Ocieplanie wizerunku Putina i Rosji. Bo to nie Putin zaczął, tylko Ukraina go sprowokowała. Skąpym strojem, wyzywającym prowadzeniem się, no i sama w nocy wracała, to grzech nie skorzystać.
Będziemy czytać o UPAdlinie, UPAinie, UKRach, banderowcach, Wołyniu i Polesiu.
Będziemy czytać o tym, że Ukraina to nie jest prawdziwe państwo, wymyślił ją Lenin a cywilizację zaprowadzili tam Rosjanie.
Dowiemy się, że UE i NATO zagrażają Rosji.
Dowiemy się, że to Ukraina jest winna tego, że napadł ją Putin.
Ba, znajdą się nawet pojeby, które będą mamrotać o tym, że teraz jest dobry moment, żeby może jakoś wziąć sobie ten Lwów.
Będziemy czytać krótsze lub dłuższe teksty o tym, że Rosja miłuje pokój, nigdy nikogo nie najechała, winni są inni.
Będziemy czytać narzekania, że Zachód potrafi tylko się zaniepokoić i wprowadzić bieda-sankcje.
Zobaczymy też zabawne obrazki, nabijające się z reakcji tegoż Zachodu. Nawet może przyjdzie nam chęć, żeby to gówno poszerować.
Akcja trollska będzie potężna. Akcja pożytecznych prokremlowskich idiotów będzie potężna. Nasze nieprzemyślane działania mogą się w to wpisywać, nawet wbrew naszym intencjom.
Wszystko to będzie się działo w dużym natężeniu, bo Putin wie, że walka o rząd dusz jest równie ważna, jak walka o terytorium. Poza Rosją nie może zagrozić nikomu plutonem egzekucyjnym, więc będzie przekonywał do swoich racji właśnie propagandą. I nie ma kwot, jakich by na nią nie wydał.
Dlatego jak następnym razem zobaczycie śmieszny obrazek, zastanówcie się trzy razy, czy na pewno jest taki śmieszny, i czy chcecie go udostępniać. Nie bądźcie bezwiednie orężem w tej walce.
Jak zobaczycie post, komentarz albo status, od którego wali prokremlowską propagandą, nie dyskutujcie z autorem. Nie budujcie mu zasięgu. Zgłoście to do administracji, moderator też człowiek, ma prawo nie widzieć wszystkich wysrywów kremlowskich trolli. A potem, jeżeli ktoś wam nasrał u was, skasujcie komentarz. Niech inni nie mają pokusy, żeby z czymś takim dyskutować, bo to nie ma z czym dyskutować.
Nie dawajcie się propagandzie. Wiem, to przyjemna proteza, która w łatwy sposób tłumaczy skomplikowane rzeczy. Zamiast kuszących bo łatwych rozwiązań, zadajcie sobie trud, sami odpowiedzcie na pytanie, czy Putin się zatrzyma na tej znienawidzonej przez wielu UPAinie, czy może potem zapuka do naszych drzwi.
Dlatego wszystkim zalecam żegnanie takich ludzi zawsze swojskim ‚wypierdalaj’.
U mnie od lat działa.
Sugeruję również, żeby poszukać w sieci sposobów na wsparcie Ukrainy. Wiecie, takich które wam odpowiadają. Ktoś może zechcieć oddać krew. Na pewno są jakieś zbiórki humanitarne. W miarę możliwości, można przelać pieniądze. Jak macie znajomych z Ukrainy, wspierajcie ich dobrym słowem. Wbrew temu, co może się niektórym wydawać, to też bardzo ważne.
Jeżeli macie sprawdzone miejsca, wrzucajcie je w komentarze – będę przeklejał do statusu.
Może i jako jednostka, nie możemy wiele. Ale zróbmy tyle, ile możemy. Na dobry początek niech to będzie przynajmniej ‚wypierdalaj’.
No elo, myślicie że to koniec? No, kurwa, niekoniecznie.
Praktycznie na progu naszego domu mamy wojnę. Wszyscy pokrzykują ‚Ługańsk’, ‚Donbas’, czy też preferowane przeze mnie Ługanda i Donbabwe, i nikt, ale to nikt nie zadał sobie trudu, żeby ludziom przybliżyć w jakiej odległości od nas znajduje się zarzewie konfliktu. Bo mam wrażenie, że sporej grupie to umyka. Z centrum Warszawy do centrum Doniecka jest 1525 km liczone po trasie samochodowej. A gdybyśmy chcieli policzyć od granicy (Dorohusk), będzie to 1256 km. 17 godzin jazdy.
Siedemnaście godzin jazdy od nas, towarzysz Putin udzielił bratniej pomocy dwóm separatystycznym republikom – Ługańskiej i Donbaskiej. Bratnia pomoc odbyła się w typowym ruskim stylu, czyli najpierw Putin uznał oficjalnie niepodległość tych państw, a następnie Armia Czerwona wbiła tam z pomocą. Oczywiście Putin uznał Donbabwe i Ługandę wraz z ich konstytucjami, w których określone są ich granice. Szerokie granice. Sięgające głęboko w terytorium Ukrainy.
Zasadniczo i pobieżnie, jakby rządy PiS to było za mało, 1200 km od naszej granicy zaraz będzie wojna. I żeby polepszyć nam wszystkim humory dodam, że ta wojna nie skończy się tam, bo Putin nie pozostawił krajom byłego bloku wschodniego żadnych złudzeń. On chce wrócić do kształtu, jaki miało ZSRR zanim spadło z rowerka i rozbiło sobie głupi ryj. Starsi kojarzą, młodszym wytłumaczę. Dobry wujek Putin chce, żeby było jak kiedyś, a kiedyś było tak, że przyjaźniliśmy się z Rosjanami tak bardzo, że oni sprzedawali nam drogo węgiel, ale w zamian za to brali od nas zboże i cukier.
Wybierali nam władze, zainstalowali bezpiekę, kontrolowali wszystko, pilnowali porządku, i jak jakiś kraj satelicki fikał, to szli do niego z bratnią pomocą. Rosjanie odwiedzili na przykład Węgry w 1956 roku, gdy Madziarom zachciało się wolności i rewolucji. Bilans ofiar: ok. 2500 zabitych, ponad 20 tysięcy aresztowanych lub internowanych, a ok. 200 tysięcy osób uciekło z kraju do Austrii i Jugosławii. Straty materialne wyniosły 220 mln forintów, co stanowiło ok. 25% rocznego dochodu narodowego Węgier.
Rosjanie razem z kilkoma innymi ziomkami z Układu Warszawskiego (tak, mieliśmy udział w tej żenadzie), w 1968 roku wpadli również na krótkie tournee po Czechosłowacji. Była to bardzo ludna karawana żołnierzy i pojazdów, z racji tego, że udział w niej wzięło do pół miliona wojsk Układu. Dlatego operację ‚Dunaj’ nazywa się nawet czasami inwazją. W jej wyniku Czesi i Słowacy stracili 70-100 zabitych i 800 rannych, podczas inwazji z kraju wyjechało 300 tys. obywateli, chwilę po niej następne 70 tys.
Więc wiecie, jak z przyjacielską interwencją wpada do was ruski człowiek, to pochowajcie kobiety, zegarki i wszystkie wartościowe rzeczy, i módlcie się do wyznawanych bóstw, żeby sobie jak najszybciej poszli, bo nie są to mili ludzie. Powiedziałbym nawet, że są bezkulturni.
O czym to ja. A, no właśnie. Putinowi marzy się powrót do starych dobrych czasów. Dlatego jak sobie odkroi plaster po plasterku Ukrainę, jego oko spocznie na republikach nadbałtyckich i na nas. Dlatego dobrze byłoby zrobić kilka rzeczy.
Wzmocnić armię. Zacieśniać współpracę z Zachodem i Nadbałtyką. Umacniać sojusze. Integrować się wewnątrz struktur, w których jesteśmy. Przestać zachowywać się jak dziecko, które ojebało pół torby cukru. Zrobić wszystko, żeby Pierre z Prowansji, tym razem chciał umierać za Gdańsk.
Czego natomiast nie powinniśmy robić? Bo ja wiem? Nie demontować armii do stanu, w którym podczas symulowanego starcia dostajemy w dwie doby taki wpierdol, że nie ma czego zbierać. Nie ograniczać jej zdolności bojowej praktycznie wyłącznie do defilad na Święto Niepodległości. Nie robić wśród niepokornej kadry czystek, jak za Stalina (minus strzelanie w potylicę). Nie antagonizować wszystkich partnerów politycznych, militarnych i handlowych, jak Unia długa i szeroka. Nie rumakować, nie potrząsać szabelką, nie krzyczeć ‚Poland stronk’. Nie pierdolić o najbliższym sojuszniku Kremla, że jest ciepłym człowiekiem. Przestać być najbardziej awanturującym się członkiem wspólnoty. Nie przyjmować więcej z honorami proputinowskich polityków nierosyjskich i nie robić sobie z nimi pamiątkowych zdjęć.
Nie mówić, że „Putin znalazł wyjście z twarzą z tego kryzysu. Uznał niepodległość tych republik, wprowadzi tam wojsko, może zostawi trochę wojska na Białorusi i tyle„. Nie pisać również „JEDYNE wyjście,to stopniowe PRZEJĘCIE UE,wyrwanie jej z rąk niemiecko-lewackich,poprzez wyborcze zwycięstwa partii konserwatywnych w państwach europejskich. Są oznaki,że może się to udać. Obecna Unia jest zaprzeczeniem i nadużyciem pierwotnych jej idei.Dziś Unia PCHA do WOJNY .” (pisownia oryginalna, nie pytam kto, bo to zbyt łatwe)
No a przede wszystkim przestać, świadomie czy nie, powielać kremlowską narrację, podbijać nastroje antyunijne i realizować, świadomie czy nie, politykę Putina.
Nie piszę o sankcjach, bo sami jesteśmy za krótcy, żeby coś nimi zdziałać, tu musi być wspólny front, który aktualnie trochę się sypie, ale poczekajmy, może więksi ustalą coś, co Putina ubodzie. Na razie czytam, że siekają mu banki i oligarchów.
Właściwie to wydaje mi się, że w obliczu aktualnego kryzysu, każdy polityk, zwłaszcza taki z obozu rządzącego, powinien mieć zakaz mówienia czegokolwiek godzącego w nasze aktualne sojusze. To jest narażanie na szwank biologicznego bytu trzydziestu ośmiu (czy ile nas tam w wyniku polityki demograficznej PiS zostało) milionów osób. To zdrada stanu. Za to powinien być krótki proces, kula w łeb i do piachu. Jak myślicie – ile czasu bylibyśmy się w stanie bronić przed rosyjskimi wojskami w sytuacji wyjścia z UE i NATO? I jak wam się wydaje, jakby tu rosyjskie wojska wjechały, to byłyby jeszcze wczasy w Tunezji, czy może ni chuja?
Mam też wrażenie, że o ile Facebook czy Twitter mają i mieć będą w dupie trollskie farmy Kremla, tak administratorzy stron krajowych powinni zacząć ostrzejszą moderację. Obserwuję dyskusje pod artykułami i widzę zalew propagandy rosyjskiej, który zdaje się nikomu nie przeszkadzać. A powinna, bo ona jest momentami zręczna. Gra na naszych uprzedzeniach, rozmywa odpowiedzialność Kremla, Ukraina jest sama sobie winna, Putin spoko, interwencja jest pokojowa, ogólnie jak w tym dowcipie o Polaku, Rusku i Niemcu*
Nie wiem, może się mylę, ale dla agentów obcego wpływu wolności wypowiedzi nie przewiduję i wydaje mi się, że warto zacząć poważne wietrzenie smrodu dawno niepranych onuc. Czyli jebać trolli prądem, nie oszczędzać żadnego, niech te wydane na nich kopiejki będą niczym krew w piach.
A jeżeli mamy z tej przejebanej sytuacji wynieść jedną naukę, to niech to będzie to: bez silnych sojuszy jesteśmy dla Putina kęsem na jeden ząb. I może drugą: czy Trójmorze jest sojuszem, na którym możemy opierać bezpieczeństwo?
Chociaż oczywiście nie znam się na tym wszystkim i mogę się mylić.
A teraz jeszcze szybko temat luźniejszy. Kojarzycie karteczki, jakie pojawiły się w niektórych (może we wszystkich, nie wiem, wszystkich nie sprawdzałem) sklepach? Takie, jak poniżej.
Fota własna
Zagadałem do sprzedawczyń z pobliskiej piekarni sieciowej i spytałem się, czy będą obniżki cen. Jak już przestaliśmy się śmiać, panie powiedziały mi o ile procent podrożał im gaz i prąd. I że zerowy VAT chuja da. Znaczy spowoduje, że podwyżka cen będzie minimalnie niższa. Ja tam to wiem, dlatego stwierdziłem, że może dobrze byłoby obok informacji o zerowym VAT, pokazać o ile podrosły ceny źródeł zasilania pieców chlebowych, że już o mące nie wspomnę. Bo wiecie – mówiłem. Zaraz wam tu przyjdą jakieś lokalne głupki i zaczną narzekać, że rząd VAT obniżył a u was drożyzna, wy spekulanci.
– Proszę pana, już przychodzą.
– A narzekają na spekulantów?
– A jak.
– To może dajcie te procenty.
– No może damy.
I z tego miejsca namawiam was wszystkich do tego, żebyście w sklepach, które odwiedzacie, proponowali sprzedawcom dodanie do oficjalnego komunikatu, informacji o wzroście kosztów utrzymania lokalu albo produkcji sprzedawanych w nim rzeczy. Niech ludzie mają jakieś alternatywne źródła informacji o świecie. Może coś zrozumieją. Wątpię, ale nadzieję trzeba mieć.
No to trzymajcie się tam w tej strefie buforowej z zerowym VAT na żywność.
PS Nie wiem, czy prowadzący fejsowy profil Doniesienia z putinowskiej polski jest autorem Ługandy i Donbabwe, ale to tam zobaczyłem je pierwszy raz, to stamtąd je zajumałem, autorowi, kimkolwiek jest, serdecznie dziękuję.
*Dowcip był taki, że ludożercy złapali Polaka, Ruska i Niemca, przywiązali do pali, już mieli przystąpić do konsumpcji, ale się zlitowali i dali im ostatnie życzenie przed śmiercią. Polak chciał zajarać, Niemiec napić się jakiegoś alkoholu a Rusek poprosił o lepę na ryj. Ludożercy mu ją wypłacili, Rusek wyplątał się z więzów i rozjebał całe plemię. Zszokowany Polak pyta się go ‚ty, pojebało cię, prawie nas zjedli, dlaczego dopiero teraz to zrobiłeś’? Na co Ruski dumnie -‚My nie agriesory’.
No elo, myślicie że to koniec? No, kurwa, niekoniecznie.
Ale co się stao, co się stao, co się stao?
Partia, jak pierwsza naiwna w burdelu, w szoku, że TSUE zadecydował, tak jak zadecydował. No doprawdy – spore zaskoczenie. Dla tych, którzy przegapili dramę, Trybunał uznał za zgodne z prawem unijnym przepisy, które uzależniają wypłatę funduszy od kwestii związanych z praworządnością. Skargę na ten mechanizm złożyły dwa kraje prymusowskie pod względem przestrzegania prawa, zarówno krajowego, jak i unijnego, a nawet bożego, czyli Polska i Węgry. Niestety, Unia zabrała nam zabawki, posłała do kąta i kazała się poprawić.
‘No dobra, przemyślimy swoje dotychczasowe reformy systemu sprawiedliwości’ powiedział nikt z obozu władzy, zamiast tego zaczął się płacz, wzajemne oskarżenia, no i oczywiście narracja ‘my nie chcemy Polexitu, ALE…’. Premier Morawiecki Mateusz poskarżył się tak:
‘Te instytucje wyznaczają granice swoich kompetencji. Przecież tak nie powinno być. Granice kompetencji są ściśle określone w traktatach. W traktatach, które nas także obowiązują przyznaliśmy pewne kompetencje, na wyłączność nawet, Unii Europejskiej. Ale tylko pewne. Cała gama innych kompetencji pozostała w domenie państw członkowskich. Centralizacja struktur Unii Europejskiej jest niebezpiecznym procesem. W tym nierównym dialogu staramy się pokazywać wszystkie ryzyka z tym związane. Czy wyście w tym TSUE z chuja spadli? Przecież zaraz nam obniżą rating, skoczy koszt obsługi długu zagranicznego, na pysk jebnie rentowność naszych obligacji, co wy odpierdalacie?’
Niestety, zezwierzęceni funkcjonariusze unijni głusi pozostali na płacze Mateusza i jego tupanie nóżką. Ba, po tym wyroku rosną bojowe nastroje wśród europosłów, którzy chcą jak najszybszego uruchomienia mechanizmu ‘hajs za rządy prawa’. Śmieszki z FDP zaproponowali nawet, żeby szefowej KE Ursuli von der Leyen i jej najbliższym współpracownikom zablokować wypłatę pensji. Do czasu, aż Komisja nie odpali tego mechanizmu. Jasne, wniosek nie ma szans, ale pokazuje, jak bardzo zaszliśmy niektórym za skórę.
Oczywiście zesrał się nie tylko premier. Wiadomo przecież, że magister minister Ziobro nie odpuściłby sobie okazji, żeby dojebać i UE, i Morawieckiemu. Zbigniew zasunął taki oto farmazon.
‘Jest to dowód na błąd, bardzo poważny polityczny, można powiedzieć historyczny błąd premiera Morawieckiego, który wyraził akceptację na szczycie w Brukseli 2020 roku dla wprowadzenia tego rozporządzenia, które już dziś służy do wywierania presję poprzez ekonomiczny szantaż na Polskę i ograniczać naszą suwerenność, choćby w obszarze sprawiedliwości czy wartości. Nie może tak, kurwa, być, że jakieś unijne patafiany zabraniają nam robić w kraju wszystkiego, co chcemy. My chcemy dalej orać system sądowniczy, bo albo będzie po naszemu, albo chuj”.’
I dalej jeszcze fajniej.
‚Szantaż ekonomiczny został użyty w pierwszej kolejności wobec polskich samorządów, co do których zażądano odwołania uchwał odwołujących się do ochrony rodziny i polskich tradycyjnych wartości i zasad wychowania dzieci w polskich szkołach. Bez stworzenia stref wolnych od ideologii gender i LGBT, polskie dziecko i polska rodzina narażone są na wirusa gejozy, bo przecież wszyscy wiedzą, że ta moda roznosi się drogą powietrzną. Dlatego samorządy postawiły kordony sanitarne, do których zniesienia zmusiła nas Unia. To ona będzie odpowiedzialna za ujemny przyrost naturalny i dziwne ubiory. To po prostu jest jakiś dramat.’
Zbigniew wozi się jak rasowy osiłek klasowy (tak, wiem jak to brzmi w kontekście jego kompleksji), który na przerwie klepie klasowego mądralę-okularnika. Ale mądrala-Mateusz jest ponad to, bo się naprawdę fajnie zachował. Otóż po tym, jak go Zbigniew ciutkę zgnoił, powiedział że magister Ziobro jednak powinien zostać w rządzie. To miłe.
Nad tym wszystkim czuwa odrobinkę gospodarz klasy – Jarosław, który podsumował postępowanie magistra prawa jako „troszeczkę przesadne”. Czyli tak trochę czuwa, ale do pionu nie stawia. Oddajmy głos Prezesowi:
‚Jestem zawiedziony tym, że takie oświadczenia padają publicznie, bo to na pewno naszej wspólnej sprawie nie służy, a tą wspólną sprawą jest utrzymanie naszej suwerenności. Oczywiście, to sprawa super ważna, ale oczywiście mamy także te inne. Dlatego troszkę się dziwię panu ministrowi, ale cóż, takie rzeczy w polityce się zdarzają, nie tylko u nas, ale również w innych państwach’.
Czyli na wschodzie bez zmian, magister trzyma Prezesa za jaja i miętosi nimi bezlitośnie. Ogon już od dawna macha psem.
Ostatnio pisałem, że dla Partii najważniejsze jest utrzymanie władzy, i mogą się dziać rzeczy irracjonalne z punktu widzenia człowieka zdrowego na umyśle. No i się dzieją. Bo z jednej strony jest tonowanie nastrojów, „nikt nie chce wychodzić z Unii”, a z drugiej od wczoraj trwa gigantyczna kałoteka posłów i europosłów naszej władzy. Padają słowa wielkie, pozwolę sobie na kilka cytatów.
Sekretarz stanu w KPRM, niejaki Wójcik Michał mówił tak:
Ci, którzy narzucili Polsce to rozporządzenie, to są oszuści i łgarze i krętacze. Taka jest prawda.
I jeszcze
Hipokryci unijni próbują nam zabrać suwerenność. Orzeczenie TSUE jest tego najlepszym wyrazem. Trzeba przed nimi obronić naszą tożsamość. Trzeba obronić Polskę. Świat. Ziemię. Układ Słoneczny. Drogę Mleczną. Grupę Lokalną Galaktyk… A nie, czekaj, ja w te głupoty nie wierzę. Tożsamość! Polskę! Gore, kurwa!
Wybrzmiał wyraźnie ważny głos Kempy Beaty
Możemy czuć się oszukani jako Naród. W 2004 roku wstępowaliśmy do Europy Ojczyzn a nie eurokołchozu – właśnie dlatego, że już raz czuliśmy na sobie bat Kołchozu. To orzeczenie możemy odbierać wyłącznie jako szantaż i zamach na naszą suwerenność, którą rozumiemy jako swobodę w okradaniu obywateli i budżetu, tak żeby się jakoś ustawić do końca życia, bo chyba nie będziemy rządzić wiecznie. Czy będziemy?
Wypowiedział się też jeden z moich ulubieńców, czyli Kaleta Sebastian
Historyczny dzień dla UE. Zmieniono traktaty rozporządzeniem i politycznym wyrokiem TSUE, który jest polityczny, bo nie pozwala nam robić tego, co chcemy. Od dzisiaj każda samodzielna decyzja Polski będzie obarczona ryzykiem szantażu finansowego, który jest faktem od kilku miesięcy, a dziś został w forum UE zalegalizowany, na co się kurwa jego mać nie zgadzamy, bo chcemy owszem, mieć tu sprawiedliwość, ale żeby zawsze była po naszej stronie. Więc nie rozumiemy, dlaczego UE się nam wpierdala, zamiast dać hajs i się zamknąć.
Pojawił się też niezawodny Kowalski Janusz, człowiek który ma do łba ze trzy długości boiska piłkarskiego, ale nie przeszkadza mu to w wypowiadaniu się na każdy temat
Wyrok TSUE kończy niuansowanie i zaklinanie rzeczywistości przez euroentuzjastów. To czarny dzień dla UE. Atak na Polską suwerenność unijnych eurokratów wchodzi w nową fazę: finansowego „głodzenia” Polski za nierealizowanie ideologicznej agendy Brukseli. Takie są fakty, Radosław, ale my się kurwa nie damy. Mamy tyle hajsu, że cały świat nam zazdrości i chce od nas pożyczać, więc nikt nas nie zagłodzi i nie zamydli oczu tymi miljordami. W dupę je sobie wsadźcie, wy, wy, wy… chuje.
Jacek Saryusz-Wolski, niczym Wernyhora, wróży nieunikniony koniec republiki takimi słowy
Po werdykcie TSUE droga do zmiany rządu drogą szantażu prawno-finansowego i ataku na demokrację otwarta. Już nie będziemy mogli wysyłać sędziów na drugi koniec kraju, odsuwać niewygodnych prokuratorów czy nękać ludzi protestujących przeciwko nam, bo te kurwy brukselskie zabiorą nam hajs. Nam, Polaką! Patriotą!
No i na koniec nasza najlepsza premiera od czasów Jagiellonów i Wazów, Szydło Beata, tak pięknie zasunęła TSUE i KE, że aż się łza w oku kręci
Polska i Węgry zaufały zapewnieniom Komisji Europejskiej i Rady Europejskiej, że będą mogły robić u siebie, co będą chciały, rozbijać wewnętrzną jedność Unii i realizować świadomie lub nie, politykę Kremla. Teraz widzimy, że instytucje UE w rodzaju TSUE lub KE całkowicie lekceważą konkluzje RE z 2020 roku, a co gorsza, lekceważą też nasze dążenia do wzięcia wszystkich niepokornych za pysk. Organy UE tworzą własne normy prawne i polityczne, nie przejmując się ustaleniami RE i Traktatami, czyli trochę jak my, ale my to robimy w słusznej sprawie, a te unijne szmaty w niesłusznej, niech ich piekło pochłonie i chuj jasny trafi.
I tak dalej, i tym podobne, zesrańsko było tak masywne, że kał wypełniłby ze dwa baseny olimpijskie.
Oczywiście PiS kojącym tonem uspokajają ‚to nie my, to Solidarna Polska i Konfederacja mówi brzydkie rzeczy, wpisujące się w politykę Putina skierowaną na rozbijanie UE, u nas wszyscy w porządku są, jesteśmy za, jakoś rzeczy pochytamy, w ogóle luzik, Mateusz już ogarnia dopłaty do rolnictwa ze środków Ministerstwa Finansów, więc wiecie, z tą Unią to nie tak, że jest nam niezbędna”.
No i teraz są dwie drogi, bo oczywiście można sobie pierdolić, że my to chcemy, ale coś tam coś tam i kłody rzucają nam pod nogi. Ale trzeba podjąć męską decyzję – albo się wycofujemy z niektórych fakapów nazywanych dumnie ‚reformą wymiaru sprawiedliwości’, kosimy hajs, robimy ten dobrobyt i wydajemy europalety euro, albo stajemy murem za magistrem Ziobrą i mówimy ‚taki chuj, z raz obranej drogi nikt nas nie zawróci, idziemy w to a UE może nam skoczyć na pałąk’. Zostajemy bez hajsu, ogarniamy wszystko kasą z drukarek NBP, patrzymy jak kraj płonie, bo 330 posłów wybranych w wyborach powszechnych, równych, bezpośrednich, proporcjonalnych i tajnych jest zbyt upartych, by z raz obranej drogi się cofnąć albo zejść.
Więc oczywiście możemy spróbować odpalić te drukarki, ale nie czarujmy się, to będzie jak napompowanie konia wyścigowego dopalaczami. Przebiegnie jeszcze z pińcet metrów a potem się wypieprzy na pysk i nie wstanie, choćby świat płonął. Pieniądze z UE to jest zawsze oddech dla budżetu centralnego. Gdy tego oddechu zabraknie, budżet klęknie. Może się nie wywali, ale budżety samorządów, już dojechane na grubo Nowym Ładem, prawdopodobnie się załamią. Demografia w dupie, brakuje rąk do pracy, łatamy to pracownikami zagranicznymi, ale kraje ościenne też mają ograniczoną podaż siły roboczej, a i my nie jesteśmy krajem marzeń. Poza tym nie zapchamy wszystkich dziur, za 5-10 lat będziemy pewnie walczyć o wodę i o pielęgniarki, że tak sięgnę po przykład spod dużego palca.
Kasa z UE to nie są worki pieniędzy zrzucane z nieba tylko inwestycje. Krajowe i samorządowe. Nie ma możliwości, żebyśmy samodzielnie byli w stanie wykreować taki impuls, jaki dałyby nam pieniądze z KPO i budżetu unijnego. Zresztą znając tych cynicznych półanalfabetów polityczno-ekonomicznych, główny impuls byłby skierowany na rozdawnictwo a nie inwestycje, więc dodatkowo zwiększylibyśmy i tak rozbuchaną inflację. Która, gdybyście przegapili wiadomości, w styczniu wyniosła 9,2 proc. w ujęciu klasycznym, czyli rok do roku, i 1,9 proc. w stosunku do grudnia 2021.
Źródło: Bankier.pl na podstawie danych GUS
I powiem wam, że jeżeli wstrzymanie kasy z UE i rosnąca inflacja nie otrzeźwią tego narodu, to nic go nie ruszy. A jak go w końcu ruszy cena żywności i 500+ warte ledwo 300+, to pewnie będzie już za późno na cokolwiek.
Każdy kto ma mózg i minimum wiedzy ekonomicznej widzi, że bez kasy z UE czeka nas gruba nieprzyjemność. Partia też to wie, ale ważniejsze dla niej jest utrzymanie władzy niż dobro Polski. Dlatego z tego miejsca ponownie chciałbym pogratulować wszystkim wyborcom PiS. Well, kurwa, done.
No to trzymajcie się w tym kraju obniżonych wkrótce ratingów.
PS Cytaty z funkcjonariuszy partyjnych są prawdziwe, chociaż mogłem do każdego coś niewielkiego dopisać.
No elo, myślicie że to koniec? No, kurwa, niekoniecznie.
To zacznijmy w starym/nowym miejscu.
Nie wiem, jaką pozycję w strukturach władzy zajmują popłuczyny po ugrupowaniu Gowina, którego nazwy już nikt nie pamięta, czyli republikanie, ale ich kierownik, niejaki Bielan Adam, dał ostatnio mocny głos. Nie śledzę jakoś przesadnie dokładnie wszystkich wypowiedzi członków Partii i ich satelitów, ale wydaje mi się, że Bielan do tej pory siedział raczej cicho, nie wychylał się, wziął sobie te stanowiska, co mu je Prezes dał w zamian za wbicie noża w plecy Gowina, i nie wadził nikomu. Ktoś słyszał ostatnio co mówią republikanie? No właśnie.
Jednak gdy już postanowił dać głos, dojebał po całości i przyciął tak po bandzie, że ja się zastanawiam, czy miniony mają już w dupie Prezesa i mówią co chcą (i, jak pokazuje porażka lex kapuś, głosują jak chcą), czy Kaczyński ich rękami odwala brudną robotę. Od dłuższego czasu nie mam Jarosława za genialnego stratega, raczej uznaję jego prawo do coraz liczniejszych błędów, opozycję ogrywa dlatego, że jej jakość pozostawia wiele do życzenia.
Kurde, przecież gdybym miał kawałek tych pieniędzy, które ma opozycja, nająłbym riserczera, jednego z talentem do składania słów, jednego czującego internet kreatywnego od obrazków i jednego od zakupu mediów, po czym w sieci ładowałbym Partię w usto bolesne codziennie. Ale tak mocno, że przez spuchnięte wargi i połamane zęby nie mogłaby mówić. No ale nie mam, dlatego rzeźbię w tym, co pozostaje do mojej dyspozycji.
Wróćmy do tematu. Głos dał Bielan. Na grubo.
Najpierw zagaił, że Komisja Europejska działa poza prawem nie wydając opinii do polskiego Krajowego Planu Odbudowy.
– Komisja – mówił – czas miała na to do 1 sierpnia 2021 roku. W sumie trzeba byłoby rozważyć zaskarżenie jej decyzji, ale przecież rząd jest zgodny, wyciąga rękę, dąży do porozumienia, a nie eskalacji problemu. Więc po co mówić takie rzeczy, że rząd chce niedobrze, jak chce dobrze. Dogadać się chcemy, ale z drugiej strony zbliżamy się do momentu, w którym trzeba będzie tę sprawę przesądzić i podjąć jakieś kroki prawne, no bo kurwa, kto to widział, żeby nam jakieś Komisje nasyłali i faktury sprawdzali. Kto, kurwa, tyle lat faktury trzyma. Dlatego jebać to, koniec marca tego roku to taki ostateczny moment, kiedy decyzja musi zapaść. W tę, albo wewtę, niech się KE zdecyduje, czy nam zatwierdza KPO, czy mamy iść się na KE skarżyć do TSUE
– Przecież nie może być tak, że my składamy swój plan, taki na szóstkę z plusem, a ktoś się wbija i mówi, że mamy się zobowiązać do przestrzegania praworządności i likwidacji Izby Dyscyplinarnej SN. Nikt nam nie będzie mówił, jak mamy rządzić, toż to do chuja niepodobne.
– Do chuja niepodobna jest też sytuacja, w której nie możemy korzystać ze środków, z tych miljordów euraczy, a jednocześnie je żyrujemy, żyrujemy kredyt, z którego te środki są wypłacane takim na przykład Niemcom, którzy są już przecież bogaci. Albo Holendrom, którzy też są bogaci. Belgom, którzy też są bogaci. No to jak to tak, że się innym wypłaca, a nas się prosi o jakieś dowody praworządności. To jest sytuacja nie do zaakceptowania.
– I w związku z tym będziemy musieli podjąć jakąś decyzję, ewentualnie nawet o wycofaniu się z europejskiego planu odbudowy.
Być może cytaty z wypowiedzi Bielana nie były do końca wierne. Może dodałem trochę od siebie. Ale ostatnie zdanie zacytowałem dosłownie. Niejaki Bielan głośno mówi o tym, że być może nawet wycofamy się z EPO.
I ja bym może nawet się ględzeniem jakiegoś typa się nie przejmował, ale po pierwsze on jest członkiem obozu rządzącego, a po drugie, podczas jakiejś sejmowej komisji do spraw UE, niejaki Kaleta Sebastian potwierdził słowa Bielana, że rząd rozważa wycofanie Polski z EPO.
I ja wiem, że zarówno Bielan, jak i Kaleta to figuranty zwykłe, które chuja mają do powiedzenia, ale niepokoi mnie to, że Kaczyński zamiast ściągnąć im smycz, warknąć ‚siad’ i doprowadzić stado do porządku, milczy. A przynajmniej ja nie słyszałem jakiegoś stanowczego dementi.
Ogólnie narracja antyunijna ma się w najlepsze, i jeżeli ktokolwiek z was wierzy PiSowi, że on w Unii chce pozostać aż do naturalnego zgonu nas albo jej, i nigdy w życiu z niej nie wyjdzie, to niech łaskawie wyjmie głowę z miejsca, w którym je trzyma, rozejrzy się, posłucha, poczyta i zacznie ogarniać, że nasza europejska przygoda może się skończyć szybciej, niż wam się wydaje.
Powtórzę po raz kolejny. W PiS wszystko, ale to absolutnie wszystko, podporządkowane jest utrzymaniu władzy. Jeżeli Prezes uzna, że jakaś, z pozoru irracjonalna dla nas decyzja, da mu dodatkowe trzy punkty procentowe, to on ją podejmie. Wyzbądźcie się złudzeń, że będzie inaczej. Partia nie cofnie się przed niczym, zrobi absolutnie wszystko, żeby utrzymać się przy paśniku, jestem w stanie się o to założyć z każdym.
A że wszystko rozłazi się coraz mocniej w szwach, spodziewajcie się w najbliższym czasie festiwalu głupich decyzji.
I planowałem tu zakończyć, ale nie mogę sobie darować, i nie wspomnieć o kolejnym, trudnym do przegapienia elemencie antyunijnej narracji, który ostatnio widać na każdym kroku. Mówię o procentach w żarówkach.
Nie wiem, jak jest gdzie indziej, ale cała Warszawa jest zajebana bilbordami z żarówką, z których wynika, że głównymi winnymi wysokich cen energii elektrycznej, są biurokraci z Brukseli, którym zawdzięczamy aż 60 proc. wartości prądu. Bo wiecie, te, no, opłaty klimatyczne, do których zmusza nas Unia. Na banerach świecących w internecie możemy przeczytać takie atrakcyjne hasło, jak „Polityka klimatyczna UE = Droga energia, wysokie ceny”. Idzie to również na dużą skalę w prasie codziennej, żeby suweren na pewno nie przegapił tego, kto jest winien jego nieszczęść.
Fot. wirtualnemedia.pl, które screen pożyczyły z Twittera (źródło nieznane)
„A skąd gruby wiesz, że tym razem też rząd nam Unię obrzydza” – słyszę, jak krzyczą niektórzy uważniejsi czytelnicy. Za kampanię odpowiadają „Polskie elektrownie”, jak sobie wejdziecie na ich stronę, to zobaczycie konkretne spółki: Tauron, Enea, PGE GiEK czy PGNiG Termika. Ja tam nie wiem, ale to chyba państwowe podmioty.
Oczywiście infografika jest uproszczeniem na granicy prostactwa, żarówka podzielona jest na dwa pola – 60 proc. winy Tuska i Unii, i 40 proc. szarej strefy. I to powinno wszystkim wystarczyć, to przez UE mniej pieniędzy zostaje w kieszeniach Polaków. I nieważne, że te procenty nie mają nic wspólnego z naszym rachunkiem tylko z KOSZTEM WYTWORZENIA energii. I w tym kontekście z takim podziałem procentowym zgadza się nawet Komisja Europejska. Bo faktycznie, koszty emisji CO2 stanowią 60 proc. PRODUKCJI energii. Ale produkcja to nie wszystkie składowe tego, co składa się na nasze OPŁATY NA RACHUNKU. Bo jak się policzy udział Unii w naszym rachunku, to jest to 20-25 proc.
Oczywiście „Polskie Elektrownie” rżną głupa i twierdzą, że to jest kampania edukacyjna skierowana nie do konsumentów, a do wytwórców energii. Bo ci oczywiście niczego nie wiedzą, i potrzebują dużych bilbordów w centrum miasta, żeby ogarnąć ten temat. Zaprawdę, nachalne są te kurwy i zuchwałe.
To oczywiście chujowe tłumaczenie, bo zanim Polskie Elektrownie rozpoczęły „kampanię edukacyjną”, rozesłały do swoich klientów info z inną żarówką, z której dowiadujemy się, że za 59 proc. naszych rachunków odpowiada „koszt uprawnień do emisji CO2, wynikający z Polityki Klimatycznej UE” a za 8 proc. „koszt obowiązków OZE i efektywności energetycznej, wynikające z Polityki Klimatycznej UE”. Więc jednak 60 proc. nie dotyczy KOSZTÓW WYTWARZANIA energii, tylko naszych comiesięcznych OPŁAT NA RACHUNKACH?
No mówię, nachalne. I zuchwałe. A wszystko winą Unii.
A teraz czekajcie, bo idzie samo gęste z dna tego sracza. Think tank Instrat przyjrzał się cenom prądu. No i okazało się, to co wszyscy wiemy – są nyeco za wysokie. Ale analitycy Instratu zerknęli głębiej i okazało się, że jest coś, czego opinia publiczna już nie wie. Otóż te podwyżki cen prądu, którymi tak ochoczo fundacja Polskie Elektrownie obarczyła UE, mogą wynikać z czegoś innego.
Widzicie, przeciętna polska elektrownia osiągnęła w grudniu 2021 marżę wynoszącą około 70 proc. kosztów wytwarzania. I w samym grudniu spółki energetyczne zarobiły cztery (słownie: 4) miliardy (słownie: dziewięć zer) złotych (słownie: śmieciowa waluta). Marże na wytwarzaniu prądu są najwyższe od lat. Zerknijcie na obrazek poniżej.
Pod koniec roku marże wynosiły około 350 zł/MWh. W 2018 roku było to 50 zł/MWh. Wtedy prezes Urzędu Regulacji Energetyki wszczął postępowanie w sprawie wysokich marż. Teraz martwa cisza, świerszcze grają. Wiecie dlaczego? Ja też tego nie wiem, ale mam podejrzenie. Z tych 4 miliardów w samym grudniu, spółki energetyczne odpalą dolę państwu w podatkach, akcyzie i w czym tam jeszcze. Im więcej wydoją spółki z obywatela, tym więcej doli dostanie państwo. Jednocześnie politycy mogą krzyczeć, że przez Tuska i Unię ta drożyzna, uruchomią jakieś pseudotarcze, które będą kosztować mniej, niż dostaną od spółek energetycznych, i tak to się toczy. Przy czym oczywiście to wyłącznie moja teoria i mogę się mylić.
Jednak jedno wiemy na pewno. Wiemy kto jest temu winien. To Tusk i Unia.
Powtórzę. Nachalne i zuchwałe.
A skoro zaczęliśmy od Bielana, to i Bielanem skończymy. Bo oprócz pierdolenia okrutnych farmazonów godzących w polską rację stanu, zdarza mu się palnąć tak bardziej do śmiechu. W ubiegły poniedziałek ‚Dziennik Telewizyjny TVP’ wyemitował krytyczny materiał o Nowym Ładzie, Morawieckim, odwołanym ministrze finansów Kościńskich. Wiadomo, że Kurski Morawieckiego nienawidzi, więc skorzystał z nadarzającej się okazji, żeby mu przylutować. Oczywiście nie ma się czym ekscytować, że w tym sraczu obsranym gównem trwają wewnętrzne walki frakcyjne, ale Bielan postanowił całość umaić i podsumować ją z batutą i z humorem.
Powiedział mianowicie taką rzecz:
– Mamy w Polsce wolne media. To, że TVP krytykuje rząd, to nie jest nic złego, niezdrowego. Wręcz przeciwnie. Minęły czasy, kiedy telewizja publiczna była kontrolowana przez byłego posła Juliusza Brauna i był zakaz mówienia czegokolwiek złego o ówcześnie rządzącym premierze Donaldzie Tusku.
Oddychacie z powrotem? To patrzcie teraz.
Braun był prezesem zarządu Telewizji w latach 2011-2015. W tym czasie nie zajmował się niczym innym, jak blokowaniem dostępu do anten stacji TVP politykom opozycji i tłumieniem krytyki Tuska. Fajna fucha, brałbym. Jak w praktyce wyglądało niedopuszczanie polityków PiS i Solidarnej Polski do głosu i blokowanie im krytyki Tuska? No kurde, gdyby tylko ludzka pamięć była tak dobra żeby sobie przypomnieć programy polityczne obsadzone wyłącznie przez polityków ówczesnego rządu, mielibyśmy dowód, że za PO nie było wolności słowa, Braun trzymał TVP pod butem (z takim nazwiskiem to wiadomo, że niczego innego nie umiał robić) i był zakaz mówienia czegokolwiek przez polityków opozycyjnych.
Gdyby tylko można to było jakoś gdzieś sprawdzić…
TVP publikuje na swoich stronach comiesięczne raporty, w których podlicza łączny czas antenowy przyznany przedstawicielom władz państwowych (rząd, prezydent), partii, związków zawodowych i związków pracodawców w programach ogólnopolskich TVP S.A w audycjach publicystycznych i informacyjnych.
Dane były i są przygotowywane pod względem formy na odpierdol (brak zbiorczych za cały rok, niektóre miesiące w xls, inne w pdf), ale są. Mamy lata 2008-09, potem przerwa do 2013 i od tamtej pory już w miarę ciągle.
No to załóżmy, że popatrzymy na rok 2013 i 2019. Lata wybrane spod przysłowiowego dużego palucha, w miarę wolnego czasu może przyjrzę się np. 2014 i 2020, ale na razie mam obrobione wstępnie tylko te.
W 2013 roku rządziło PO i PSL. W tym czasie PO dostało do dyspozycji 24 163 minuty czasu antenowego w TVP1, TVP2 i TVP Info, a PSL 7 004 minut. Razem 31 167
PiS kneblowano tak skutecznie, że dostali marne 7 188 minut, Solidarna Polska 2 305. Razem 9 493, chociaż nie pamiętam jak między nimi się wtedy układało i czy powinienem ich liczyć razem.
Tak czy inaczej, porównując tylko PiS i PO, ci pierwsi dostali 30 proc. tego, czym zadysponowali drudzy.
Teraz 2019. PO plus POKO – 2 771 minut. PSL (liczę z rozpędu, bo nie wiem, czy im ze sobą po drodze) – 4 104. Nawet jeżeli bym sumował (nie wiem dlaczego, ale niech będzie), to razem wychodzi 6 875 minut. Swoją drogą to niezłe kuriozum, że jakby nie było największa partia opozycyjna dostaje mniej niż PSL, które operuje na granicy wejścia do parlamentu. Tymczasem Solidarna Polska dostała 3 274 minuty a PiS 31 617.
W 2019 roku PO dostało ledwie 9 proc. czasu, jaki miał PiS.
Rzuciłem okiem na 2020, bo jest ładnie poukładany w pdfach. PiS – 31 266 minut, SP – 4 280, PO – 6 749 minut i PSL 3 213 minut. Przy sumowaniu PiS+SP vs PO+PSL (dalej nie wiem, dlaczego to robię, ale niech będzie) wychodzi 35 546 do 9 962 minut. Jest gorzej niż rok wcześniej, bo ci drudzy dysponowali tylko 28-oma proc. tego, co miała Partia i satelity. Porównanie PiS do PO już trochę łaskawsze dla tego drugiego, bo było to 22 proc. czasu, jakim dysponował PiS.
W tabelce wszystko widać.
Opracowanie własne na podstawie danych ze strony tvp.pl
Nie doliczyłem czasów komitetów wyborczych tych ugrupowań, bo tam była jeszcze większa przepaść. Oczywistą rzeczą jest, że Bielan kłamie. I ja rozumiem, że rolą polityka jest kłamać. Kłamać żeby dobrze zrobić swojemu ugrupowaniu. Kłamać, żeby zgnoić przeciwnika politycznego. Kłamać, żeby uwieść wyborców. Ale pamiętajmy wszyscy, żeby czasami zadać sobie odrobinę trudu i powiedzieć „taki chuj, tym razem sprawdzam”.
No to trzymajcie się w tym kraju, którego politycy chyba jednak nie chcą być w UE.
Trochę mnie nie było, ale wracam. O przyczynach rzeczy, które się wydarzyły, piszę poniżej.
Muszę wam coś opowiedzieć. To stara historia, jeszcze z początków kolejnictwa. Pozwoli wam zrozumieć, dlaczego moje pierwsze wejście na stronę i odpalenie na niej Patronite wyglądało, jakbym was oszukał, albo co najmniej naciągnął. Ale zanim wam coś opowiem, chcę przeprosić.
Przepraszam.
Przepraszam za Patronite, które uruchomiłem chwilę po tym, jak ruszyłem ze swoją stroną. Dla tych, którzy nie wiedzą – Patronite umożliwia comiesięczne wsparcie ulubionego twórcy określoną kwotą. Autor ustawia progi, w których oferuje jakieś bonusy, czytelnik wybiera za ile chce wesprzeć i wspiera tyle czasu, ile uważa za stosowne. No i z tymi progami i obietnicami to była pułapka.
Dużo rzeczy obiecałem, ledwie kilka dowiozłem, większości nie. Patronite był zaciągniętym w stosunku do patronów zobowiązaniem, bo wierzyłem, że jak zaciągnę zobowiązanie, to zrobię wszystko, żeby dostarczyć, dzięki czemu coś we mnie zaskoczy i znowu będę działać tak, jak działałem wcześniej., zanim straciłem pracę i usiadłem w fotelu. Oczywiście nie udało się, bo i się udać nie mogło.
Widzicie, ja wtedy nie wiedziałem kompletnie niczego o depresji, nerwicy lękowej, o przyczynach ośmiu godzin stuporu w fotelu i powoli rosnących trudnościach w codziennych czynnościach, których wykonywanie normalnie odbywa się w tle, a wtedy było dla mnie niczym przyniesienie mamuta na kolację. Nie wiedziałem, że moim czynnikiem formującym i nadającym sens życiu był mój pracoholizm, i jak zabrakło pracy, to ten sens straciłem. W krótkim czasie znalazłem się w takim stanie, że zalepienie dziury w ścianie, zatarcie jej papierem i wkręcenie wieszaka to było coś, co musiałem robić na cztery rzuty, przez miesiąc, i chyba nawet raz się w trakcie pracy rozpłakałem.
Zresztą wtedy wielokrotnie miałem łzy w oczach, bo z jakiegoś powodu wszystko mnie wzruszało. To znaczy smuciło, ale myślałem, że wzrusza, chociaż było to bardzo zaskakujące, bo mnie przecież do tej pory wzruszał Helikopter w ogniu, Kompania Braci, Tak tu cicho o zmierzchu i Biały Bim Czarne Ucho.
Gdybym tylko wtedy wiedział to, co wiem teraz. No ale nie wiedziałem, więc moja szarża z motyką na słońce była wzruszająca i straceńcza.
Zresztą nie mogła być inna, gdy za długofalowe zobowiązanie w stosunku do ludzi, których zna, lubi, kocha, szanuje, bierze się człowiek nic nie wiedzący o depresji, nerwicy lękowej i powodach codziennego ośmiogodzinnego stuporu w fotelu. On myśli, że mu się uda. A uda mu się na pewno, bo nie chce ich zawieść. Niestety, to ja byłem tym człowiekiem, i to ja nie wiedziałem w jak chujowym stanie psychicznym się znajduję.
I oczywiście zawodziłem, bo wyjście do kina to była wyprawa na drugi kraniec Ziemi, przesłuchanie audiobooka sprawiało mi ogromną trudność z powodu niemożności skoncentrowania się na najprostszych rzeczach, lektura to była abstrakcja, bo wieczorem nie pamiętałem, co przeczytałem rano. A pisanie stało się tak przyjemne, jak wkładanie ręki w młockarnię i tak proste, jak zimowe wejście na K2.
Z czasem robiłem coraz mniej rzeczy, do których się zobowiązałem, patronów ubywało a ja czułem coraz większą ulgę, bo zawodziłem coraz mniej osób. Widzicie jaka żelazna logika mi towarzyszyła?
Ludzie zwracali mi uwagę, że nie dowożę, ja czułem się, jakby mi ktoś kiepował fajka na czole, ale słuszne pretensje w końcu milkły, zaś ja mogłem poczuć się ciut lepiej, bo ubyło kilku kolejnych patronów.
Oczywiście pielęgnowany starannie wizerunek twardego Hłaski nie pozwalał mi się przyznać do słabości ani przed samym sobą (to było trudne), ani tym bardziej przed ludźmi (to było zaiste wzruszające), dlatego próby wysłania mnie na terapię podejmowane przez najbliższych, natrafiały na ścianę niezrozumienia i opór. „No co ty, przecież na terapię chodzą psychicznie chorzy, mi nic nie dolega” – taki byłem twardy. A nie da się przecież zmusić człowieka, żeby sam sobie pomógł, jak tego nie chce.
Na szczęście są w moim życiu dwie zawzięte kobiety, których upór miał w przyszłości przynieść efekty w postaci leczenia farmakologicznego i terapii. Dziękuję im, bo bez ich ciężkiej pracy nade mną, dalej siedziałbym 8 godzin dziennie w fotelu. A właściwie, to jak sobie teraz myślę, to pewnie by mnie nie było.
Mamo, Marysiu, nie ma słów, które oddałyby moją wdzięczność za wszystko, co dla mnie zrobiłyście.
Na razie jednak mamy 2016 rok i nic ze sobą nie robię. W 2017 też nie. I nawet nie chodzi o to, że nie dawałem rady pisać. Dawałem. Tylko każdy tekst musiałem z siebie wypruwać po kawałku i coś, co teraz zajmuje mi godzinę w ramach przerwy regeneracyjnej po obiedzie, wtedy było kilkudniowym wysiłkiem, który nie sprawiał mi żadnej przyjemności. Zresztą wtedy wszystko smakowało jak wiór posypany popiołem.
I tak to trwało. Wstyd mi było wracać na stronę, bo trzeba byłoby się skonfrontować z tamtą rzeczywistością i opowiedzieć ludziom to, co teraz czytacie. Nie byłem na to gotów, terapia była w toku, rany jeszcze się nie zagoiły, wyrzuty sumienia rozpieprzały mnie na kawałki, potęgując poczucie słabości i bycia gównem.
Za to na Fejsie, gdzie się coraz bardziej przenosiłem, było całkiem spoko, status wrzuca się szybciej i wygodniej niż tekst na stronę. Gratyfikacja lajeczkowa jest większa, dyskusja żywsza, popularność rośnie szybciej, a ja wtedy potrzebowałem oznak sympatii. O rany, jak bardzo potrzebowałem, żeby pomimo gigantycznego fakapu ludzie mnie lubili.
Same plusy, które dopóki byłem pikocelebrytą buszującym w mateczniku najniższej oglądalności, nie przesłaniały minusów. A na nie składały się na przykład obraźliwe wiadomości prywatne w folderze Inne (dzięki nim zacząłem do niego regularnie zaglądać, dzięki czemu nie przegapiłem kilku ważnych informacji, dzięki hejterzy!). Konieczność banowania wyjątkowo chamskich palantów. Pierdolnik w sekcji komentarzy. No i oczywiście zgłaszanie moich tekstów jako nękanie.
Nie wiem, jak to działa i czy jak jeszcze kilka razy mnie podpierdolą na Fejsie, to mogę stracić konto (ban mnie nie boli, tydzień wolnego od sociali to prezent od losu), ale wolę tego nie sprawdzać. Dlatego wracam na stronę i to tutaj będę kontynuował swój cykl ‚No elo’, i może pisał trochę innych rzeczy. Ale raczej szykujcie się na politykę.
Mam nadzieję, że chociaż trochę zaskoczę wszystkich, którzy na mnie tutaj, bez wiary w mój powrót, czekają. Z czasem trochę podpimpuję stronę, dodam może bajery wymagane aktualnymi wymaganiami wyszukiwarek, odkurzę Patronite, żeby każdy kto jednak chce mi dać piątaka, mógł to zrobić. A przede wszystkim będę mógł sobie znowu dłubać w miejscu, w którym nikt mi anonimowo nie odbierze wolności publikowania tekstów, które mu nie pasują.
Nie piszę po to, żeby było miło.
Po raz kolejny witam się z państwem.
PS Przepraszam za ten landszaft, ale wszyscy mówią, że dodanie zdjęcia jest zalecane, bo polepsza wasze doznania, to co się będę kłócił. Chciałem natomiast uniknąć fotek ludzi z twarzami przeoranymi bólem, trzymających się za głowy. No nie.