No elo 112

No elo, myślicie że to koniec?
No, kurwa, niekoniecznie.

Dobra, to jest śmieszniejsze chyba od wszystkich tych momentów, w których PiS trzaskał swoich wyborców kutasem po twarzy, a potem robił jeszcze brzydsze rzeczy, takie z wymuszonym połykiem.

Idą wybory. Notowania Partii chyba nie najlepsze, bo na Nowogrodzkiej coraz zabawniejsze rzeczy wymyślają. A to, że puścimy Prezesa w tournée po kraju, ale żeby go nie zdenerwować, będziemy mu podrzucać starannie wyselekcjonowaną publiczność, tak zwanych dowożeńców, a na prowadzących dawać tak bezwstydnych wazeliniarzy, że się nawet Karnoski ze swoim wywiadem z Żelaznym Kanclerzem Imieniem Wasyl, zarumienił ze wstydu.

Albo obiecamy ludziom furmankę gruszek na wierzbie, -naste świadczenia i po elektryku i hawajskiej dla każdego, a potem puścimy Mateosza, żeby lobbował za ujebaniem Ziobry, i przywróceniem ładu, porządku, oraz tych pieprzonych pieniędzy z KPO, bez których w przyszłym roku budżet jebnie jak domek z kart podczas sztormu. No chyba, że upchną jeszcze więcej pieniędzy w funduszach poza budżetem, konkretnie w Banku Gospodarstwa Krajowego, nad którym kontroli nie sprawuje parlament tylko Partia. Tam już teraz jest ponoć prawie 450 mld ziko, więc kilkadziesiąt w jedną czy drugą nie zrobi różnicy.

Zresztą budżet to aktualnie zabawny świstek papieru, na który nie chciałoby mi się nawet odeszczać. Ale pamiętam jeszcze czasy, gdy to był jeden z najważniejszych dokumentów w państwie, i jego podpisywanie to była duża rzecz.

Ale widzicie, nie tylko ludziom Partia obiecuje piętnastą emeryturę i całkowity zakaz aborcji dla wszystkich. Trzeba też jakoś zmotywować aktyw do działania na rzecz i w celu. Dlatego też Partia wykonała taką woltę, że śmiałem się chyba z minutę. Jednocześnie zastanawiając się, czy ci nieliczni myślący wyborcy PiS znajdą jakieś wytłumaczenie na to, co się odjebało, czy umieją już tylko krzyczeć ‘a za Peło to bili czarnych’, i są wyprani z jakichkolwiek przejawów krytycznego myślenia.

Akcja była dość prosta. Dumny syn ziemi lubelskiej, niejaki Bielecki Jerzy, zrzekł się mandatu posła. Ot tak, rok przed końcem kadencji, wziął się był i zrzekł. Zgodnie z prawem i wynikami wyborów parlamentarnych, jego miejsce powinien zająć obecny wojewoda lubelski, niejaki Sprawka Lech. Ale z powodu niepewnej sytuacji w regionie, oraz być może delikatnej sugestii Prezesa, Sprawka okazał się mieć inne sprawki na głowie, i też zrezygnował! No i cyk, wolne miejsce w Sejmie przytuli kolejny na liście, niejaki Kowalczyk Leszek, aktualnie sprawujący fuszkę radnego sejmiku województwa lubelskiego.

Czyli schemat prosty – rezygnuje Bielecki, Sprawka nie może, bo ma tematy na boku, więc służbę Polsce zacznie sprawować Kowalczyk. Leszek, żeby wam się nie pomyliło. A pomylić się może, bo nie dość, że Kowalczyków u nas dużo, to na dodatek jest w rządzie inny Kowalczyk. Tym razem Henryk, wicepremier oraz minister rolnictwa. Zbieżność nazwisk przypadkowa… A nie, czekaj. Leszek to brat Henryka.

To chyba w sumie dobrze, że mandat posła zostaje w rodzinie, co nie? Przynajmniej nie trzeba się bujać z przypadkowymi ludźmi.

Jakie są powody zrzeczenia się mandatu przez Bieleckiego? Nie wiadomo, ale na pewno ważne i ważkie. Może poczuł się zmęczony nawałem pracy, jaką wykonywał w Sejmie? 12 wystąpień w trzy lata to nie są przelewki. 50 interpelacji, którym nadano bieg, to 1,5 interpelacji miesięcznie! Do tego nieustające prace w jednej z siedmiu komisji i podkomisji, tyrka w jednej z dwóch grup parlamentarnych, całodobowy zapieprz w ośmiu zespołach parlamentarnych, w tym w zespole ds. rozwoju kół gospodyń wiejskich oraz zespole przyjaciół królewskiego miasta Sandomierza. No to się samo nie zrobi przecież.

Bielecki był też wzorowym posłem jeżeli chodzi o głosowania. Prawdziwa maszyna. 99,4 proc. frekwencji, obecny na 7082 z 7125 głosowań. Na dodatek na osiemnaście głosowań, w których nie brał udziału, ma usprawiedliwienie. Prawdziwy mąż, syn i dziad Partii karmicielki.

W nagrodę za rezygnację z mandatu i wpuszczenie na swoje miejsce brata wicepremiera, Bielecki dostanie dolę… Znaczy nie, przepraszam, nie tak.

W nagrodę za rezygnację z mandatu i wpuszczenie na swoje miejsce brata wicepremiera, Bielecki odpali Partii dolę… Nie, znowu się pomyliłem.

W nagrodę za rezygnację z mandatu i wpuszczenie na swoje miejsce brata wicepremiera, Bielecki dostanie miejsce w jakiejś radzie spółki skarbu państwa, gdzie w rok zarobi tyle, co podczas swojej całej dotychczasowej kadencji, gdy służył Polakom jak mógł. Mówi się, że to będzie jakaś spółka energetyczna, w energii bowiem jesteśmy najmocniejsi. I dopiero wtedy odpali dolę Partii.

To była chłosta wyborców partyjnym kutasem po twarzy. Teraz będzie co tam wam wasza zwyrodniała wyobraźnia podpowiada.

Michał Moskal to młoda gwiazda PiS, która dostała tak pionowego startu, że wszyscy możemy jej tylko pozazdrościć, tej gwieździe. Michał od dziecka wiedział, kim chce być. Otóż chce być człowiekiem przy władzy. Na studiach został szefem Forum Młodych PiS, od 2018 jest radnym dzielnicy Żoliborz. Jest też jednym z najbardziej zaufanych ludzi Prezesa, w 2020 roku został dyrektorem biura prezydialnego PIS, zastępując legendarną panią Basię (dla zainteresowanych: Barbara Skrzypek). Michał jest tak blisko z Jarkiem, że gdy ten drugi był pamiętnym wicepremierem do spraw niebezpieczeństwa, to Moskal był szefem jego gabinetu politycznego.

Prezes stawia na młodych, i wbrew obrzydliwym pomówieniom, nie stawia na młodych klocka, tylko stawia na nich tak wiecie, bardziej dosłownie. No żeby młodzi byli w życiu, i w polityce, takie rzeczy. Postawił też na Michała Moskala. I żeby Michał był w życiu, i w polityce, dobrze byłoby wepchnąć… znaczy jakoś spowodować, żeby on się w Sejmie znalazł, bo Sejm potrzebuje młodej krwi.

Michał Moskal zatem wystartuje w wyborach parlamentarnych. Tylko tutaj pojawiła się drobna komplikacja. W Warszawie go przecież nie wystawią, no bo Prezes nie jest taki głupi, żeby forsować go na jakieś biorące miejsce w stolicy. Ale ale, przecież Moskal do Warszawy tylko przyjechał na studia, oryginalnie jest z Janowa Lubelskiego. To go może tam wystawmy w wyborach. A kto jeszcze jest z Janowa? Zgadliście. Bielecki Jerzy jest. No i jakby też startował, to by młodemu sprawę skomplikował. A Prezes stawia na młodych, więc grzecznie poprosił Bieleckiego ‘spierdalaj’, uzacniając grzeczną prośbę stanowiskiem w SSP. No i pewnie, że lepiej mieć pewną fuchę, niż niekoniecznie biorące miejsce na liście, bo skoro Premier stawia na Moskala, to by pewnie nie było miejsce biorące. A może nawet żadnego miejsca na listach by nie było.

Czyli podsumowując. Bielecki na ciepłą miejscówkę w SSP. Brat wicepremiera idzie na posła, niech się sprawdzi w polityce i ma na zachętę rok kadencji. A młody przydupas Prezesa wskakuje na jedynkę na Lubelszczyźnie, którą zwolnił Bielecki. Polityczne perpetuum mobile za nasze pieniądze.

Tak się właśnie robi hajs i sprawuje władzę. Pokora, praca, umiar…

A wy co, dalej jogurt naturalny na końcówce okresu przydatności do spożycia i warzywa z pojemnika opisanego ‘na zupę’? Nawet mi was nie żal.  

Z tego miejsca również nieustające życzenia zdrowia i pomyślności dla wszystkich wyborców PiS. Tak, wiem, może i doprowadzili kraj do ruiny, ale się bynajmniej dzielą.

Idę popielęgnować swój ogród zen. A ponieważ nie wierzycie, że to robię, być może w którymś z następnych odcinków opiszę wam swoją metodę. Tymczasem trzymajcie się w tym sraczu zwanym Polską. Przynajmniej na Mundialu nam idzie.

No elo 111

No elo, myślicie że to koniec?
No, kurwa, niekoniecznie.

Dawno temu prowadziłem kącik analityczny, w którym przyglądałem się danym, robiłem wykresy albo sprawdzałem, czy jakakolwiek akcja bojkotu konsumenckiego ma sens. Co do tego ostatniego, to bojkot ma sens wyłącznie poznawczy, bo może ktoś niezorientowany usłyszy o tym, że jakiś koncern to chuj, bo wycina lasy, a inny jeszcze większy chuj, bo wycina oceany. Ale dziś nie o tym.

Kącik nie był stałym elementem mojego pisania, bo wiem, że cyferki i tabelki nikogo, ale niedawno trafił mi się temat, który mnie zaciekawił, przyjrzałem mu się, i przekonałem, że prasowe robienie gały partii rządzącej, która boryka się z brakiem sensownych mediów drukowanych, to droga do pewnego sukcesu.

Dlatego dzisiaj przyjrzymy się, ile udało się do tej pory wyssać z państwowego cycka tym wszystkim braciom kremlowskim, Lisickim, Sakiewiczowom i reszcie tej wesołej ekipy, która w 2015 roku zorientowała się, że idą żniwa, zaostrzyła pióra, po czym, maczając je w kałamarzu wypełnionym gównem, rozpoczęła akcję wchodzenia Prezesowi tam, gdzie wszyscy możemy go pocałować.

Może i teraz te pismaki śmierdzą kałem, ale hajs się zgadza.

Na początek proste technikalia, jak ktoś pamięta moje wcześniejsze objaśnienia i wie, to może przeskoczyć do wyraźnie zaznaczonego akapitu, opisanego jako JAK WSZYSTKO WIESZ, TO PRZESKOCZ TUTAJ.

Przez 13 lat życia analizowałem media, z naciskiem na prasę. Państwo zawsze się w tej prasie ogłaszało, szły komunikaty, ważne informacje, przetargi, państwowe koncerny reklamowały tańsze paliwo i najlepszy prąd. Było tego sporo, ale jeszcze za Tuska hajsy pompowano z grubsza według reguł sztuki, czyli brano pod uwagę zasięgi poszczególnych tytułów.

Zasięgi można było liczyć na dwa sposoby. Pierwszemu, czyli wynikom czytelnictwa, trochę ludzie nie ufają, bo tam wchodzi wnioskowanie statystyczne, a przecież jak mawiał WIELKI, KURWA, MONSZ STANU CZERCZIL, są kłamstwa, wielkie kłamstwa i moje pierdolenie, wynikające z nieumiejętności skutecznego wyciągania wniosków płynących z danych statystycznych. Inni mówią, że to nie Churchill popuścił takiego kleksa, tylko Mark Twain. No wszystko jedno kto, poszło w świat, ludzie w to uwierzyli, i jak się wyciągało klientom argument z czytelnictwa, to można było usłyszeć ‘Panie, jakie czytelnictwo, pokazujecie jakieś miliony a sprzedajecie ledwo 400 tys. nakładu’. I cześć, i chuj, nie przetłumaczysz.

Dlatego dla wszystkich ze wstrętem do matematyki wykraczającej poziomem poza mnożenie (powaga, statystyka związana z czytelnictwem była na poziomie podnoszenia do potęgi 3), stosowało się wskaźnik bardzo konkretny, namacalny i w pełni policzalny, czyli różne rodzaje sprzedaży. Różne, bo w niektórych była sama sprzedaż egzemplarzowa, w innych doliczało się prenumeratę, jeszcze gdzieś tam wchodziły tzw. inne płatne formy rozpowszechniania, potem zaczęliśmy uwzględniać e-wydania. No ale z grubsza dało się to policzyć co do sztuki.

I na podstawie parametrów zasięgowych, jak czytelnictwo przeciętnego wydania i rozpowszechnianie płatne razem (albo sprzedaż ogółem), można było zestawić ranking tytułów, od najbardziej do najmniej poczytnych. A potem jak się jeszcze policzyło koszty dotarcia do 1000 nabywców/czytelników, to już w ogóle bajer, bo oprócz rankingu dostawaliśmy jeszcze prościutkie studium opłacalności ekonomicznej.

Do dzisiaj słychać płacze, że Tusk był chuj, bo dawał tylko swoim (GW, Newsweek, Polityka), a dobrych chłopaków z prawicy szkalował, odsuwał na boczny tor i głodził. To oczywista nieprawda, bo jakie PO było, takie było, ale płaciło nie ‘swoim’ i nie ‘po uważaniu’, tylko z grubsza rankingowo. I oczywiście można w to nie wierzyć, i powtarzać różne brednie, ale nic nie poradzę na to, że wydatki państwa i jego firm, były w dość prosty sposób skorelowane z potencjałem poszczególnych tytułów.

A jak jest dzisiaj? Otóż wahadło wychyliło się w drugą stronę tak bardzo, że ‘swoi’ dostają furę szmalu, niezależnie od tego jak wypadają w badaniach, a zdrajcy polskiego naroda nie dostają nic. Argumenty merytoryczne zostały zastąpione ideologicznymi, ku wielkiemu zaskoczeniu nikogo.

JAK WSZYSTKO WIESZ, TO PRZESKOCZ TUTAJ

Przynudziłem we wstępie, ale przynajmniej teraz każdy kto to przeczyta, będzie wiedział o co w wydatkach państwa na media chodziło, jak były w przybliżeniu ogarniane i dlaczego tak, a nie inaczej. Ale jak wspomniałem, tak było kiedyś, bo teraz już nie. Zaraz wam pokażę, jak bardzo nie.

Na wstępie spojrzałem na czytelnictwo, sprzedaż i dane dotyczące witryn poszczególnych tytułów. Dane są ogólnodostępne na stronie PBC, obejmują okres kwiecień-wrzesień 2022 (agreguje się fale miesięczne do dłuższych okresów, choćby po to, żeby zniwelować okresowe wahania). Całość wygląda jak poniżej, jak ktoś chce sprawdzić, czy nie jestem zakłamanym agentem wpływu opłacanym szeklami Sorosa, może sobie zajrzeć pod ten adres PBC wszystkie badane tytuły oraz tutaj PBC czytelnictwo.

Dzienniki i tygodniki opinii wyglądają jak poniżej.

A jak się to przekłada na kasę? Potwierdza się to, co pisałem wcześniej. PO przynajmniej udawało, że kieruje się jakimiś wskaźnikami i optymalizuje koszt dotarcia do zainteresowanych, PiS opłaca swoich bez jakiegokolwiek poczucia obciachu.

Najpierw wydatki cennikowe podmiotów państwowych w latach rządów PO. Przyjrzyjcie się bardzo uważnie kolejności, następnie zerknijcie na obrazek powyżej i zobaczcie, jak bardzo niewiele różnią się kolejnością. Tyle, że powyżej rozdzieliłem dzienniki i tygodniki, a w przypadku wpływów dałem razem, sortując pod względem kwot łącznych.

Wszystkie wyliczenia są podawane w zaokrągleniu i są przybliżone, bo nie mam spółek państwowych zesłownikowanych. Więc o ile taki Orlen czy PKO uwzględniam, to jakieś mniejsze rzeczy mogą przemknąć pod radarem. Ale też te mniejsze podmioty wydają na tyle mało, że ich uwzględnienie bądź nie, zmienia kwoty o ułamki procenta. Więc nie przekłamuję za bardzo.

A jak wygląda odkąd PiS rządzi? Inaczej.

Kasa idzie przede wszystkim do swoich, a kwestie zasięgowe szpachluje się dość neutralnym Dziennikiem czy Rzepą. I niech was nie zmylą jakiekolwiek pieniądze dla GW. Tam się ogłasza wyłącznie GUS oraz urzędy miast, gmin, marszałkowskie i ZTM Warszawa. Orlenu czy NBP tam nie znajdziecie.

Zresztą taki Orlen to rekordzista – w roku 2021 cennikowo wydał 27 milionów, z tego 16 baniek podzielił między Sieci, Gazetę Polską, Gazetę Polską Codziennie i Do Rzeczy. Teraz poszukajcie tych tytułów w pierwszej tabelce, tej z czytelnictwem i sprzedażą. Dodajcie sprzedaż (bez GPC, bo ten tytuł nie jest monitorowany). Ile wyszło? Coś koło 80 tys., prawda? To teraz zerknijcie na wynik Polityki. Wiecie ile Orlen wydał w Polityce, było nie było największym tygodniku opinii w tym kraju.

Ani grosza.

Wiecie kto się w Polityce ogłaszał rok temu? GUS, jedno ministerstwo, jedno muzeum i urzędy miast. Widzicie wzór?

Dobra, to jeszcze Newsweek. Urzędy miast, ministerstwo i partia Prawo i Sprawiedliwość. Fakt jej zareklamowania w Newsweeku znajduje celnie wymierzonym splunięciem w twarz redaktora Lisa. Bardzo celnie wymierzonym.

I tak właśnie, drogie dzieci, wygląda pompowanie pieniędzy z kieszeni waszych do kieszonek ludzi dobrze żyjących z władzą. Opłaca się siedzieć w dupie Prezesa tak głęboko, że głową dotyka się już podniebienia. I niech to będzie pointą dzisiejszej lekcji z przedmiotu ‘Jak się ustawić w aktualnej sytuacji politycznej’, dziękuję za uwagę.

A teraz wracam do swojego kącika, żeby kultywować zen i robić ćwiczenia oddechowe oraz masować nerw błędny. No to trzymajcie się tam w tym chlewie obsranym gównem.

PS Sorry za rozjechane obrazki, chciałem żeby było coś na nich widać bez konieczności ściągania ich na urządzenie albo otwierania w nowym oknie.

CZESZCZ GRUBY, PA CZO MAM…

Fot. M.Cywińska

CZEŚĆ GRUBY! MIAUM DLA CIEBIE FAJNY PREZENT, POWIEDZ GRUBY, ŻE SIĘ CIESZYSZ Z FAJNEGO PREZENTU, GDYŻ MAM DLA CIEBIE GRZEŚKA!

Weź, daj stary spokój, nie chcę od ciebie prezentów, naprawdę, jemy już dobrze, was karmimy jeszcze lepiej, poważnie, nie przynoś nam prezentów z dworu. Kurwa, kocie, nie, nie wypuszczaj…

To jest tak, że nasze koty (Marysi od początku, moje od przysposobienia) są wychodzące od zawsze. Wychodziły zanim Marysia je przygarnęła. I nigdy nie przestały wychodzić, a jak raz przestały z powodu ucieczek Filipa, to byliśmy trzy pary butów do tyłu. Wiemy o zagrożeniach, wiemy o ryzykach, wiemy o kocim szkodnictwie. Odbyłem te dyskusje kilkanaście razy. Nie mam ochoty na kolejny. Więc na potrzeby chwili uznajmy, że narażam koty na śmiertelne niebezpieczeństwo, powoduję zniszczenia okolicznej przyrody i ogólnie jestem chujowy. Dziękuję za zrozumienie.

Nie wypuszczaj, kurwa mi w mieszkaniu żywych zdobyczy!!! Nie!!! No kurwa…

TY, GRUBY, PATRZ JAK ONA UCIEKA, GOŃ JĄ GRUBY, NO CO TAK STOISZ, JA CI POMOGĘ Z DRUGIEJ STRONY, BIEGNIJ GRUBY, CHRUPKÓW NIE JADŁEŚ, HAHAHAHA, CHCESZ CHRUPKÓW? TO DAJ I MI OD RAZU.

Nie dogoniłem Grzegorza. Zamieszkał pod naszym łóżkiem. Grzegorz to mysz.

Właściwie odkąd zamieszkałem z Marią, Miluś przynosił z podwórka prezenty. Czasami była to nadpoczęta paczka szynki pakowanej, czasami szczur. Sebcio z kolei przyniósł nam raz jeden jedyny najlepszą zdobycz świata, czyli liść. I był z niego tak dumny, że łykając łzy wzruszenia i szczerego śmiechu, chwaliłem go mocno i głaskałem energicznie. No ale mówimy tu o kocie, który dwukrotnie przegrał pojedynek z ćmą, więc liść z jego pyszczka cieszy podwójnie.

Miluś z kolei obdarowywał nas jak pojebany. Mysz na poduszce w Walentynki? MAMEŁE, KOCHAM CIĘ NAJBARDZIEJ ZE WSZYSTKICH BEZWŁOSYCH MAŁP NA ŚWIECIE, MOŻE OPRÓCZ PANI ELIZY, ALE CIEBIE KOCHAM PRAWIE NAJBARDZIEJ, A KOCHAŁBYM NAJBARDZIEJ, JAKBYŚ DAWAŁA JAK PANI ELIZA MOKRE, A NIE SUCHE CHRUPKI DLA KONIA.

Pani Eliza to sąsiadka z góry, z którą dzielimy kota. U nas mieszka, tam wpada w gości, jak do SPA, bo pani Eliza karmi go mokrym, a potem organizuje mu dwugodzinne seanse głaskania. Do nas przychodzi głównie po to, żeby wyśmiać moje chujowe zdolności miziania go gdziekolwiek.

Szczur przy posłaniu Filipa? MASZ TU DUŻY ŚMIERDZĄCY ŚMIESZNY DZIWNY KOCIE COŚ DO JEDZENIA I ZABAWY, BO CHORY JESTEŚ, TO MASZ, CHRUPKÓW CI NIE DAM, BO GRUBY DAJE MAŁO.

Ptak przy misce Filipa, pod miskami kotów albo przy zlewie? GRUBY, NO MOŻE BYŚ TAK ZACZĄŁ NAS WSZYSTKICH KARMIĆ NORMALNIE, A NIE TAK O, ŻE JAKIEŚ SUCHE WSZYSTKIM DAJESZ, JAK WOLELIBYŚMY MOKRE, TO ZNACZY MAMEŁE BY WOLAŁA MOKRE OD SUCHEGO. JA BYM WOLAŁ MOKRE OD SUCHEGO. BRAT BY WOLAŁ MOKRE OD SUCHEGO. TEN ŚMIESZNY ŚMIERDZĄCY DZIWNY KOT BY WOLAŁ MOKRE OD SUCHEGO. A TY JEDZ SOBIE TO SUCHE, TYLKO NAS NIE MĘCZ, GRUBY, NO WEŹ.

Każdy prezent coś znaczył, jak się dostosowywałem do zaleceń Milusia, prezenty ustawały.

Po jakimś czasie zorientowałem się, że kot zaczął przynosić do domu praktycznie wyłącznie żywe zwierzęta z sąsiedztwa. Wcześniej mu się to zdarzało, ale to była przeplatanka. Od kilku miesięcy nie musiałem organizować szybkich pochówków, samo żywe.

Niektórzy znają przewagi bitewne naszego walecznego kota. Któregoś razu sroki z drzewa się z niego napierdalały, naiwnie sądząc, że na drzewie to luksus, komfort i bezpieczeństwo. Szydzenie z Milusia skończyło się, gdy któregoś dnia, do dziś nie wiem jakim sposobem, przytargał jedną z tych srok za oszewkę do domu, po czym zaczął się z nią bić w przedpokoju. Wyszedłem, zobaczyłem awanturę, zarzuciłem na srokę ręcznik i uwolniłem ją na drugą stronę mieszkania. Z taką więcej sugestią, że jakby się przeprowadziły na drugi trawnik, to może byłoby to rozsądniejsze. Sroka okazała się być przytomna, zgarnęła ziomków z drzewa na podwórku i zamieszkali sobie wszyscy po drugiej stronie bloku. Dalej słyszymy te sroki, ale teraz szydzą i złorzeczą wszystkim mieszkańcom, a nie tylko Milusiowi.

Zwróciłem wolność niezliczonym myszom, nornicom, wróblom i szczurom. Sporo niestety trafiło do mojej tajemnej kostnicy, ale o tym nie będziemy rozmawiać. I nagle kocia ruletka przestała zatrzymywać się na czarnym czy czerwonym, za to regularnie padało zielone zero, czyli zero ofiar i ran ciętych.

GRUBY? CO JEST? PO CO KRZYCZYSZ MOCNO I JESTEŚ ŚMIESZNY TAKI CZERWONY?! DAJ LEPIEJ JEŚĆ MOKREGO, BO PRZYPROWADZIŁEM MYSZĘ! ŻYWĄ! DO LODÓWKI!!!

Kurwa…

Ostatnim razem gdy Miluś przyprowadził do domu jedną mysz, a chwilę potem drugą, to Marysia znalazła jedną w lodówce. Konkretnie w pojemniku z jajkami. Myszy trafiły do domu na raty. Obie żywe. Obie uwolniły się w kuchni. Obie zamieszkały pod zabudową kuchenną. Specyficzny sposób zabudowania lodówki powoduje, że mysz może przejść po tylnej ściance na szczyt lodówki a potem, gdy zostawimy otwarte drzwi, bo coś wyjmujemy, zdesantować się od góry do środka. Jedna to zrobiła, stąd zaaferowanie Marysi.

Oczywiście jestem taki śmieszke, znacie mnie, nie? Więc gdy Maria przybiegła do łóżka krzycząc, że widziała mysz w lodówce, a konkretnie w pojemniku z jajkami, odparowałem że to ja w tym domu piję, i to ja widzę myszy. Jak poszedłem i sprawdziłem, to okazało się, że faktycznie, widzę mysz. Udało się pozbyć obu, jedną złapałem własnoręcznie i wyekspediowałem za okno, druga wskoczyła do śmietnika, i tak jej tam smakowało, że jak ją wynosiłem na podwórko, to ona dalej w tym śmietniku siedziała i jadła.

EJ, GRUBY, NIE PŁACZ. PAMIĘTASZ JAK PRZYPROWADZIŁEM W GOŚCI TAKĄ SZARĄ LATAJĄCĄ MYSZ Z DZIOBEM ŚMIESZNYM? PAMIĘTASZ? I ONA NIE UCIEKAŁA WCALE, A POTEM NAGLE UCIEKŁA. NIC NIE ROZUMIEM.

Kurwa…

Od pewnego momentu wszystkim żywym zwierzętom, jakie trafiały via pysk Milusia do nas do domu, zaczęliśmy nadawać imiona. Ale takie grupowe. Wróble to Romany. Myszy i nornice to Grzegorze. Szczury jeszcze nie mają nazwy, ale jak się jakiś trafi, to będzie Albert. Bo wiecie, Einstein, a szczury szanujemy za wysoki intelekt.

No i któregoś dnia, dzięki Milusiowi, zamieszkał u nas Roman. Pod kanapą, w salonie. Jak nie było dokoła kotów, to sobie wychodził rozprostować nogi i skrzydła. Jak się pojawiały, kitrał się pod kanapę. Dostawał ziarnka słonecznika, wodę w miseczce, mieszkał dwa czy trzy dni, w końcu dał się złapać w łazience. Miałem go nieść do weterynarza pod kątem ewentualnych złamań, ale zanim się zorientowałem, Roman wystartował do lotu prawie pionową dzidą, i stwierdziłem, że chyba nic mu nie dolegało.

GŁUBY, GŁUBY, GŁUUUUBYYY!!! PA CZO MAM TU DLA WASZ, DAJ SZUCHEGO, A NAJLEPIEJ MOKREGO. CZO? ŻE NIEWYRASZNIE?

TFU.

JUŻ MÓWIĘ WYRAŹNIE, PATRZ GRUBY JAK FRUWA SOBIE, DAJ MOKREGO NAJLEPIEJ, ALBO SUCHYCH CHRUPKÓW CHOCIAŻ, BO PATRZ JAKI FAJNY PREZENT CI PRZYNIOSŁEM. WAM!

Kurwa…

Nie rozumiałem dlaczego kot targa na chatę coraz więcej żywych zwierząt. Aż niedawno Marysia przeczytała, że to wszystko dlatego, że jestem chujowym ojcem.

Popadłem w ciężką rozkminę, bo zasadniczo nie wiem o żadnych dzieciach, ale cholera wie, prowadziłem trochę rokendro… A, O KOTA CHODZI!

Otóż okazuje się, że niby Milusia za każdym razem, gdy przyniósł nam prezent, chwaliłem, ale najwidoczniej miałem kiepską mowę ciała i kot się orientował powoli, że jak przynosi zabite zwierzę, to niby go chwalę, ale nie jestem zadowolony. No po prostu nie spełnił moich oczekiwań w pełni. I Miluś, żeby te oczekiwania spełnić lepiej, zaczął w prezencie przynosić zwierzaki dużo lepszej jakości. Znaczy żywe.

Okazało się, że stawiałem kotu wygórowane oczekiwania, a na dodatek nie zwracałem uwagi na to, że on się stara jak może. Faktycznie, byłem chujowym ojcem. Zresztą oczywistym jest, że chwilę później całe ojcowanie wyszło mi jeszcze bardziej chujowo.

Gdy w ostatnią niedzielę do domu trafił Grzegorz i zamieszkał pod łóżkiem, postanowiłem zastawić na niego humanitarną pułapkę. Nasypałem ziaren i podrobiłem sera żółtego do papierowej torby, na uszach zawiązałem supełek, torbę położyłem na podłodze i czekałem aż Grzegorz wejdzie do spiżarki.

W torbie natychmiast zamieszkał kot Sebastian.

Kurwa…

Kota pogoniłem z torby, przesadziłem do koszyka, rozstawiłem ponownie pułapkę i ze sznurkiem w ręku, czekałem na Grześka.

Kot Sebastian wylazł z koszyka i zaczął bawić się sznurkiem przymocowanym do pułapki.

Kurwa…

Pogoniłem precz koty, Filipa odesłałem na miejsce i czaiłem się przy spiżarni. Tak się czaiłem, że jak Grześka zauważyłem, to właśnie objedzony opuszczał torbę. I wtedy dopadł go Miluś.

TY, GRUBY, PATRZ JAKA ŚMIESZNA MYSZA TU SIEDZI. TO JA JĄ PRZYNIOSŁEM. CHCESZ SIĘ BAWIĆ? TO PRZYNIOSĘ WIĘCEJ! ALE MUSISZ DAĆ SUCHYCH CHRUPKÓW, A NAJLEPIEJ MOKRYCH, TO PRZYNIOSĘ I BĘDZIEMY SIĘ BAWIĆ.

MIAU, bez entuzjazmu dodał Sebastian z koszyka na oknie, do którego nie wiadomo kiedy przeniósł się z korytarza.

EEE… wkitrał się we wszystko Filip.

Kurwa…

KURWA…

KURWA!!!…

DLACZEGO NIE ŁAPIESZ TEJ MYSZY TYLKO SIĘ NA NIĄ GAPISZ? ŁAP JĄ ALBO SIĘ ODSUŃ! NA CO MI TAKI KOT, CO NIE ŁAPIE MYSZY, KURWA MAĆ.

Grzegorz korzystając z rodzinnej niesnaski, udał się pod łóżko, spod którego zaczął popiskiwać, że to jest nienormalne, takie piłowanie ryja, i do takich dziwaków to go jeszcze nigdy żaden kot nie przyniósł.

Kot Miluś się na mnie obraził i wyszedł z domu.

Marysia powiedziała, że jestem nienormalny tak krzyczeć na kota, i jak kot wróci, mam go przeprosić.

Stwierdziłem, że muszę wyjść z domu i trochę odpocząć.

Łowy na Grzegorza trwały do drugiej w nocy. Nawet go raz przydybałem zaplątanego szprychy rowerowe, ale rzucony na niego ręcznik nabrał za dużo powietrza i zbyt wolną spłynął na podłogę, przez co Grzegorz uszedł z mojej pułapki. Postanowiłem się przespać, no bo przecież za chwilę idę do pracy, nie?

O trzeciej całe podwórko mogło usłyszeć triumfalne MIAU MIAU MIAU MIAU, którym Miluś obwieścił swój powrót do domu. Ale tylko naiwni mogli sądzić, że tylko wrócił po gitarę, i zaraz spada z powrotem na milongę.

GRUBY, POPASZ CZO MAM DLA CZEBE TUTAJ!

TFU!

PA JAKA ŚMIESZNA MYSZ, DAJ MOKREGO ALBO JAK JUŻ NIE MA TO SUCHEGO CHRUPKA, PATRZ CO CI PRZYNIOSŁEM… GDZIE GRUBY BIEGNIESZ SZYBKO, NIE WPADNIJ DO POJEMNIKA NA SUCHE CHRUPKI, LEPIEJ JAKBYŚ WPADŁ DO MOKREGO POJEMNIKA.

Kurwa…

Po mieszkaniu zapierdalał drugi Grzegorz. Na szczęście pomimo komicznego zaspania, nie odtworzyłem klasycznych numerów slapstickowych, tylko złapałem za ręcznik, na lewą rękę wzułem rękawiczkę rowerową i zacząłem do spóły z Milusiem go osaczać. Pierwszy Grzesiek zaciekawiony zerkał zza komody.

GRUBY, CO SIĘ TAK GUZDRASZ, GUZDRZESZ, GUZDRESZ… WOLNO BIEGASZ? NO PATRZ, TAM BIEGNIE.

Grzegorz postanowił schować się w segregatorze z fakturami z 2012 roku, na szczęście jak się przeciskał przez otwór na grzbiecie segregatora, trafił na zwartą ścianę papieru, i zanim się wywinął, miałem go. Wypuściłem go na podwórko, kotu bardzo, ale to bardzo mocno i wylewnie podziękowałem i poszedłem spać.

W poniedziałek zaczaiłem się na Grześka pierwszego. Ale jestem już stary, więc różne rzeczy w moim wykonaniu trwają długo. Inne krótko, ale większość długo. Na przykład moje mrugnięcie trwa bardzo długo. Jak siedzę na fotelu, potrafię mrugać raz na pół godziny. I to pewnie podczas jednego z tych dłuższych mrugnięć, Grzegorz zdążył wyjść spod łóżka, dobiec do progu sypialni, przeskoczyć nad blokującą wyjście deską i zacząć zwiedzać łazienkę.

Przegapiłem to, a moją uwagę zwrócił dopiero kot Miluś, który siedział przy wpółuchylonych drzwiach łazienkowych, wpatrując się w nie z uwagą, strzygąc wibrysami.

CICHO GRUBY, NA PALCACH TU CHODŹ HAŁAŚLIWA ŁYSA MAŁPO. ON TAM CHYBA SIĘ CHOWA.

Kurwa…

Łazienka to słabszy punkt obławowy, bo ma wygodne miejsce za pralką, za które nie sięgnę. Na dodatek drzwi są fantazyjnie obrobione na dole i nie licują z progiem, więc mysz się prześlizgnie. Na moje szczęście Grzesiek wpadł do wiadra mopowego, i gdy się nad nim schyliłem, zerkał tylko zaciekawiony i wyglądał, jakby chciał już sobie z tej pojebanej menażerii iść. Wyniosłem go z tym wiadrem na podwórko i zwróciłem wolność. Grzesiek zamiast uciekać w przeciwnym do kotów kierunku, zaczął skakać w moją stronę. Eee… co? Jednak nie chciał się ani mścić, ani ze mną zostać, tylko widać stwierdził, że najbezpieczniej pod latarnią, znaczy pod autem. I odkicał sobie pod zaparkowany pod naszym oknem samochód.

CZESZCZ GRUBY, PA CZO MAM…

Kurwa…

Wczoraj Miluś przyniósł nam trzeciego Grześka, ale na szczęście wypluł go z pyszczka w takim miejscu w sypialni, że Grzegorz mógł się schować tylko w rogu, który łatwo można było zablokować ze wszystkich stron. Oczywiście kot nam w tym pomagał, no bo przecież nie możemy popsuć takiego ładnego i jakościowego prezentu. Grzegorz po krótkiej obławie, został ujęty przez Marysię i wypuszczony na wolność na podwórku.

Teraz się zastanawiam, kiedy zawita u nas kolejny Roman, Grzesiek czy Albert, i jednocześnie próbuję ustalić, jak bardzo muszę kota chwalić, a jak okazywać niewerbalne niezadowolenie, żeby dalej przynosił do domu żywe zwierzęta. Badania trwają.

CZESZCZ GRUBY, PA CZO MAM…

%d blogerów lubi to: