Bawiąc, uczy 2

Gdy tak sobie patrzę na to, co się dzieje w kraju, tracę swój zwyczajowy dar wymowy. Żeby nie było, że słów w gębie mi brakuje tylko teraz. Przez ostatnie 25 lat mojego w miarę przytomnego życia, niejednokrotnie nie wiedziałem co powiedzieć. W miarę upływu czasu, coraz rzadziej się wyrywałem z radykalnymi opiniami, za to coraz częściej milczałem. Dzięki temu, jak się w końcu wyjaśniło co i jak, i okazało, że było jednak inaczej niż się na początku zdawało, mogłem robić za mędrca, który przemyślał problem do głębi, i wyraził na jego temat opinię, z którą trudno polemizować.

Fakt, że robiłem to dopiero wtedy, gdy wiedzieliśmy już na tyle dużo, że opinię potrafiło sformułować nawet dziecko, szczęśliwie umykał moim rozmówcom.

Dzięki temu dzisiaj, po wielu latach ciężkiej pracy, ludzie mają mnie za mądrego człowieka, którego opinii warto słuchać. Co? Pytacie się dlaczego to niby ciężka praca? A próbowaliście się kiedyś powstrzymać przed natychmiastowym, celnym, inteligentnym, i przenikliwym skomentowaniem jakiegoś newsa? No właśnie. A ja to robię prawie przez cały czas.

Dlatego nie usłyszycie ode mnie wnikliwej analizy projektu nowej ustawy antyterrorystycznej, bo przecież mamy w kraju pewnie ze trzy miliony fachowców, którzy mnie w tej materii wyręczą. Mi przeszkadza tylko odbieranie nam kolejnego kawałka wolności, w imię walki z opozycją. Czy też z terroryzmem. Bo wiecie, z tego co mówili, to może się okazać, że te rzeczy się od siebie wcale nie różnią.

No dobra, to po co tutaj się zgromadziliśmy? Oprócz oczywiście chęci zobaczenia nowego zdjęcia klauna, bo dla tych, którzy nie wiedzą, ten cykl trwa z przerwami wyłącznie po to, żebym mógł sobie wkleić kolejną klaunią fotkę bez wzbudzania podejrzeń.

Dopóki zgromadzenia są jeszcze legalne, zebraliśmy się tutaj, żeby poznać nowe słowo. Słowo stojące w zupełnej opozycji do tego, co robię ja (nabieranie wody w usta), jest przy okazji bardzo ładne, gdyż nie zaniedbujemy nauki o pięknie.

Logorea (gr. lógos ‘słowo, mowa’ + rhoá ‘rzeka, upływ’) oznacza zaburzenie w komunikacji objawiające się bezładną, szybką mową. Słowotok.

Jak donosi wikipedia, logorea jest czasami klasyfikowana jako choroba psychiczna, objawiająca się bezładną, niespójną gadatliwością. Występuje w afazji, maniach czy schizofrenii katatonicznej.

W przypadkach słowotoku występuje ciągłe mówienie, bądź bełkotanie, do kogoś, lub częściej do samego siebie. Osoba może powtarzać pojedyncze słowa lub wyrażenia, często bez sensu. Przyczyny słowotoku pozostają słabo poznane, jednak ich większość dobrze reaguje na leki.

Po trzygodzinnym seansie nienawiści po zamachach w Brukseli, jaki wykonali zaproszeni do TVP Info goście, mam wrażenie, że tym ludziom żadne leki nie pomogą. Sprzątałem, oglądałem, powstrzymywałem wymioty, po czym doszedłem do wniosku, że nie ma się co przejmować tymi ludzikami. Lepiej włączyć TVP Rozrywka, gdzie lecą polskie kabarety. Co jest śmieszne.

A właśnie, wiecie co jeszcze jest śmieszne?

KLAUNI, KLAUNI SĄ ŚMIESZNI.

fot. Gary Cobb lic. CC BY-NC-ND 2.0
fot. Gary Cobb

Seks, kłamstwa, kalambury, i filmy porno, czyli tarta cytrynowa

Antyimpreza walentynkowa z kalamburami (Penis Rozrabiaka), na których pokazywaliśmy tytuły filmów porno (Wymię Róży), była wielkim wygrywem (Robin Wzwód), i to dosłownym, bo nasza drużyna wygrała (Wakacje z Dupami). W międzyczasie gospodarze postanowili podnieść skalę zajebistości imprezy (Edward Penisoręki), wnieśli tartę, i była taka dobra, że straciłem czucie w nogach (Zaporożec w tunelu).

Korzystając z okazji, że odwiedził nas gość, odbyło się wielkie rodzinne gotowanie, i postanowiłem spróbować odtworzyć ten smak, oczywiście na podstawie przepisu, bo to jeszcze nie ten etap, żeby coś robić na fristajlo.

Najpierw zaczyniłem ciasto, przy czym zrobiłem inne niż w oryginale, niech mi autorka wybaczy. Do bardzo dobrego, kruchego, słodkiego ciasta potrzebujemy następujących składników:

200 g mąki tortowej
50 g cukru
140 g zimnego masła
1 jajko
szczypta soli

Wrzucacie do miski mąkę, cukier, szczyptę soli, i pokrojone na kawałki, zimne masło. Jeden rabin powie, żeby to wyrobić robotem kuchennym, inny powie, jebać robota, jestem człowiekiem, soylent green to inni, i wymiętoli ciasto ręką odzianą w rękawiczkę. Jak ja. W trakcie wyrabiania ręką, dodajemy białko. Masło staramy się rozcierać i łączyć z proszkiem, jak zacznie się wiązać w większe frakcje, dodajemy żółtko. Gnieciemy do momentu, gdy otrzymamy miękkie, plastyczne ciasto. Nie takie farfocle, tylko wiecie, zwarta, plastyczna bryła.

Owijamy to w folię aluminiową, i na pół godziny do lodówki.

Jako, że ciasto jest plastyczne, i ma konsystencję plastelinowatą… Kurwa, czy ja przypadkiem nie zrobiłem plastiku?

No więc z powodu konsystencji, nie trzeba go wałkować, tylko wystarczy rozgnieść ręką, i wylepić nim całą formę do tarty. Wystarcza na formę trzydziestocentymetrową (słownie: 30 cm). Przed wylepieniem formy, wysmarowałem ją lekko masłem, ale powiem wam, zrobiłem to z rozpędu, i nie mam pojęcia, czy było to do czegokolwiek potrzebne, ciasto i tak było trudno odspawać od ścianek formy.

Wylepiamy równo, pamiętając że przy ściankach ciasto ma tendencję do spiętrzania się, więc trzeba je poupychać i podociskać, żeby nie było bez sensu za grubo. W górę ciasto zarzucacie na całą wysokość ścianki.

Spojrzałem na swoje dzieło, stwierdziłem że jest mądre, dobre, i piękne, po czym podziurkowałem dno raz przy razie widelcem. Powoduję to, że podczas pieczenia ciasto się nie odkształca. Niektórzy mówią, że po takim traktamencie, trzeba formę wstawić na pół godziny do lodówki, ale to wypróbuję dopiero następnym razem.

Podziurkowane ciasto wrzuciłem do piekarnika, na 200 stopni (słownie: dwieście stopni), na jakieś 10-12 minut. Raczej dziesięć, bo chodzi o to, żeby lekko stwardniało. Masa do tarty wylana na ciasto niezapieczone mogłaby je rozmiękczyć, i zrobiłby się jakiś daremny zakalec.

W czasie, gdy kruchy, pyszny spód się piecze, robimy ciasto, które nie jest ciastem, tylko takim trochę nie wiadomo czym. Mnie zmyliło. Bo patrzcie, co się dzieje:

skórka starta z 3 cytryn
150 ml
soku z cytryn, trzeba wycisnąć jakieś 3-4 sztuki
100 g cukru
150 ml śmietanki kremówki
3 duże jajka
3 duże żółtka (3 białka zostają na potem, można spróbować zrobić bezy)

Słowo o tarciu skórki z cytryn. Co się naszarpałem poprzednim razem, to tylko ja sam wiem. Przede wszystkim cytryny przed tarciem skórki trzeba wyszorować w gorącej wodzie. Szczoteczką raczej, niż gąbką, którą myjemy naczynia. Następnie cytryny dokładnie osuszamy. Bierzemy tarkę o drobnych oczkach. I bardzo delikatnie pocieramy, nie dopuszczając do:

a) starcia białego, bo jest gorzkie jak sam skurwesyn
b) przebicia osłabionej tarciem skórki, bo jak pójdzie sok, to tarka zaczyna nam się ślizgać po skórce, i zamiast tartej cytryny, będzie półpłynne, farfoclowate gówno.

Starliśmy. Wrzucamy to do miski, dolewamy sok z cytryny, sypiemy cukier, i bełczemy trzepaczką, aż się ten cukier rozpuści. Dodajemy stopniowo śmietankę, bełczemy. Dodajemy pierwsze jajko, bełczemy dokładnie. Drugie, bełczemy dokładnie. Trzecie, bełczemy dokładnie. Pierwsze żółtko, bełczemy dokładnie. Drugie żółtko, bełczemy dokładnie. Trzecie żółtko, bełczemy dokładnie.

Zauważyliście, że po tylu powtórzeniach, słowo bełczemy traci swój sens, i przestaje znaczyć cokolwiek? Jest to zjawisko nazywane satiacją semantyczną. To tak, w ramach bawiąc, uczy.

Po dokładnym wybełtaniu tej masy, wpadamy w naszej kuchni confusion w ciężką rozkminę, no bo przecież to powinno być bardziej ciasto, niż ciecz.

Tak musi być. Nie przejmując się, wlewamy to wszystko na nasze kruche ciasto, i wstawiamy na 30 minut do piekarnika ustawionego na 190 stopni. Koleżanka, od której dostałem ten przepis mówi, że można piec krócej, i od piętnastej minuty zacząć kontrolować. Masa powinna być już ścięta, może się lekko trząść, nie ma problemu, dotężeje w lodówce.

Ja zapodałem pełny program, 35 minut, trochę się mi spiekło na górze, ale raczej posmakowało, bo dowiedziałem się, że mogę się wprowadzić, a ktoś się chciał tej tarcie oświadczać. No ogólnie miało miejsce niebo w gębie, i wielkie kulinarne zwycięstwo.

To czarne na powierzchni nie powinno być czarne, ale smakowało zupełnie tak samo, jak żółte. Czarne na obwodzie to góra ciasta kruchego ze spodu, nie powinna być tak czarna, za długo je wypiekałem, no bo weźcie 12 minut samo, a potem 35 zalane masą, to razem będzie jakieś…
No mniejsza, prawie godzina będzie. Każdy by ściemniał po godzinie w piecu chlebowym.

fot. M.Cywińska
fot. M.Cywińska

Aha, zaraz po wyjęciu z piekarnika, możecie posypać tartę cukrem pudrem, ale nie jest to konieczne, bo ona ma tak pięknie zachowany bilans między słodkim a kwaśnym, że według mnie nie trzeba niczego poprawiać.

Smacznego.

Oraz im dłużej nad tym myślę, tym bardziej stwierdzam, że ta zeberka fajnie wygląda.

fot. M.Cywińska
fot. M.Cywińska

Przepis na ciasto kruche wziąłem z tego bloga. Ogólnie polecam lekturę, bo www.pieceofcake.pl ma taką przyjemną właściwość, że można tam znaleźć wszystko. Minimalistyczna forma oferuje maksymalistyczną ofertę.

Z kolei przepis na tartę pochodzi z bloga rozkosze-stolu.blogspot.com. Również polecam.

Hamborgir gościnny

Spraszał Bratanek, to pojechałem. Przyjęcie okazało się być sukcesem, poszliśmy po linii najmniejszego oporu, i zapodaliśmy hamborgiry. Od opisanych przeze mnie poprzednio różniły się dwiema rzeczami: boczkiem (no bo kurwa, ile można jeść bekon), oraz sosem. Badajcie sos.

Sos z czerwonej cebuli
4 duże cebule czerwone (koniecznie czerwone, nie ma zastosowania zasada better dead than red)
1 łyżka oliwy
1 puszka pomidorów (bo musi być sok)
1 łyżka cukru (albo dwie, jak ktoś lubi słodziej)
2 łyżki octu balsamicznego

Cebulę kroimy w półtalarki, czyli najpierw po osi pionowej, od końca z zieleniną, do tego smętnego pędzelka, następnie kładziemy płaskim do deski, i jedziemy w poprzek krążków. Są blogi, na których możecie się dowiedzieć, jak kroić cebulę w różne fikuśne historie, typu talarki, krążki, piórka i inne rzeczy. Guglajcie.

Pokrojoną cebulę wrzucamy na olej i nie smażymy, tylko dusimy na małym ogniu pod przykryciem. Jak cebula zmięknie, dodajemy cukier, i dalej dusimy. Jak się zrobi taka wiecie, witkowata, dorzucamy pomidory, które uprzednio blendujemy na miazgę. Trochę dusimy pod przykryciem, a potem rozpoczynamy redukcję. Czyli odparowujemy to całe sosiwo, w którym nam się cebula tapla, gdyż nie chcemy, żeby to wszystko nam się wylewało spomiędzy bułki a hamborgira, nie?

fot. R.Teklak

W rezultacie otrzymujemy sos, który się nie leje. Pomysłowe, co? Zostawiamy go w spokoju na bardzo małym ogniu, i w czasie, gdy redukuje się do postaci kostki rosołowej… Ma nie cieknąć. W czasie gdy nie cieknie, my robimy bułki według przepisu, który już znamy. Kilka fotek, celem wypełnienia wpisu.

Tutaj chyba udało mi się wepchnąć palec w obiektyw. Mad foto skillz lvl pro.

fot. R.Teklak
fot. R.Teklak

Oczywiście bułki najlepiej zacząć robić wcześniej, ale pamiętamy, że gościnny hamborgir jest dumnym reprezentantem kuchni confusion, i dlatego bułki zaczęliśmy robić tuż pod koniec redukowania sosu. Bez sensu, ale nigdzie się nam nie paliło.

W misce rozkłócone jajko. Bardzo podoba mi się słowo ‚rozkłócone’, takie polskie.

fot. R.Teklak
fot. R.Teklak

Bułki spoczywają na silikonowej macie. Dobry patent, sama się nie pali, blacha zostaje czysta, nie trzeba szorować, wygryw kuchenny.

fot. R.Teklak
fot. R.Teklak

Minęło mnóstwo strzałów znikąd, sos się zredukował, bułki wystygły, przystąpiliśmy do smażenia hamborgirów. Wtręt organizacyjny.

Po krytycznych głosach dotyczących męczenia mięsa, zrobiłem eksperyment. Jednego kotleta stłukłem tak, że zaczął się pocić kolagenem, i osadzać tłuszcz na ściankach miski, drugiego zmiętosiłem delikatnie, tak żeby się trzymał kupy, ale nic więcej. Usmażyłem do identycznego stanu. Przygotowałem dwa identyczne hamborgiry. Spróbowałem obu.

Ja zdecydowanie wolę te ze zmęczonego mięsa, wy zróbcie sobie sami eksperyment, i odpowiedzcie sobie na to zajebiście ważne pytanie.

I dlatego też zasugerowałem Bratankowi, żeby wymęczył mięso, (ja wiem, jak to brzmi), bardzo aligancko mu wyszło.

Oczywiście należy pamiętać, że jak chce się mieć czizborgira, należy po przewróceniu kotleta na drugą stronę, położyć na pierwszej ser żółty i przycisnąć do mięsa. A potem pozwólcie działać siłom fizyki.

Poniżej siły fizyki w działaniu.

fot. R.Teklak
fot. R.Teklak

A potem to już z góry. Bułka na pół, sos z cebuli, kotlet, boczek…

fot. R.Teklak
fot. R.Teklak

No właśnie, przecież wcześniej trzeba boczek jeszcze zrobić. Do piekarnika nagrzanego wrzucamy kilka plastrów na kilka minut, żeby się przypiekły, a że piekarnik mamy już rozgrzany po bułkach, to kolejny wygryw kuchenny na koncie. Po wyjęciu, odstawiamy tackę na bok, żeby boczek stwardniał, bo on jest taki trochę miękkawy, jak się go wyjmie.

Na boczek ogórek konserwowy, na górną bułkę majonez, do kupy, długa wykałaczka, parasolka do drinków i smacznego.

fot. R.Teklak
fot. R.Teklak

Natychmiast po wyjęciu kija, hamborgir mi się rozjebał na kawałki, ale że to była męska impreza, nikt się nie przejmował tym, że z wąsów kapał nam majonez.

Smacznego.

Zdjęcia robione szpikiem kostnym, przez fotografa, który nie umie. I ja wiem, że na tych fotach jedzenie wygląda tylko trochę mniej apetycznie od ofiary utonięcia, leżącej na stole sekcyjnym. Ale to się zmieni, gdy znajdę i naładuję swojego BenQ, który może nie ma odstrzelonej optyki, ale przynajmniej dobrze odwzorowuje kolory, nawet w kiepskim oświetleniu. Będzie lepiej.

Bawiąc, uczy

Bawiąc, uczy.

Jakiś czas temu wymyśliłem sobie, żeby co czwartek na fejsie wrzucać nowe, trudne słowo, i coś tam sobie o nim pisać. A przy okazji dać fotkę klauna, bo to zawsze zabawne. No i chyba będę reanimować pomysł.

W dzisiejszym słowie tygodnia, zapoznamy się ze słowem ogólnie znanym, ale tak mi pasuję do tego, o czym przed chwilą przeczytałem, a na dodatek bardzo mi się podoba jego brzmienie.

Konsternacja, fr. consternation, z łac. consternatio. Jest to zakłopotanie, zmieszanie, wywołane zwykle zaskakującym wydarzeniem.

Takim zaskakującym wydarzeniem jest dla mnie informacja, że projekt dużej ustawy medialnej zakłada, że każdy z nas będzie płacił miesięcznie 15 ziko w rachunkach energetycznych, na wielką telewizję narodową. Nieważne, masz telewizor, czy nie masz, zapłacisz. Czyli de facto, dobra zmiana ugaszcza nas nowym podatkiem, którego nie unikniemy, bo jak nie uiścimy z rachunkiem, energetyka będzie zobowiązana podpieprzyć nas do urzędu skarbowego.

Co jest bardzo śmieszne. Wiecie co jeszcze jest śmieszne?

KLAUNI, KLAUNI SĄ ŚMIESZNI.

fot. M.Cywińska
fot. M.Cywińska