Nie, tytuł nie jest o mnie, do niczego się nie przyznaję, to nie mój nóż, to nie moja ręka, to nie mnie widzicie, bo mnie tu nie ma. Tak uczyli w Młodych wilkach, żeby się do niczego nie przyznawać. Marchwickiemu nie pomogło.
Byłem na filmie polskim. Dobrowolnie. W kinie. Za pieniądze. Z kinem polskim mi od jakiegoś czasu było nie po drodze, bo co film, to większe gunwo (według recenzentów i znajomych, którzy mieli nieszczęście wdepnąć). Ostatnimi laty to dosłownie na palcach jednej ręki można policzyć polskie filmy, jakie oglądałem. Bo wiecie, jak mam do dyspozycji określony budżet na kulturę, oraz określony czas na obcowanie z nią, i wydam pewną kwotę, oraz poświęcę czas na niedobry polski film, to nie wystarczy mi pieniędzy i czasu na dobry, może nawet i polski film. A że jestem człowiekiem lubującym się w prostych rozrywkach, to wolę dobre wybuchy od niedobrego kina moralnego niepokoju. Z powodu mojego podejścia przegapiłem kilka dobrych filmów (mówią, że Demon na przykład jest dobry, albo Córki dancingu, ludziom z filmwebu się nie podobają, więc chyba też niezłe są), dlatego postanowiłem ostrożnie zacząć dawać szanse naszym.

Sprawę Wampira z Zagłębia pamiętam jak przez mgłę, chyba nas tym nawet dorośli straszyli. Proces trwał a ja pod stół wbiegałem w podskokach. Gdy na Marchwickim wykonano KS, byłem dalej trochę za mały, żeby zrozumieć co czytam w Trybunie Ludu. Zresztą Trybunę Ludu czytywałem okazjonalnie, żeby zaimponować koleżankom z przedszkola, na co dzień tłukłem Poczytaj mi Mamo oraz Encyklopedię dla dzieci (to pewnie od niej byłem takim przemądrzałym gnojkiem). Dopiero później obejrzałem ze zrozumieniem jakieś dokumenty na temat, ale za komuny nikt nie podważał tego, że to Marchwicki był Wampirem. No bo i kto by chciał podważać kilkuletni wysiłek specjalnej grupy śledczej, powołanej do złapania mordercy. Dopiero po odzyskaniu niepodległości pojawiły się głosy, że człowiek miał pecha, bo po tym, jak jedną z ofiar Wampira padła bratanica Edwarda Gierka, pojawiło się duże parcie na wynik. No i w wyniku parcia, padło na niego.

Nie znam sprawy na tyle dobrze, żeby orzekać czy milicja dobrze wytypowała sprawcę, czy sam proces (poszlakowy) był pokazówką i czy przypadkiem nie mieliśmy do czynienia z mordem sądowym, którego Marchwicki był ofiarą. I ta sprawa nie interesowała mnie aż tak, żeby grzebać się w historii sprzed 50 lat. Dlatego na film Pieprzycy szedłem bez obciążeń wynikających z obszernej wiedzy na temat, czy targających mną wątpliwości. Coś o nim słyszałem, byłem ciekaw, chciałem obejrzeć dobry, klimatyczny thriller w anturażu peerelowskim, i dostałem dobry, klimatyczny thriller w anturażu peerelowskim, podlany dodatkowo gęstym sosiwem moralnego zaniepokojenia, ale w dawkach takich, że nie masz ochoty wyjść z kina, trzaskając drzwiami.
W tym filmie nie chodzi o sprawę, pościg, schwytanie, strzelaniny czy akcję. Zresztą pościgów, schwytań, strzelanin i akcji jest odpowiednio: 1, 1, 0 i 2. Najlepsza jest akcja z aresztowania Kalickiego, a ten pościg, to właściwie nie pościg, bo gość jedzie szybko pijany, i zatrzymuje go milicja. A, jeszcze rękoczyn Heimlicha na Gierku był dynamiczny. Poza tym głównie chodzą, siedzą i się zastanawiają przy wódce i salcesonie, kto morduje.
W filmie zagadka kryminalna jest gdzieś trochę w tle, co do pryncypiów, to jednak chodzi o starą jak świat prawdę: ile jesteś w stanie sprzedać samego siebie, jak bardzo potrafisz się zeszmacić, i do czego się posuniesz, żeby osiągnąć cel. Właściwie przez pół filmu oglądałem polskiego Zodiaka, przez drugie pół Wodzireja. A jedna scena, krótki dialog między kolegami, była przeniesiona z tego ostatniego filmu praktycznie jeden do jednego, łącznie z manierą Stuhra, którą ładnie spastiszował Haniszewski (z plakatów myślałem, że to będzie Rafał Maćkowiak, Piotr Cyrwus albo Robert Lewandowski).
I jak są wyniki w śledztwie, to są nagrody. A jak jest więcej wyników, to jest więcej nagród. I w końcu nie sposób z tych nagród zrezygnować, nawet jeżeli na szali wisi życie drugiego człowieka. Główny bohater nie odpuszcza, bo jednak te nagrody są fajne (nowy dom, kolorowy telewizor, talon na samochód), ale pod koniec udaje mu się zrobić coś dobrego, i tak sam nie wiem, czy nie lepiej by było, żeby detektyw Jasiński nie próbował się wybielić, i został do samego końca dwudziestoczterokaratowym skurwysynem.

Pieprzyca w peerelowskich realiach i pod płaszczykiem thrillera opowiada ten swój moralitet o zbrodni, karze, grzechu, nieumiarkowaniu w jedzeniu i piciu, a ja siedzę w kinie i jestem coraz bardziej zdziwiony, że nie mam ochoty wyjść.
A na ekranie cuda! Po tym, jak do roboty wprzęgnięto komputer Odra, zgłoszono się o pomoc do brytyjskiego profilera (za komuny! ciekawy jestem czy tak było naprawdę, czy to już licencia poetica) i zrobiono nieudaną obławę, bęben maszyny losującej wypluł nazwisko: Kalicki Wiesław.

I tutaj duże propsy dla Arkadiusza Jakubika, który przez lata kojarzył mi się z zapijaczonym śmieszkiem, który jest za gruby na hipstera, a tu zonk, dobry aktor dramatyczny, jego kreacja jest oszczędna, budowana głównie znękanym spojrzeniem, ale za to zapada w pamięć, a najmocniejsza scena filmu, w której Jakubik traci poczucie rzeczywistości i pyta się ‚Zabijałem czy nie zabijałem’, przeszyła mnie autentycznym dreszczem. Żeby on był chociaż potworem, kimś, kogo możemy nienawidzić i w poczuciu moralnej wyższości sobie na niego popluć. A tu nie, jego Kalicki jest sympatycznym, pierdołowatym misiem, który ma w domu żonę, która się puszcza na boki, i dzieci, które kocha nad życie (ich zeznania w sądzie łamią serce), a jak trafia do aresztu, to chce dostać kiełbasy i móc obejrzeć mecz Górnika Zabrze. To co z niego za Wampir? Nie wiemy co tak naprawdę kryje się za maską wioskowego głupka. Wyjątkowo przebiegły, inteligentny seryjny morderca, czy niewinny facet, którego sądzą na podstawie wyjątkowo wątłych poszlak, i może gdyby nie panujący system, obrona rozniosłaby akt oskarżenia w strzępy.

I dochodzi do takiej manipulacji, że Kalickiemu współczujemy, a Jasińskiego coraz bardziej nie lubimy, zaś przy scenie gdy stręczy własną dziewczynę nic nie jest go w stanie w naszych oczach uratować, podobnie jak nic nie było w stanie uratować Lutka Danielaka po tym, jak zostawił swoją dziewczynę z panem Jureczkiem.
W doliczonym czasie gry Jasiński próbuje się jeszcze miksować z tego burdelu, ale za głęboko w to zabrnął, żeby móc to zrobić bezkarnie. Padają groźby i z tej próby charakteru nasz bohater wychodzi na tarczy, zaś finałowy dobry uczynek jest małym plasterkiem, którym nie da się zalepić dużej dziury w sumieniu.
Więc ogólnie bardzo polecam, bo chociaż w środku filmu zaczyna robić się trochę ciut przewidywalnie, trochę ciut długawo, to w ogólności film kopie dupę.
A, i zupełnie nie wiem o co chodzi z tymi zachwytami nad Kuleszą. Zagrała na swoim wysokim poziomie, więc dostałem dokładnie to, co dostarcza pani Agata za każdym razem gdy ją widzę na ekranie. To taka nadwiślańska Meryl Streep, czego się aktorsko nie dotknie, to złoto. Więc jakby zero zdziwień, że jej drugoplanowa rola żony Kalickiego to perełka. Chociaż oczywiście oberwało się jej, że po śląsku kiepsko mówi. Na szczęście prawie nikt nie zna śląskiego, więc większość widzów nie da za tę wpadkę złamanego faka. Film otrzymuje solidne 7/10, polecam.

Jestem mordercą
reż. Maciej Pieprzyca
scen. Maciej Pieprzyca
w rolach głównych
Jerzy Stu… sorry, Mirosław Haniszewski
Arkadiusz Jakubik
Agata Kulesza
Magdalena Popławska
Karolina Staniec
Piotr Adamczyk
Takie rzeczy sie dzieja tu i teraz, w cudownym systemie zwanym amerykanskim kapitalizmem. Nazywaja sie „DNA matching” a robi sie to tak:
1. znajdujemy probke DNA mordercy
2. w bazie DNA ktora zawiera N milionow rekordow szukamy tego, ktory pasuje
3. bam! mamy podejrzanego i wyrok skazujacy, bo przeciez „test na zgodnosc DNA myli sie tylko raz na X milionow przypadkow” (ale tego, ze przeczesalismy miliony rekordow zeby dostac zgodnosc, juz nie bierzemy pod uwage).
To jest wersja deluxe, w wersji podstawowej robimy „plea bargain”.
PolubieniePolubienie
Scen jeden do jednego z Wodzireja jest więcej :). Na ten przykład kiedy Jasiński mówi do żony „Ja nie wiem czy to jest w porządku, czy nie jest w porządku”, no i kurtka Jasińskiego, Danielakowa jak nic 🙂 Zauroczyły mnie te nawiązania 🙂
PolubieniePolubienie
Z tym ‚Ja nie wiem czy to jest w porządku’ to mi się wydawało, że właśnie z kumplem przy wódce było. Jeżeli z żoną, to ok, właśnie o tę scenę mi chodziło, bo to jest dosłowny cytat z Wodzireja, wczoraj sobie ten fragment znalazłem, i on w tej scenie mówi i robi dokładnie to, co Stuhr. Wodzireja oglądałem z pięć razy, to zapamiętałem.
PolubieniePolubienie