Rage. Bookrage

Co to bookrage?

Zanim zacznę reklamować, to może przybliżę ideę tym, którzy jeszcze nie znają tego sposobu pozyskiwania dużej ilości literatury naraz. Bookrage to patent polegający na tym, że płacisz ile chcesz za pakiet książek.

Ale jak to ile chcesz?

Ile chcesz oznacza, że jak jesteś biedny, cwany albo tani, możesz zapłacić nawet złotówkę (bo jakąś minimalną kwotę twórcy pakietu chyba zakładają). Złotówka oznacza, że za jednego ebooka zapłacisz prawdopodobnie 20-25 groszy. Słownie: dwajścia-dwajścia pięć groszy, bo w podstawowych pakietach zazwyczaj leci 4-5 książek.

Musi być haczyk

Haczyk polega na tym, że jeżeli zapłacisz więcej niż aktualna średnia za pakiet, dostaniesz bonusy. Na przykład w pakiecie, w którym się znalazłem, po zapłaceniu kwoty wyższej od średniej można było dostać dodatkowo moje recenzje Wiedźmina. Co prawda leżą od zarania dziejów za darmo na stronie, ale to nie o to chodzi.

No nie wiem…

Warto zapłacić więcej niż ziko, bo większość kwoty trafia bezpośrednio do autora. W trakcie zakupu pakietu widzimy suwaczki. Domyślnie ustawione są następująco: 70% dla autora, 20% dla twórców bookrage (praca i serwery kosztują) i 10% na jakiś fajny cel. Tym razem jest to wsparcie dla Centrum Praw Kobiet. Oczywiście jeżeli autora nienawidzisz, a pakiet kupujesz po to, żeby mu pokazać, jak bardzo twa nienawiść jest wielka i zaraz po zakupie wszystkie te ebooki pokasujesz, możesz mu dodatkowo zagrać na nosie, i przesunąć suwaki tak, że nic z twojej złotówki nie trafi do niego, i twą hojnością podzielą się ziomki z bukrejdża, i z CPK. Ba, gościom z bukrejdża też możesz pokazać faka, i dać cały hajs na CPK. Albo jak tam sobie zażyczysz.

W bookrage miłe jest to, że hajs ze sprzedaży pakietów autor otrzymuje błyskawicznie. Przy naszym pakiecie (Legendy miejskie) pieniądze dostałem jakoś tak miesiąc po zamknięciu sprzedaży?

Pakiety

Są różne. Aktualnie leci pakiet z książkami Kuby Ćwieka, koniec akcji za 9 dni. DZIEWIĘĆ DNI! RUCHY, RUCHY! (jak to nie był dobry call to action, to nie wiem co jest dobrym call to action). Pakiet jest bajerka. W wersji podstawowej macie 4 książki. Za wpłatę powyżej średniej (aktualnie 38 ziko z groszem) dostajecie 2 dodatkowe. W tym zbiór opowiadań Gotuj z papieżem, który jest bardzo dobrym zbiorem, i warto go mieć choćby dla opowiadania tytułowego. Następny próg wyszedł trochę śmiesznie, bo pewnie nikt się nie spodziewał, że średnia wpłat będzie taka wysoka (normalnie średnia oscyluje w granicach dwóch dyszek ztcp). Otóż za wpłatę ponad 35 ziko dostajecie kolejne 2 rzeczy. Co oznacza, że płacąc powyżej aktualnej średniej macie w sumie 8 książek. Policzę to dla was: 4,82 zł za sztukę.

Moar!

Za wpłatę powyżej 45 złotych lecą kolejne 2 książki. Razem 10 pozycji i 4,50 za sztukę. No i ostatni próg, czyli pełna bajera, full opcja, automat w skórze. Po wpłacie powyżej 55 złotych dostajecie te wszystkie ebooki, 10 sztuk i dodatkowo w papierze nasze wspólne Przez stany POPświadomości z autografem Kuby. Dla niezorientowanych, jestem współautorem tej pozycji. WIĘC WARTO, RUCHY, RUCHY, DLACZEGO JESZCZE NIE WIDZĘ W TWOJEJ DŁONI KARTY KREDYTOWEJ ALBO PŁATNICZEJ!?

bookrage
W papierze. Z autografem.
Hajs się zgadza

Cena okładkowa Przez stany POPświadomości wynosi 39,90 zł. Co oznacza, że płacąc wspomniane 55 złotych, za 10 ebooków dacie 15,10 zł. Ebook za 1,51 ziko. Pomijając kompletną darmochę, taniej nie będzie. Zapraszam na zakupy. A, i zapiszcie się do newslettera, nie przegapicie żadnej nowej propozycji bukrejdżowej.

Obrazek wyróżniający pochodzi z najlepszego serialu animowanego świata Futurama.

Przez Stany POPświadomości, czyli na spotkanie

Z tego miejsca chciałem zaprosić wszystkich chętnych, którzy przeczytali już naszą książkę i im się spodobała na spotkanie. Ci, którym się nie spodobała też są mile widziani, byle nie z widłami i pochodniami, bo ja tylko wykonywałem rozkazy, a i otwarty ogień w dziale z książkami to taki se pomysł.

Na wspomnianym spotkaniu będę się z częścią składu produkował na temat naszej wycieczki po Ameryce, być może pokażę na nim również zdjęcia ze studia Stephena Kinga. Te, których nie mogliśmy opublikować w internetach. Chętnym będę je pokazywał indywidualnie na komórce, więc szału nie będzie, i sam nie wiem, czy to jakakolwiek zachęta. Zresztą najpierw je muszę znaleźć i na komórkę przerzucić, a to może być ciężki temat, takie szukanie.

Dobra, nieważne. Gdzie i kiedy?

Miejsce: Empik, Nowy Świat 15/17, Warszawa
Data: 05.12.2016 (poniedziałek), godzina 1800

Nie mam pojęcia jak wyglądają takie spotkania, więc improwizacja na fristajlo. Jak ktoś ma ochotę nas posłuchać i obejrzeć, zapraszam.

Na kształt okładki nie miałem żadnego wpływu, wszelkie uwagi odrzucam jako niezorganizowane, zresztą nie jest taka zła.
Fot. SQN

Co do obrazka głównego, ludzie na mieście gadają, że jak na fotce jest kotek, to nieważne co pod tym obrazkiem jest, i tak będzie dużo klików i lajków. To wklejam.

Behawiorysta – Remigiusz Mróz – audio

Remigiusz Mróz trochę mnie uwiódł, a następnie bardzo, ale to bardzo oszukał.

fot. Audioteka
fot. Audioteka

Zaczęło się od audiobooka Kasacja, po którym uznałem Gosztyłę za najlepszego polskiego interpretatora, a Mroza za nadzieję na to, że jest w Polsce ktoś, kto potrafi wyprodukować solidne czytadło. Takie bez pretensji do bycia literaturą wysoką, tylko porządną książką gatunkową. W Kasacji mieliśmy dynamiczny duet Chyłka-Zordon, ich enigmatycznego pomagiera Kormaka (a może Cormaca, bo to od autora Drogi wziął swoją ksywę), dziwnego oskarżonego, odpowiednio brutalnego cyngla, bardzo zabawnych partnerów imiennych kancelarii Żelazny i McVay, którzy nawzajem by sobie gardła poderżnęli. Fajna materia ludzka, dynamiczna akcja, tempo takie, że czasami oddechu brakowało. Oprócz kryminału dostajemy też dramat prawniczy. I chociaż słyszałem głosy uznanej Pani Sędzi, że ten Mróz to się zna na procedurze jak ktoś, kto się nie zna, i że coś nawymyślał, a nie pisał jak jest, to ja mogłem sobie nad tymi zagadnieniami przejść śmiało do porządku dziennego, bo o procedurze sądowej to wiem tyle, że krzyczy się obdżekszyn, a potem sędzia mówi owerruld. No i że jest 12 gniewnych ludzi. Nawet jeżeli Mróz nawypisywał głupot, to nie miałem możliwości weryfikacji, więc nie weryfikowałem, bo to kryminał a nie przedmiot mojej pracy licencjackiej.

Aczkolwiek w zastrzeżenia bardziej doświadczonych ode mnie wierzę bez zastrzeżeń.

Po Kasacji, w której na koniec Mróz zrobił what a twist, przyszło Zaginięcie. I trochę zgrzytnęło, bo zabrakło mi świeżości z pierwszej części. Ale wysłuchałem z równie dużą frajdą, bo ciepło było wtedy na zewnątrz, człowiek bardziej optymistycznie do świata nastawiony, i drobne wpadki nie przeszkadzały mi się dobrze bawić. Co prawda w niektórych momentach fabuła chwieje się od braku logiki, ale przestało mnie to dziwić w momencie, w którym zajrzałem do wersji papierowej, na końcu której ujrzałem następujący tekst:

Remigiusz Mróz
Opole, 8 stycznia – 9 lutego 2015 roku

I trochę mnie zmroziło, bo wyobraziłem sobie najpierw proces twórczy (pisanie praktycznie ciągiem, bez poprawiania), a potem redakcyjny (poprawianie po tym, jak pisarz pisał ciągiem, wiadro kawy, wór szlugów, flakon gołdy codziennie, w efekcie pęknięta wątroba). No ale może Mróz faktycznie tak potrafi.

Przy trzeciej części głównie kląłem, bo o ile kawałek sensacyjno-prawniczy dawał radę, to czytając subwątek alkoholowego uzależnienia Chyłki, głównie płakałem ze śmiechu. No nie, to nawet w literaturze tak nie wygląda, nie mówiąc o świecie rzeczywistym. Naiwność tej wizji psuła mi komfort czytania, ale dociągnąłem. Przy czym wydaje mi się, że gdybym musiał to skończyć na papierze a nie w audiobooku, to odłożyłbym ją na półkę jakieś 100 stron przed końcem. Absolutnie mnie już nie interesowało kto, co i w jakim celu, i czy głównemu bohaterowi wypłacą hajs z tej polisy, czy nie. W zasadzie tylko dobrze obrobiony motyw romski mi się podobał, ale z drugiej strony, jeżeli Mróz motyw romski zrobił tak, jak choćby procedurę prawniczą, to może dałem się oszukać?

Uznałem, że to może być zadyszka, trzeci tom, oprócz niego w 2015 powstały dwie inne rzeczy (Kasacja i Ekspozycja, ta druga z innego cyklu), szychta taka, że nie ma kiedy taczek załadować, trzy książki w roku! No może mu trochę odpuszczę.

W ramach odpuszczania postanowiłem poczekać z wysłuchaniem czwartej części przygód adwokatów, i zwróciłem swe oko na nową książkę Mroza, spoza cyklu.

fot. Audioteka
fot. Audioteka

Behawiorysta zaczyna się konkretnym pierdolnięciem. Zamaskowany napastnik bierze w przedszkolu dzieci i opiekunki za zakładników, odpala stronę internetową, na której można głosować kogo spośród dwóch wybranych pechowców odstrzeli, daje nam dokładny kontekst dotyczący każdej z tych osób, dobiera swoich graczy tak, żeby zawsze wybór był trudny (żeby nie spojlować walnę swój przykład: wybierzecie mordercę, którego nie złapano i uniknął kary, ale teraz pokutuje w klasztorze, czy pedofila, który poddał się dobrowolnie chemicznej kastracji, ale ma na koncie nieudowodniony gwałt na dziecku).

Bo widzicie, on nam pozwala wybrać, kogo ocalić, a kogo zabić. Zaś całą imprezę nazywa Koncertem Krwi. Pozdrawiam wszystkich, którzy oglądali trzeci sezon Black Mirror, podobny patent przypominam sobie z trzeciego sezonu Luthera, ogólnie pomysł jak z cyrku rzymskiego, a i wcześniej pewnie sobie takie zabawy ktoś urządzał.

Na miejsce przyjeżdża tytułowy behawiorysta Gerard. I zaczyna robić to, co potrafi najlepiej, czyli kinezykę, czyli mowę ciała, którą przekazujemy podobno 60-70% informacji. Taki polski doktor Cal Lightman z Lie to Me. No i pewnie dla kogoś, kto nigdy nie interesował się tematem, nie zgłębiał go, i urodził się po roku 1995, postać Gerarda będzie wow, taka odkrywcza i fajna. Zresztą spotkałem się z takimi opiniami w sieci, że Gerard jest nietuzinkowy i taki wow, odkrywczy i fajny, aczkolwiek jak tego fajansiarza można nazwać fajnym, to nie wiem.

Gerard nie jest fajny, to zwykły dęty pacan, który im dalej w książkę, tym bardziej daje się robić Kompozytorowi bez mydła.

Po dobrym początku i interesującej rozgrywce psychologicznej, Mróz wpadł w pętlę narracyjną i zaczął się powtarzać, sztucznie spowalniać akcję (chyba po to, żeby napompować objętość), i robić jakieś cuda na kiju.

Wstyd się przyznać, ale nie wiem jak się książka skończyła. Nie dlatego, że jej nie skończyłem słuchać. Skończyłem. Tylko że kończyłem ją w drodze powrotnej z imprezy. Nie byłem nawet jakoś bardzo naprany. Ale byłem nietrzeźwy i zmęczony do tego stopnia, że nie chciało mi się sięgnąć ręką do kieszeni, żeby się przełączyć na Spotify, jednocześnie straciłem całe zainteresowanie fabułą, więc nie koncentrowałem się na treści. W zasadzie i tak długo wytrwałem, bo gdybym miał Behawiorystę na kindlu, przestałbym go czytać najdalej po osiągnięciu 23%. Takie to było daremne.

Gerard, główny bohater, jest nieznośny w swoim perfekcyjnym opanowaniu. Dlatego jak mu szczwany plan wypalił w twarz, to najpierw się nawkurzałem, że tylko dziecko nie dostrzegłoby, że jest durny, a potem zacząłem się śmiać, bo gość jest typowym przedstawicielem tego gatunku, co to zgłupiał od mądrości swojej, i przez to dał dupy w trzeciej rundzie. Zresztą Gerard ogólnie wkurwia.

Zły Kompozytor Koncertu Krwi pałęta się po scenie i recytuje długie manifesty programowe dotyczące jego metody sprowadzania terroru i bojaźni bożej na głowy biednych owieczek. Do tego opowiada o dylemacie balkonika, ale to chyba coś źle usłyszałem, bo to chyba o wagonik chodziło. I leci Mróz przykładami wprost z podręczników do etyki, logiki, filozofii i psychologii, zamiast wybrać na jednym torze Hitlera, który za rok wynajdzie lekarstwo na wszystkie odmiany raka, a na drugim Matkę Teresę z Kalkuty, która okaże się tym, kim była w rzeczywistości. O, to byłby dylemat, a nie pierdolenie o tym, że zaniechanie też może być reakcją.

Do tego Kompozytor jest taki omnipotentny, że pewnie by Gerardowi z lodówki wylazł w końcu. Wszystko wie, na wszystko jest przygotowany, wszystko przewidział. Taki perfekcjonizm jest zwyczajnie niewiarygodny z punktu widzenia czytelnika, któremu zdarza się własnej dupy zapomnieć, nie mówiąc o głowie. A tu jakiś ziom zaplanował sobie, że stanie się to i to, o tej i o tej godzinie. Jasne, kurwa. Świetnie mi się takie podejście sprawdzało w życiu, zwłaszcza jak pracowałem w logistyce. Wszystko szło zgodnie z planem. ZAWSZE.

PS. Potwierdzone info.

Główny zły wkurwia nawet bardziej niż Gerard. Wyjaśnienie jego złości na świat pozostawiło mnie w niemym zachwycie. Molestowanie seksualne. Wow, to takie odkrywcze, jak kinezyka i dylemat flakonika.

Jedyną niewkurwiającą bohaterką jest Beata, no ale jej akurat było trochę za mało. Ale jak już była, to widzieliśmy twardą, konkretną, rzeczową i inteligentną kobietę, która ma jakiś cel (złapać Kompozytora), a nie pierdolić od rzeczy o mowie ciała. Niestety, jak tylko zaczyna być jej więcej, to przychodzi Gerard i zaczyna pierdolić o mowie ciała, albo spod łóżka wychodzi kompozytor, i zaczyna pierdolić o dyletancie balonika, a jak nie jeden albo drugi, to jej nudny chłopak się wbija ni w pięć, ni w dziewięć. Właśnie, gdzie są inne kobiety? A zresztą, wszystko mi jedno.

Więc nie, nie podzielam zachwytów dotyczących tej książki. Dosłuchałem jej do końca wyłącznie dlatego, że Gosztyła. Więc moja ocena mogłaby wyglądać następująco:

fabuła – 50 za pomysł, 10 za jego realizację, razem 35, bo to nie średnia
realizacja – 90, bo nie ma ewidentnych wpadek
lektor – 100, klasa mistrzowska, wiadomo
cena – 80, nie odstaje w żadną stronę od średniej ceny na audiotece
uczucia towarzyszące – można je nazwać wyłącznie plugawym słowem

Co razem daje uczciwe trzy na szynach, znaczy maks 50. Jak ktoś lubi Mroza, to łyknie i Behawiorystę. Ja podziękuję. A Immunitet, czyli czwarta część przygód Chyłki i Zordona, będzie prawdopodobnie ostatnią książką Mroza, jaką przeczytam/wysłucham. Wszystkie znaki na niebie i ziemi na to wskazują, że jednak nie da się pisać trzech książek rocznie, i robić tego dobrze.

Czerwony Smok – Thomas Harris – audio

Jak już się niektórzy zorientowali, wszedłem w patronite. To ten przycisk po prawej stronie, link taki bardziej. Po dwóch dobach mam 24 (jaka ładna liczba!) patronów i prawie pińcet ziko miesięcznie, więc nie mam wyjścia, muszę zacząć się wywiązywać. Dobrze mi to zrobi na dyscyplinę, a regularność będzie dobrą wprawką, jak mam w końcu zacząć pisać własne książki, nie?

Naobiecywałem mnóstwo rzeczy, ale to wiadomo, dla hajsu i żeby wyrwać kobietę, mężczyzna obieca wszystko. Dlatego zaraz sobie zrobię excela, żeby się zorientować, jak to ogarnąć logistycznie. I się wywiązać, bo ja sobie tylko tak gadam, że obiecam wszystko, a zostawię z niczym.

No to jak mamy temat patronite pokrótce omówiony, przejdźmy do innych rzeczy. Będzie retrospekcja, wiem jak lubicie moje retrospekcje.

Od stycznia tego roku zacząłem robić kalistenikę (o której więcej w jednym z kolejnych odcinków). A jak zacząłem kalistenikę, to stwierdziłem, że będę też więcej chodzić, po po wizycie w Stanach chodzenie mi się spodobało, może poza bólem kolana. Chodzenie w rytm muzyki i serwisów informacyjnych jest spoko, ale ile można słuchać radia? Nie wiecie? To wam powiem, że po godzinie jest się na krawędzi obłędu. Radio jest strasznym medium, twierdzę że nawet straszniejszym od telewizji. Stwierdziłem, że spróbuję audiobooków.

Początki były dramatyczne. Jak się próbowałem koncentrować na treści, to mi się krok mylił, i się wywracałem. Gdy zaczynałem zwracać większą uwagę na utrzymanie pionu, gubiłem wątek po 3 minutach. Pierwszego audiobooka wysłuchanego w całości (bo były ze dwa porzucone), praktycznie nie pamiętam, bo chociaż brawurowo zinterpretował go Maciej Stuhr, to dobór był niefortunny. Żniwa zła Roberta Galbraitha to trzeci tom cyklu, więc zacząłem jak najbardziej od dupy strony. Bohaterowie odnoszą niektóre teksty do poprzednich części. Zaspojlowałem sobie kupę rzeczy. Połowy wydarzeń nie rozumiałem. Mój czytnik empetrójek włączał sobie czasami shuffling, więc miałem zgryz, dlaczego nie kojarzę, o czym tym razem Maciej do mnie mówi, i przez kilka pierwszych dni kładłem to na karb swojej głupoty. A to było szuflowanie, hahaha.

Frajdy z takiego przyjmowania książek nie miałem żadnej.

Ale ja jestem w taki mułowaty sposób uparty. Czasami wiem, że padnę, ale idę. Czasami wiem, że coś nie ma sensu, ale robię. Bo się uparłem. I na te audiobooki też się uparłem. I nie odpuszczałem, chociaż na początku radość taka, jak z uderzania młotkiem w penisa, to znaczy wtedy, gdy się nie trafia, a w przypadku audiobooków to ta analogia jest trochę bez sensu, i jakbym już musiał, to chyba chodzi o to, że fajnie że skończyłem już słuchać, i mam pozycję odhaczoną, bo raczej o nic więcej.

Walczyłem do kwietnia, gdy zrobiło się na tyle ciepło, że mogłem do kalisteniki dokładać trochę innego, i zacząłem chodzić na siłownie plenerowe w sąsiedztwie. Nie są to może mistrzowskie sprzęty, ale wbrew złym ludzkim językom, jakieś ćwiczenia da się na nich robić. A do ćwiczeń audiobooki wydawały mi się wypełniaczem idealnym. I faktycznie były, koncentracji potrzeba tyle, żeby dobrze prowadzić ruch podczas ćwiczenia, i nie spaść z przyrządu. I się powoli przyzwyczaiłem, chociaż czasami przeszkadzał mi głuchy łomot krwi w uszach, zwłaszcza podczas trudniejszych ćwiczeń przy zwiększonej liczbie powtórzeń.

A jak przyzwyczaiłem się do słuchania audiobooków w trakcie ćwiczeń i spacerów, przeniesienie ich na czas jazdy rowerem było kwestią kilku dni treningu. I dzisiaj, po 9 miesiącach, słucham audiobooków wszędzie. I właśnie dlatego stwierdziłem, że to taka sama książka, jak ta papierowa, chociaż właściwie to może trochę inna, ale nie za dużo, bo nawet obrazki da się niektóre przeczytać, co mam wrażenie miało miejsce w Parku Jurajskim. I jako taka może podlegać recenzji, nie?

Najpierw może jednak mała garsteczka technikaliów. Wypróbowałem dwa programy do słuchania muzyki. Natywny odtwarzacz z komórki, oraz jakieś coś, czego nazwy nie pamiętam, i pamiętać nie chcę. A, jeszcze google music player and shit, ale to też na potrzeby audiobooków daremność. Lubię się umartwiać, i sobie utrudniać po to, żeby lepiej smakowało, jak już się uda, ale w pewnym momencie doszedłem do wniosku, że dłużej nie mogę tak żyć. I ściągnąłem sobie na telefon appkę o nazwie Smart Audiobook Player, która waży nic i jest dość smart. Na tyle, żeby zrealizować moje potrzeby słuchacza na stopro, chociaż oczywiście musicie wiedzieć, że ja się lubię umartwiać, i być może są jakieś lepsze rzeczy. Ta ma jakąś bibliotekę, play, stop, minuta do przodu/tyłu, 10 sekund do przodu/tyłu, poprzedni/następny rozdział, a po wznowieniu słuchania cofa się o 3-4 sekundy, żeby się tak gwałtownie nie zaczynać. Korzystam z wersji próbnej, bo oferuje mi wszystko, czego potrzebuję od playera, ale jest możliwość zapłacenia, i odblokowania różnych przydatnych funkcji, z których nigdy w życiu nie skorzystam.

Mój styl słuchania polega na tym, że przerzucam całego audiobooka na komórkę, żeby uniknąć słuchania online. Bo gdy zabraknie internetu (metro), a książka dobra, to będzie tak, jak wtedy gdy zapomniałem zabrać ze sobą trzeciego tomu Nekroskopa, a mieszkałem jeszcze w Piasecznie. I rzucałem palenie. I jak się zorientowałem, że nie mam książki, było za późno, żeby wrócić. Wyobrażacie sobie? Godzina w jedną stronę w komunikacji bez książki? Straszna była ta wizja. Do tego stopnia, że jak rzucił się na mnie pies wabiący się Orion, to ja się natychmiast rzuciłem na niego, chcąc zrobić z niego pas, a potem na jego właścicieli, i to jest jedna z tych historii, z których nie jestem dumny.

Aktualnie na koncie mam jakieś 20 audiobooków, może więcej, co nie jest takim złym wynikiem, zważywszy na fakt, że czasu na czytanie normalnych książek, ostatnio nie mam praktycznie w ogóle. I teraz tak wiecie, bardziej na zachętę, inaugurując cykl napędzany waszym hajsem, chciałem opowiedzieć o książce, którą pewnie wszyscy czytali, ale w audiobooku nabiera nowej jakości.

fot. Audioteka.pl
fot. Audioteka.pl

Czerwony Smok Thomasa Harrisa przez lata kurzył się na półkach bibliotecznych i księgarnianych. A potem powstał film Milczenie owiec, i tłum runął do księgarni, żeby kupić wszystko sygnowane nazwiskiem Tego Autora od Lectera, zresztą sam chyba byłem jedną z tych osób. Książka owszem, bardzo dobra. Ponadto jestem wielkim fanem pierwszej adaptacji filmowej, Tom Noonan jako Dollarhyde jest straszny. Nie wiem nawet dlaczego, bo ma taką poczciwą twarz, ale jest straszny w opór. Tylko się nie pomylcie, szukacie filmu Manhunter w reżyserii Michaela Manna, a nie Red Dragon Bretta Rattnera. Ten pierwszy był dość straszny, nie że bardzo, ale w opór. Ten drugi mnie trochę zawiódł, ale to pewnie dlatego, że uwielbiam ten pierwszy.

Audiobooka wrzuciłem bardziej na zasadzie ciekawości, no i chęci przypomnienia sobie o co chodzi, bo z książki nie pamiętałem nic, a z filmu tylko finałowe Iron Butterfly z ich In a Gadda Davida, w ogóle cała ta sekwencja mocno daje po głowie, często ją sobie przypominam. Zacząłem słuchać i się absolutnie zakochałem.

Fabułę wszyscy znamy, jest Francis Dollarhyde jako Zębowa wróżka, seryjny morderca. Jest Hannibal Lecktor (taką formę zapisu nazwiska znalazłem dla filmu, książki nie mam w ręku, i nie mogę potwierdzić), jest Willy Graham. Czyli bohaterowie znani i lubiani. To ja tu nie będę pisał, że Will z pomocą Hanniego, szuka Francisa, bo po co. Waszą uwagę kieruję natomiast na coś innego.

Na cholernego lektora.

fot. Audioteka.pl
Bardzo sympatyczny człowiek z twarzy.

Krzysztof Gosztyła grał w filmach, potem grał w serialach, ale jak go usłyszałem w książce, to nie mogłem skojarzyć głosu z twarzą. Taki trochę aktor z twarzy zupełnie niepodobny do głosu. Z tego miejsca chciałbym przeprosić za swoją abnegację, bo może być tak, że pan Krzysztof gra w jakimś teatrze, i tam wymiata. Do teatru rzadko, kiedyś opowiem dlaczego, to się nie znam. Albo jest najbardziej ulubionym bohaterem jakiegoś serialu w telewizji, której nie oglądam od chyba 8 lat. Ewentualnie grał w doskonałych polskich filmach, których nie widziałem, bo rzadko chodzę do kina na polskie filmy. Nie piszę tego, żeby pana Krzysztofa dissować.

Bo Krzysztof Gosztyła to dla mnie najlepszy lektor w kraju, i jak coś czyta, to biorę to w ciemno, nawet jeżeli wszystko na okładce mówi, że to będzie crapfest. Bo wiem, że nawet kiepską książkę, zamieni swoim głosem w arcydzieło. Gdybym nie był zaręczony, wyznałbym mu swoją miłość. Oczywiście takie zapewnienia, to sobie można napisać zawsze, dlatego będzie nudna anegdota.

Czerwonego Smoka słuchałem jakoś w okresie letnio-wakacyjnym. Ciepło, późno się ciemno robi, kupa ludzi na mieście, w ogóle tip top, nic tylko jechać rowerem, wąchać powietrze, i słuchać książki. Któregoś dnia wracałem ze spotkania towarzyskiego jakoś wyraźnie później w nocy, właściwie bliżej północy. Jechałem sobie taką dziwną trasą przez parczek przy kinie Iluzjon, bo noc była piękna, to co mam sobie nie pojechać dokoła. I nagle się zorientowałem, że…

W tym parku nikogo nie ma…

A do ucha, Dollarhyde szepcze mi jakieś rzeczy. I właściwie mam wrażenie, że stoi mi za plecami, i właśnie stamtąd dobiega jego wyjątkowo złowieszczy szept.

Wyjąłem słuchawki z uszu. Wytarłem pot z czoła. Zmieniłem bieliznę. Pozostała część podróży minęła w głuchej ciszy, ale za to już bez większych niespodzianek.

Drugi raz musiałem wyłączyć audiobooka jakieś dwa miesiące później, gdy jeden z głównych bohaterów Kasacji (Remigiusz Mróz) pada ofiarą szantażu. I bardzo zły człowiek każe mu powiedzieć ‚jestem dziwką Gorzyma’. Znowu pan Gosztyła przeczytał to tak, że wstałem z ławki przed blokiem, na która akurat wyszedłem na kawę, wróciłem do domu, i wszedłem pod koc. I właściwie to nie wiem, czy chciałbym mieć taki wokal jak pan Krzysztof, czy może niekoniecznie.

Więc gdybym miał ocenić cztery aspekty audiobooka Czerwony Smok, to byłoby to jakoś tak:
fabuła – 90, bo znana
realizacja – 90, bo nie ma ewidentnych wpadek
lektor – 100, klasa mistrzowska
cena – 80, nie odstaje w żadną stronę od średniej ceny na audiotece
uczucia towarzyszące – można je nazwać wyłącznie po francusku

Co razem daje uczciwe pińcet. Znaczy 90. Szczerze polecam.

Czerwony Smok, Thomas Harris.
Czas 14:46
Czyta Krzysztof Gosztyła

Edyta mówi, że warto dodać linki do miejsca, z którego biorę książki. Audioteka nie płaci mi za reklamowanie ich oferty. Dostarczają natomiast audiobooki tak dobrej jakości (wnioskuję na podstawie tych, których wysłuchałem do tej pory), że śmiało mogę ich polecać.