Historia upadków z piramidy

Postanowiłem, że przeciąganie historycznego cyklu moich bojów z teleturniejami nie ma sensu, i wrzucam dzisiaj odcinek drugi.

Spodobało mi się życie teleturniejowe i stwierdziłem, że trzeba wypróbować inne gry i zabawy telewizyjne. Oko moje padło na Polsatową Piramidę, takie coś, w czym grał kiedyś Joey z Przyjaciół. Skojarzenia, w których występujemy w zespołach dwuosobowych, z jednej strony ja, anonimowy łoś z miasta, z drugiej znany aktor, raz Joey Tribbiani, innym razem Paulina Młynarska.

Ale zanim poszedłem na Piramidę, los rzucił mnie na front 1 z 10, i to był taki bardzo śmieszny przypadek, że bok mi się urwał ze śmiechu. Otóż kolega Jacek Wilk (tak, ten Jacek Wilk, studiowałem razem z kandydatem na prezydenta) wystartował rok wcześniej w eliminacjach, podołał i przez ten rok czekał na nagranie. Jak doszło do nagrania, okazało się, że studio zakontraktowane na siedem programów, czyli 70 uczestników, ale bodaj czterech nie dojechało. Postanowili zatem dobrać ludzi z akademika.

fot. Monty Python
To my, ziemi naszej sól. Ludzie z Hermesa. (Fot. Monty Python)

Siedzę w pokoju, lekko tylko zmięty, telefon z hasłem ‘Radek, chcesz być w Jednym z Dziesięciu? Ale jako kto, dopingowicz? Tam przecież nie ma publiczności? Spoko, złaź na dół, wszystko ci powiemy. A ile osób wam potrzeba? No jeszcze jedną. To wezmę Młodego, brata znaczy się. A Brat ciut bardziej ode mnie wymięty, bo dzień wcześniej jakaś radosna okazja była.

Na dół zeszliśmy jak dwa dziady borowe, powyciągane na kolanach dżinsy, rozczłapane buty i czarne swetry do połowy uda. Zgromadzony na parterze tłum, nagrodził nas brawami i gromkim śmiechem a do mnie wtedy dotarło, że chyba jednak będę występował. Rzuciłem się do ucieczki.
Niestety, zaplątałem się w Młodego i nas dopadli. Autokar i do studia. Na miejscu dowiedzieliśmy się, że żadnej ściemy nie robimy, nie musimy się podkładać, gramy na normalnych prawach uczestnika i jeszcze nam zapłacą 40 ziko brutto rozłąkowego, za sam udział, niezależnie od wyniku osiągniętego na końcu, rozliczenie po programie, akurat żeby piwem spłukać z ust gorzki smak porażki, nie uprzedzając faktów.

Czad, przypadkiem dostałem się do teleturnieju, do którego normalnie nie miałbym cierpliwości, bo czas oczekiwania na nagranie absurdalny a nagroda odcinka (wtedy 1000 złotych plus gadżet od sponsora) dość daremna, jak na ogrom wiedzy, jakim się trzeba było w Jednym z dziesięciu wykazać, by doczołgać się do finału i jeszcze go wygrać.

Stoimy z Młodym na fajku, on, lekko pozieleniały, trzyma się popielniczki, ja trzymam fason, ale obaj wyglądamy jak goście, którzy przed chwilą wygrzebali się z kupy zgnitych liści. Nie wzbudzaliśmy podejrzeń wśród innych graczy, bo nie wyglądaliśmy na kogoś, kto wie jak się nazywa.

Palę powoli i słucham trzech ziomów, którzy stoją obok mnie i ewidentnie zakładają spółdzielnię. Spółdzielnia w teleturnieju polegała na tym, że dogadali się co do jednej rzeczy – przed rundą finałową, nie pytają siebie nawzajem, tylko koszą najsłabsze osobniki w stadzie. A w finale to już wiadomo, może iść na noże. Słucham tej rozmowy z coraz większym rozbawieniem, kiepuję, idę do punktu zbornego, wpuszczają nas do sali nagrań i co widzę.

Ten jebany spółdzielczy kombinat będzie grał ze mną.

Fot. Agencja Gazeta
Ale jak to spółdzielnia? Nagrał pan, jak się umawiali? (Fot. Agencja Gazeta)

Kim jestem? Zwycięzcą? No z tym, że niekoniecznie. Ja pierdolę, całe życie pod górę. I całe życie drugi.

W tym momencie chciałem już tylko jednej rzeczy – odpowiedzieć przynajmniej na jedno pytanie z rundy początkowej, żeby blamaż nie był konkretny. Dla młodzieży przypomnienie: na początku gry ma się trzy szanse, w pierwszej rundzie nikt nikogo nie wyznacza tylko Tadeusz Sznuk zadaje kolejnym graczom pytania. Jak się nie odpowie, traci się jedną szansę. Drugie kółeczko i tutaj zasadzka, bo jak się w pierwszym kółeczku odpowiedziało na pytanie a w tym nie, traci się jedną szansę ale jak w pierwszym kółeczku dałeś dupy i powtórzyłeś to w drugim, to traci się dwie szanse, nad głową nagle mrok i trzeba zrobić trzy kroki do tyłu, bo trud twój już skończon.

Odpowiedziałem na oba i przeszedłem dalej. Postawiłem sobie zatem drugi cel – jeżeli odpadnę, to chcę to zrobić jako przynajmniej piąty gracz. Albo szósty. Najgorzej siódmy, bo to ostatni odpadający przed finałem. Ale niech to będzie w drugiej połowie stawki.

No i się zaczęła bardziej brutalna część rozgrywki, bo ze wskazywaniem tego, kto ma odpowiadać na następne pytanie. Jakiś wątły, smutny ziom się na mnie uparł, ale po kilku razach odpuścił. Niestety, pamiętamy cały czas, że miałem na miejscówce spółdzielców szemranych, którzy jako ludzie dobrej roboty, robili dobrą robotę i kosili innych graczy niczym kosa żeńca plon.

Historia mojego boju była heroiczna ale krótka i tak tragicznie bezcelowa. Bo widzicie, jak się siedzi przed ekranem, to 3 sekundy na odpowiedź trwają wiecznie, odpowiadasz na każde pytanie, na które znasz odpowiedź, bo pamięć nie stawia oporu. Przed okiem kamery, sprawy wyglądały zgoła inaczej.

Jak nazywała się autorka powieści ‘Pożegnanie z Afryką’? Książki nie czytałem ale film widziałem z 5 razy i przecież to wie… Biiiiip, 3 sekundy minęły, Karen Blixen, nożesz kurwa twoja. Oraz to nie były 3 sekundy, nawet nie zdążyłem nabrać oddechu i mrugnąć, proszę sprawdzić zegar, przepraszam, czy obsługa techniczna może sprawdzić sekundnik?!

Jak nazywa się część uprzęży, która coś tam, coś tam? Eeee… popręg? Biiiip, źle, chodziło mi o kantar czy coś takiego. Dziadek zaczął wirować w grobie z prędkością wału w turbinie i złorzeczyć mi z zaświatów, bo przecież za dzieciaka wszystko mi wytłumaczył, a pomyliłem się tylko dlatego, że nerw mnie kąsał i czasu tak mało, wybacz Dziadku Bolesławie.

I wreszcie trzecie pytanie, na którym poległem: Panie Radosławie, co znaczy łacińska sentencja ‘blablabla blabla bla’?
Z uwagi na fakt, że z tak długich maksym i aforyzmów, kojarzyłem tylko jeden, postanowiłem odejść z pierdolnięciem, a nie mamrocząc pod nosem, że nie wiem. WIEM, KURWA, ŻE NIE WIEM, ALE TO NIE POWÓD, ŻEBY WSTYDLIWIE MAMROTAĆ, ŻE NIE WIEM!

Pochyliłem się lekko do przodu, wypiąłem pierś, nabrałem powietrza do płuc, uderzyłem w podniosły ton, i naparłem: to znaczy ‘Jakże słodko i zaszczytnie jest umierać za Ojczyznę’. Syrena zapodała trzecie biiiip, zduszone parsknięcia rozległy się z różnych kątów sali, Sznuk, jako człowiek kulturalny zachował powagę, pochwalił moją znajomość klasycznych maksym Gorkiego, ale nie miał wyjścia i odesłał mnie w smugę cienia.

fot. TVP
Not with a whimper but a bang. Not bad. (fot. TVP)

A chuje spółdzielcze taktykę mieli dobrą, dwóch z trzech weszło do finału.

Trafiłem do programu z przypadku, walczyłem ze spółdzielnią, odpadłem jako szósty gracz, realizacja planu stuprocentowa, nie mam sobie nic do zarzucenia. Zresztą gdybym nawet do finału dotarł, to zostałbym tam pewnie starty w pył, bo nerw mi by przecież nie zszedł. Oraz bądźmy szczerzy, dzień wcześniej w akademiku była impreza i podczas rozgrywki nie znajdowałem się w szczytowej formie intelektualnej. Dlatego uważam, że w tamtych warunkach, wypadłem całkiem dobrze.

I tak oto uzbrojony w doświadczenie z dwóch teleturniejów, poszedłem do Piramidy, do której były eliminacje na Chełmskiej bodajże, i stał tam tłum, ale wytrwałem. Ta Piramida, to były takie Skojarzenia, które leciały za komuny. Ale w Skojarzeniach można było tylko naprowadzać słowami a w Piramidzie było dozwolone również, poza rundą finałową, pokazywanie. Więc jak jedna sympatyczna, starsza pani wylosowała części ciała, to miała łatwiej. Znaczy nie miała, bo zapomniała, że może pokazywać i poległa na pierwszym słowie. Usta to były. Niepojęte.

Ale nie uprzedzajmy. Grało się po dwie osoby plus dwóch celebrytanów, moderował Andrzej Strzelecki (na Huberta Urbańskiego się nie załapałem). Wchodzę na salę ostatni, w środku pozostałych 9 zawodników, rozglądam się po tej ludzkiej trwohydzie, zastanawiam się czy ich też wygrzebali po imprezie z akademików, gdy nagle…

No kurwa, to oczywiste przecież, że jak jest dziewięciu innych graczy, z których ośmiu wygląda tak, jakby ich łączne IQ wynosiło 200, to musi się trafić bystra laska z inteligentnym spojrzeniem. I oczywiście, że to ona będzie ze mną w parze. I to z nią będę się boksował przez dwie rundy, tocząc ciężki bój, a nie ze starszą panią, która zapomniała, że może pokazywać, i poległa na pierwszym słowie, którym, przypominam wszystkim, były usta.

I co? Pomyliłem się? Ani o milimetr się nie pomyliłem, oczywiście że mi dolosowali tę młodą, sprytną i kumającą. Siedliśmy, zaczęliśmy grać, pierwszy finał mój, postanowiłem podpowiadać. Niestety, pan Tomasz Kozłowicz zagubił się w meandrach moich skojarzeń, na wszystko odpowiadał ‚Dalej!’ i skończyłem z trzema setkami na liczniku, chociaż do wzięcia w rundzie finałowej było dwa i pół tysiąca ziko. W 1999 roku to był piniondz.

Fot. NBC
To dość dobrze podsumowuje przebieg mojego finału. (Fot. NBC)

W drugiej rundzie grałem z Pauliną Młynarską i to był (niestety dla mnie) czas gdy ona była młoda i piękna, a ja żywiłem w stosunku do niej gorące uczucia, gdyż trafiała mi w fenotyp. No dość powiedzieć, że nie macie pojęcia jak chujowo się gra w skojarzenia ze wzwodem i myślami o mnie i Paulinie, w romantycznym związku, zupełnie jak w Zakochanym kundlu. A że przy okazji wylosowałem jakieś posrane kategorie (jak opisać wydrę i co to, kurwa, jest karmazyn?), to już detal. Drugi finał dla laski. Też grała z panem Tomkiem, też poległa. W tym bratobójczym (siostrobójczym?) boju nie mogło być wygranych, wygrał tylko Program.

Hajs przyszedł po dwóch miesiącach, na konto dostałem przelew na 270 złotych, bo 10% potrącili. Chyba to wszystko z rozpaczy rozpieprzyłem na książki i alkohol. Po raz kolejny byłem drugi.

W części trzeciej, zarazem ostatniej, opowiem wam, jak walczyłem z najsłabszym ogniwem łańcucha. I które zająłem miejsce.

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s

%d blogerów lubi to: