ludzi. Było mi to bardzo potrzebne, bo to miał być mój pierwszy pies ever. I raczej nie miałem ochoty wziąć jakiegoś ziomka, a potem go oddawać, bo coś tam.

Cześć Filip®

Spotkaliśmy się z Gosią, zrobiła wywiad, opowiedziała nam o psach, które sobie upatrzyliśmy (sorry Rydz, wybacz Fender, nie byliśmy sobie jednak pisani) i zaproponowała innego, trochę skocznego wspinacza. Pojechaliśmy pod Radom obejrzeć typa. Oględziny odbyły się w czasie półtoragodzinnego spaceru, po którym decyzja była w zasadzie formalnością. Filip się nam wszystkim spodobał. Tydzień później przywieźliśmy go na kwadrat.

pies w domu
Ziemia rusza się zdecydowanie za szybko, Tato, przypał! Fot. R.Teklak
Koty

GRUBY, TY TO JESTEŚ JAKIŚ DZIWNY, ŻEBY TAK NA ZAWSZE A NIE NA PÓŁ DNIA PRZYWOZIĆ TO COŚ, ILE TO TUTAJ ZOSTANIE.
Na zawsze.
AHA, JASNE, NA ZAWSZE, GRUBY TY TO ŚMIESZNY JESTEŚ BARDZO, JAK NA ZAWSZE, JAK MY TU JESTEŚMY NA ZAWSZE, TO JAK TO COŚ MA BYĆ NA ZAWSZE.
No, na zawsze.
HAHAHA
HAHA
HA

AHYR!

No dobra, ale co z kotami?

Po tygodniu mamy stan chwiejnej równowagi i pozwalamy wszystkiemu dziać się swoim tempem. Seba ma coraz bardziej na psa wyjebane, bo głód jest silniejszy i do miseczek dojść przecież trzeba. Miluś patrzy na Filipa koso, chodzi trochę sztywno, głównie na niego syczy, na co Filip skamle, no bo tato, tato, dlaczego ten mały nie chce się ze mną pobawić. Dzisiaj Miluś rozjebał się na krześle, Seba stanął przy komodzie, Filip(R) między nimi, i one na niego tak syczały, że się cały zestresował. Powoli odzyskują należne im terytorium, za miesiąc Miluś będzie rządził bratem i Filipem, Seba Filipem, a Filip swoim kojcem.

Dla Filipa cały świat jest wielką zabawką. Filip jest jedną wielką uśmiechniętą psią miłością. Chce koty pokochać i się z nimi bawić. W końcu przełamią lody.

NIE MÓW MI GRUBY CO MAM PRZEŁAMYWAĆ, BO PRZEŁAMAŁEM OSTATNIO SROCE SKRZYDŁA I NIE BYŁA WCALE Z LODU. WIĘC NIE MÓW GŁUPIO, BO PRZEŁAMIĘ NIE LÓD TYLKO MU KRĘGOSŁUP I WTEDY ZOBACZYMY. I NIE SYCZĘ TYLKO ROBIĘ TAKIE HHHHHSSHHHHYYYSHHH

AHYR!

pies w domu
Chyba będziemy ze sobą na zawsze, co nie? Fot. M.Cywińska

PS. Większość pewnie rozpoznaje obrazek wyróżniający, ten niby w nagłówku. Wziąłem go z Futuramy. Imię psa też. Wyjaśniałem to już na fejsie, wrzucę dla porządku i tutaj.

Jako że celowałem raczej w szczeniaka, obmyśliłem mu, tak na wszelki wypadek, bo przecież nie planowałem psa, imię. Pies, którego nie miałem mieć, miał nazywać się Bender. With blackjack and hookers. Wiadomo, Futurama to najlepszy serial świata, więc jak inaczej miałbym nazwać psa, którego zresztą i tak nie miałem w planach, więc cała zabawa w wymyślanie imienia miała walor czysto rozrywkowy.

I nagle mam psa. Który ma na tyle dużo lat, że chyba się przyzwyczaił do imienia, więc nie będę mu go zmieniał na Bender, nie? I trochę szkoda. Ale z drugiej strony tak się szczęśliwie składa, że trzecim najfajnieszym ziomkiem w Futuramie jest Philip J. Fry (po Benderze i Profesorze), a nasz kundel bury ma na imię Filip. Z trzeciej strony chciałbym jednak uhonorować w jakiś sposób najzajebistszego robota ever.

No to dodałem na końcu (R). Mam więc skrzyżowanie Filipa J. Fry’a, Bendera i jeszcze na dodatek mogę dzięki temu (R) na końcu wołać na psa Fliper. No to jak to nie jest duży wygryw, to nie wiem co jest.

[1] Oddychajcie. Cytat.
[2]Opcja niezbliżania się do psów nie ma zastosowania w przypadku najzajebistszego amstaffa świata. Asgard to pies naszego prywatnego Ruska Ozona, i ten pies jest taki fajny, że weź przestań. Nie masz fajniejszego amstaffa nad Asgarda. Nie boję się go zupełnie, wkładałem mu wielokrotnie rękę do paszczy i nic.

Obrazek wyróżniający pochodzi z Futuramy. Wszyscy płakaliśmy.

Cujo – Stephen King – audiobook

Pewnych rzeczy nie należy robić, chociaż i tak nie dam się przekonać żeby nie, zrobię, a dopiero potem będę płakał, że ale jak to. I widzę u siebie pewną konsekwencję w robieniu tych rzeczy, których nie powinienem był robić. Jeszcze ze trzy razy napiszę „robić” i będzie satiacja, więc może przejdźmy do audiobooka.

Nie chodzi mi o trzydniowe imprezy, których większości nie pamiętam, nieuważne kontakty z obcymi kobietami, chujowy kebab o czwartej nad ranem, czy spanie w nocnym, a o powroty do książek, które były dobre gdy miało się piętnaście lat albo piętnaście lat mniej, a teraz to już niekoniecznie.

Domyślałem się, że z Cujo tak właśnie może być, bo przeczytałem go na studiach, spodobał mi się, ale od tamtej pory widziałem mnóstwo lepszej literatury. Ale nie, oczywiście musiałem się przekonać na własnej skórze, czy aby historia stukilogramowego bernardyna, który niby zaraził się wścieklizną, a może tak naprawdę kingowskim Złem, będzie po latach dobra czy daremna, chociaż oczywiście coś podejrzewałem.

Audiobook Cujo, fot. Audioteka.pl
fot. Audioteka.pl

Na swoje usprawiedliwienie mam wyłącznie to, że chodzi o audiobooka czytanego przez Krzysztofa Gosztyłę, po książkę teraz bym nie sięgnął.

Cujo po kilkunastu latach broni się świetną interpretacją pana Krzysztofa, jako książka niestety po większości leży. Tak jak po latach nie czyta się Planety Śmierci, cyklu o Stalowym Szczurze, Agenta Dołu (jedna z moich ukochanych książek w późnej podstawówce/ogólniaku) czy Władcy Pierścieni, tak nie sięga się również do niektórych książek swoich ulubionych pisarzy. Raz i wystarczy.

Jak wspomniałem, Cujo wyszedł z tarczą w zakresie kreacji postaci (standard u Kinga), soczystych opisów makabry, oraz na poziomie myśli psa trawionego chorobą, a jedyny plus ponownej lektury (no dobra, odsłuchu) jest taki, że jak to czytałem w 1994, to ni cholery nie wiedziałem kto to jest George Carlin, i dlaczego akurat on pastwi się nad chrupkami. Teraz wszystkie odwołania popkulturowe ogarnąłem bez problemu. Fabularnie nie smakowało, dzieło męczyłem dwa tygodnie i finalnie dostałem niestrawności.

Co do lektora, no to wiadomo. Być może jest jakaś książka, którą pan Gosztyła przeczytał na odpierdol, ale na razie na takową nie trafiłem. Natomiast znowu udało mu się tak, że musiałem na chwilę zatrzymać odsłuch. Enm, tql Phwb mnovwn fmrelsn Onaareznan, v qehtv, tql Qbaan głhpmr orwfobyrz znegjrtb whż cfn[1] Pierwsza scena dosłownie rozdziera serce, druga wyzwala pierwotne, animalne instynkty. Ale takie, że ma człowiek ochotę coś rozwalić, albo za kimś pojechać.

Audiobook Cujo, fot. Sunn Classic Pictures, TAFT Entertainment Pictures
Kto jest dobrym pieskiem? fot. Sunn Classic Pictures, TAFT Entertainment Pictures

Kolejna świetnie zinterpretowana książka, która sama w sobie niezbyt dobrze zniosła upływ czasu.

I w zasadzie zgadzam się z jednym z komentatorów audioteki: najwyższa pora uznać głos pana Gosztyły za dobro narodowe. Chcę być taki jak on gdy dorosnę.

fabuła – duży pies zabija ludzi, dobre wyłącznie za pierwszym razem, 30
realizacja – 90, bo nie ma ewidentnych wpadek
lektor – 100, klasa mistrzowska, wiadomo
cena – 80, nie odstaje w żadną stronę od średniej ceny na audiotece
uczucia towarzyszące – howlin’ at the moon

Cujo, Stephen King
Czas 15:24
Czyta Krzysztof Gosztyła

[1] Ten sprytny manewr nazywa się rotowaniem. Odszyfrować tekst można chociażby tutaj.

Lauda Fasta Skuta 2

Sztuczek umysłu ciąg dalszy.

Chciałbym powiedzieć, że po zredukowaniu regresji najtrudniejsze w nauce tego, jak szybko czytać za nami, ale nie powiem, bo za nami jest najłatwiejsza część zabawy z szybszym czytaniem. Dlatego od niej zacząłem, żebyśmy się za łatwo nie zniechęcili. I tak się zastanawiam z czym teraz powalczymy, ale chyba z czytaniem pod nosem.

Fonetyzacja to przekleństwo i nawyk wyniesiony z podstawówki, gdzie uczono nas dukać wyrazy niemalże literka po literce. Nie znam się na nowych metodach kształcenia i nie wiem, czy da się dzieci uczyć czytać w inny sposób, ale werbalizowanie wyrazów to coś, co spowalnia nas chyba najbardziej. Widziałem w internecie teksty, że to mit, i że nie spowalnia, ale wierzę logice, język jest wolniejszy od myśli. Ergo – spowalnia i nie da się szybko czytać, jeżeli subwokalizacji nie wyrugujemy.

szybkie czytanie jak szybko czytać Marylin Monroe
MM czyta Ulissesa i nie subwokalizuje. Jaka jest twoja wymówka? Fot. Eve Arnold; Marilyn Monroe reading Ulysses.

Tak zupełnie z boku: szkoła nauczyła nas czytać źle. Dlatego mając wdrukowane złe nawyki nie będziemy w stanie polepszyć tempa naszego czytania tylko przez samo czytanie. To tak nie działa. Mnie czytać nauczyli Rodzice, było to na tyle wcześnie, że nie pamiętam jakich metod na mnie użyto. Ale w podstawówce uczyli czytać tak, że najpierw litery, potem składanie słówek, następnie upłynnianie tempa, czytanie słowa po słowie (bo przecież tylko wtedy da się dobrze zrozumieć tekst, to jasne), i czytanie na głos[1]. To ostatnie procentuje u większości czytających tym, że powtarzają widziane słowa. W ciężkim przebiegu odbywa się to przez szeptanie lub, o zgrozo, głośne powtarzanie czytanego tekstu. W lżejszym odtwarza się słowa w myślach.

W obu przypadkach spowalnia to znacznie nasze tempo czytania dramatycznie, bo nie jesteśmy w stanie przeskoczyć szybkości mowy, która u przeciętnego człowieka wynosi około 150 słów na minutę. Prosta zależność – jeżeli nie oduczymy się artykulacji, nie będziemy w stanie znacząco zwiększyć tempa czytania, i zatrzymamy się na 200+250 słowach. To oczywiście sprawa osobnicza, ale wyżej nie podskoczymy.

Dla miłośników schematów sprawa wygląda tak:

czytany tekst -> oczy -> werbalizacja (wew/zewnętrzna) -> słuch -> mózg -> zrozumienie tekstu

A co, gdyby wyciąć kilka etapów pośrednich, i zrobić to krócej:

czytany tekst -> oczy -> mózg -> zrozumienie tekstu

Ale jak to? Nie czytać sobie wyrazów? Co to za dziw diabelski, tak się nie da.

szybkie czytanie jak szybko czytać Marylin Monroe
JAKA JEST TWOJA WYMÓWKA? Fot. Alfred Eisenstaedt; Marilyn Monroe reading/writing at home

Jednak spróbujemy.

Jeżeli zrozumiemy jedną rzecz, pójdzie nam łatwiej. W miarę rozwijania procesu czytelniczego, opatrujemy się z wyrazami. Przestajemy je analizować litera po literze, rozpoznajemy je właściwie po kształcie. Do tego mózg potrafi antycypować, i po tym jak przeczytamy ‚porzućcie wszelką’, sami sobie zgadniemy, że ciąg dalszy brzmi ‚nadzieję, wy którzy tu wchodzicie’. W zasadzie po przeczytaniu ‚porzućcie wsz’ możemy przestać zwracać uwagę na duży kawał tekstu, bo sobie go błyskawicznie dopowiemy i polecimy dalej. Jasne, można się przejechać i okaże się, że tekst brzmi ‚porzućcie wszystkie bagaże i ustawcie się w szeregu’, ale przemykając wzrokiem nad resztą frazy, bez problemu ustalimy, czy chodzi o Dantego, czy o rampę kolejową w Treblince.

Znacie te śmieszne obrazki, w których tekst jest spreparowany tak, że zgadzają się tylko pierwsza i ostatnia litera, wewnątrz panuje sieczka. Nasz mózg jest tak fascynującym urządzeniem, że sobie z taką prostą sztuczką radzi bez problemu. A skoro wystarczą mu pierwsza i ostatnia litera oraz wymieszane wszystko, co jest w środku wyrazu, to bez problemu poradzi sobie z rozpoznaniem i zrozumieniem większości wyrazów, które zna z innych okazji i okoliczności.

Oczywiście łatwo powiedzieć, że mózg ma szybko czytać bez udziału świadomości, bo tak sobie rozpracowałem odchodzenie od fonetyzacji, a trochę trudniej to zrobić. Ja olałem sztuczki i po prostu ślizgałem wzrokiem po tekście, nie pozwalając mojemu mózgowi na odczytywanie wyrazów w głowie. I jakoś tak z czasem samo wyszło, że faktycznie zacząłem zauważalnie szybciej czytać. Praktycy metody polecają coś, co nazywa się bardzo mądrze, a jest tak proste, że weź przestań.

Metoda centralnych zakłóceń jest ponoć najskuteczniejsza w walce z fonetyzacją, brzmi mądrze, tłumaczy się jeszcze mądrzej (oddziaływanie na mózgową część analizatora mowy), a polega na waleniu kijem w stół. Dosłownie. W trakcie czytania wybijasz stały, określony rytm (Bolero FTW!). Można palcem, długopisem, w metrze widziałem ziomka, który wystukiwał go linijką o kolano. Chodzi o to, żeby rytm był stały i niezmienny. Nie znam mechanizmów, które stoją za tym patentem, ale to działa.

szybkie czytanie jak szybko czytać Linda Evangelista
Dzięki metodzie centralnych zakłóceń Linda nie subwokalizuje nawet w takiej pozycji. JAKA JEST TWOJA WYMÓWKA? Fot. Steven Meisel; Linda Evangelista for Gianfranco Ferre.

Oczywiście najpierw przechodzi się etap początkującego grajka, to znaczy są problemy z poprawnym wystukaniem rytmu, i uwaga rozprasza się tak, że możemy albo stukać, albo czytać, rzadko robić dwie rzeczy naraz. Jeżeli graliście bądź gracie na jakimś instrumencie, będzie wam łatwiej.

Drugi etap jest taki, że bębnimy już galanto, ale tak nas to absorbuje, że nie rozumiemy czytanego tekstu.

Trzeci etap objawia się tym, że stukamy, rozumiemy, ale jak się ktoś nas po skończonej lekturze zapyta kto zabił Abla, nie jesteśmy w stanie sobie przypomnieć jak nazywała się ta kainalia.

No i na koniec etap czwarty, stukamy, czytamy, rozumiemy i pamiętamy.

Jak śpiewał Jacek, szybkie czytanie nie przychodzi łatwo, trzeba się uzbroić w cierpliwość i ćwiczyć. Polecam teksty proste ewentualnie już nam znane.

Są jeszcze dwie metody. Jeżeli ktoś fonetyzuje mamrocząc pod nosem albo czytając na głos, trzeba zblokować język między zębami, zagryźć ołówek, zacisnąć wargi, albo wręcz przeciwnie, otworzyć je szeroko, ewentualnie można żuć gumę.

Druga metoda to zakłócenie mowy i słuchu. Mówimy sobie w trakcie czytania alfabet, liczymy od jednego do dziesięciu, gwiżdżemy, powtarzamy lalalala albo zaiwaniamy z pamięci Odę do młodości, Redutę Ordona, czy jakiego tam tekstu nauczyliśmy się kiedyś na pamięć. Na początku nic z lektury nie rozumiemy, ale ponownie kropla drąży skałę i powoli przestawiamy się na czytanie kanałem oczy->mózg.

W kolejnym odcinku opowiem o szpitalu na peryferiach pola widzenia.

Poprzedni odcinek tutaj.

Przypisy

Obraz w nagłówku: Women Reading, Jean-Jacques Henner.

[1] Nasza pani od polskiego (klasy IV-VIII) albo wychowawczyni od wszystkiego (klasy I-III), nie pamiętam która, robiła nam, wystawcież sobie, zawody w szybkości czytania na głos. Nie pamiętam czy wygrałem ja, czy Maciek. Istotne jest to, że ktoś gdzieś doszedł do wniosku, że wbijanie do głowy nawyku czytania na głos jest świetnym pomysłem. Szapo, kurwa, ba.

Lauda Fasta Skuta 1

Czasami, gdy uda mi się ludziom ściemnić, że jestem kimś innym niż jestem w rzeczywistości, zaczynają się mnie pytać o rzeczy. Jak ściema jest dobra, pytają mnie o rzeczy, na których się nie znam, nie wiem, pojęcia nie mam, nie orientuję się, kojarzę pięć faktów na krzyż. Zazwyczaj sprzedaję te pięć faktów a potem to już tylko trawestacja i fristajlowa reinterpretacja, połączona z tym, co mówi do mnie rozmówca.

Uchodzę za inteligentnego typa.

Jest oczywiście sporo tematów, o których wiem więcej niż pięć przypadkowych faktów. To w połączeniu z uchodzeniem za inteligentego powoduje, że ludzie proszą o wyjaśnienie różnych rzeczy. Ostatnio za pośrednictwem M., zostałem poproszony o objaśnienie, jak szybko czytać.

Objaśniam.

Kursy szybkiego czytania, po których jego tempo jest limitowane jedynie szybkością, z jaką potrafimy przewracać kartki książki albo klikać w kindełe, zostały mi odradzone. Bo tak, jak po nauczeniu się bezwzrokowego pisania na klawiaturze, powrót do pisania z patrzeniem na klawisze wymaga ogromnego wysiłku, tak po nauczeniu się szybkiego czytania, powrotu do relaksacyjnego tempa przyswajania lektury podobno nie ma. Nowe wzorce wdrukowują się tak głęboko, że to uniemożliwiają.

Ponieważ bazuję na opinii dwóch osób, które czytają błyskawicznie, a to jak wiemy nie jest próba tylko anecdata, poprawcie mnie jeśli się mylę.

Ja uwierzyłem, bo potrafię pisać bezwzrokowo i dostrzegłem zależność. Dlatego żadnego kursu nie robiłem. Za to pozbyłem się kilku nawyków, nauczyłem się kilku prostych sztuczek, dzięki czemu poprawiłem swoje tempo czytania dość znacznie. Nigdy nie mierzyłem ale myślę, że przyspieszyłem jakoś trzy-czterokrotnie. I dalej mogę smakować frazę a nie wyciągać z książki wyłącznie fakty, ale robię to w dużo bardziej satysfakcjonującym mnie tempie.

Naukę nie tak szybkiego czytania zacząłem oczywiście od kupienia na Koszykach jakiegoś podręcznika (tytułu nie pamiętam, autora też nie) do nauki szybkiego czytania. Nie będę przecież wyważał dawno otwartych drzwi. Przeczytałem i zadziwiłem się, bo nie wiedziałem, że popełniane przeze mnie błędy mają takie fajne nazwy.

Najpopularnieszym błędem jest regresja, czyli „zjawisko polegające na wykonywaniu wstecznych fiksacji do fragmentów tekstu już przeczytanych”. Nawet nie wiedziałem, że mam wsteczne fiksacje, dopóki mi mądrzejsi nie powiedzieli. Regresja to wracanie do już przeczytanych kawałków tekstu nie po to, żeby zachwycić się frazą, paradoksem czy cudną grą słów, tylko dlatego, że nie zrozumieliśmy, co właściwie przeczytaliśmy.

To mówisz, że przy Szekspirze masz wsteczne fiksacje? Fot. Internet

Główne powody to brak koncentracji wynikający z zamyślenia lub ze zmęczenia. Każdy kto dużo czyta zna to doskonale – czytasz to samo zdanie piąty raz i dalej nie wiesz o co w nim chodzi. Olewasz, lecisz dalej, ale okazuje się, że dalej nie polecisz, bo bez poprzedniego zdania jeszcze bardziej nie wiesz o co chodzi w następnym. Wracasz, walczysz, wypieprzasz książkę i walisz w kimono. Najprostsze ćwiczenie redukujące ten nawyk polega na wejściu na drogę samuraja.

Nieważne jak bardzo byśmy tego chcieli, droga samuraja nie wygląda niestety w ten sposób.           Fot. Warner Bros.

Droga samuraja wygląda następująco: bierzesz długopis, ołówek, krótki patyk, króliczą łapkę, scyzoryk, wykałaczkę, wyobrażasz sobie, że to mała katanka, ewentualnie jeszcze mniejsze wakizashi, w ostateczności maluteńkie tanto. A potem prowadzisz wskaźnikiem po tekście, nie przejmując się, że coś nie zostało dobrze zrozumiane. Nie ma powrotu do tekstu już raz przeczytanego. Tak musi być. Dlatego najfajniej trenuje się na rzeczach, które już znamy. Nie chcemy tracić radochy płynącej z lektury nowej książki. Inną metodą jest kartka papieru, którą suniemy po stronie, zasłaniając już przeczytany tekst. Oba patenty są spoko, aczkolwiek droga samuraja mniej kłopotliwa.

Regresji nie da się uniknąć w stu procentach, osoby biegłe w sztuce szybkiego czytania wykazują ją na poziomie 0,7-1%. Praktycznie nie do wyeliminowania jest regresja wynikająca z przeskoczenia do nowego wiersza (w sytuacji gdy przeskoczyliśmy o kilka słów za daleko) oraz spowodowana przekroczeniem maksymalnego zakresu widzenia (o tym później, bo to zajebista sztuczka). Z resztą przypadków (wracanie do raz przeczytanego tekstu, bo czegoś nie zrozumieliśmy) możemy walczyć. Musimy tylko wyrobić w sobie przekonanie, że chcemy czytać szybciej, nie bać się niezrozumienia tekstu (mózg jest mądrzejszy niż nam się wydaje, da sobie radę) i na początku ćwiczeń wybierać teksty łatwe albo znane. Osobiście pracowałem na tekstach już mi znanych, bo potraktowałem walkę z regresją jak proces mechaniczny a nie poznawczy. Po prostu walczyłem z nawykiem.

I wygrałem. Do raz przeczytanego tekstu wracam wyłącznie w sytuacji ‚co, kurwa!?’, czyli na przykład przy felietonach redaktora Terlikowskiego.

O innych pułapkach umysłu w kolejnej części.

Obraz w nagłówku: Women Reading, Jean-Jacques Henner.

Kochamy polskie seriale część 16

Dawno temu, zanim to było modne, miałem na blogu cykl Kochamy polskie seriale. Pisałem tam o rzeczach, które oglądam, a było tego mnóstwo. Czasami długi tekst, czasami długa lista z jednozdaniowym komentarzem. Zarzuciłem go, gdy okazało się, że wszyscy dokoła piszą o serialach, my job here is done, ktoś potrzebuje mnie gdzie indziej.

Ostatni, piętnasty odcinek, wrzuciłem 17 maja 2013 roku, i dałem się wyżywać innym. Trzy i pół roku to dość, żeby się powyżywali, pozwolę sobie wrócić do okazjonalnego pisania o serialach.

O większości seriali, które oglądam, opowiedziałem podczas dwóch spotkań z Kają, z których to bardzo długich spotkań są liczne podcasty. Pierwszy leży tutaj, następne sobie nawigujcie z bocznej belki. W sumie nagraliśmy 10 odcinków, raczej fristajlo, dygresje na temat i ogólne wrażenia, mniej konkretów o fabule, staramy się bowiem nie spojlować.

Dzisiaj dwa zdania o serialu, który był na dobrej drodze do wylądowania w mateczniku niskiej oglądalności, gdy nagle, zupełnie bez ostrzeżenia, twórcy zaciągnęli ręczny i zamiast przypieprzyć w ścianę, ostrym ślizgiem otarli się jedynie o betonową barierę, lekko im zarzuciło tyłem kilka razy, po czym dodali gazu, i prują teraz jasną, długą prostą.

fot. Internet
I like fucking silly bitches and I know my penis likes it! Fot. southpark.cc.com

South Park od poprzedniego, dziewiętnastego sezonu, zmienił się. I w końcu mogę go z powrotem oglądać. Parker i Stone doszli chyba do wniosku, że trzeba zamieszać. Nie wiem, jak to się odbyło, bo nie śledzę kulisów telewizji. Być może stacja powiedziała ‚elo ziomki, format się skończył, wymyślcie coś innego, tak już nie możemy ciągnąć’. A być może panowie siedli we dwóch przy piwie, i stwierdzili ‚kurwa, ziom, tłuczemy ten format od osiemnastu lat, powiedzieliśmy wszystko co mieliśmy do powiedzenia, chodź odjebiemy jakąś manianę, niech się ludzie zastanawiają o co chodzi’.

No i odjebali.

Przedostatni sezon odpalili w nowej formule, wszystkie 10 odcinków łączy się w jedną całość, i opowiada konkretną historię. Pojawiają się nowi bohaterowie, w tym mój ulubiony PC Principal, Mr. Garrison chce zbudować mur uniemożliwiający nielegalnym imigrantom wjazd do Stanów, ogłoszenia niszczą internet, jest gentryfikacja, polityczna poprawność, prywatne siły policyjne i spisek. Jak się tak temu człowiek przyjrzy, to można by sądzić, że z tych składników da się upitrasić tylko coś niejadalnego, jednak w mojej opinii twórcy wyszli z tego starcia z tarczą, i dwustuminutowy pełny metraż znalazł sobie ciepłe miejsce w moim sercu.

W sezonie dwudziestym J.J. Abrams rebootuje amerykański hymn, ludzie popełniają cyfrowe samobójstwa znikając z twittera, ubertroll Skankhunt 42 dofotoszopowuje kobietom penisy w ustach, a Cartman zostaje cyfrowo wykluczony i znajduje sobie kobietę. Sezon podejmuje wątki z poprzedniego, wprowadza nowe, i robi to tak, że publiczność siedzi lekko zdziwiona, i zastanawia się ‚dokąd jedzie ten tramwaj’.

W sezonie poprzednim do samego końca nie było wiadomo o co twócom chodzi, nagromadzenie i pomieszanie wątków spowodowało niemały zamęt oraz grubą konfuzję wśród widzów, ale dali radę jakoś to podomykać. Czy dobrze, to nie będę oceniał, ja byłem zadowolony. Tak, jak zadowolony jestem z aktualnego sezonu.

Wykreowanie głównej linii fabularnej, na której opiera się ten i poprzedni sezon, wyszło serialowi na dobre. No bo bądźmy szczerzy, miałem już troszeczkę dość luźnych historyjek i bieżących komentarzy, z których od pewnego momentu nic nie wynikało, bo do obrazoburczości i gniecenia tabu SP nas przyzwyczaił, i kolejny odcinek opowiadający o aktualnym skandalu, którym żyła Ameryka oglądało się kiepsko, bo bez głębszego kontekstu był to jedynie zbiór luźno powiązanych, i mało mnie obchodzących skeczy.

Nie wiem jak długo jeszcze South Park powalczy, i czy osiągnie wiek upoważniający do zakupu alkoholu. Po kilku momentach zwątpienia, Parker i Stone znowu dali radę, i w moim osobistym rankingu serialowym, SP wrócił do pierwszej dziesiątki. Nawet jeżeli położyliście na nim laskę, bo na przykład zniknął Big Gay Al, albo Chef, ewentualnie wkurzyło was, że nabijają się z katolików i scjentologów, ale boją się z muzułmanów, dajcie mu szansę.

Chociaż oczywiście mogę się mylić.

%d blogerów lubi to: