Pewnych rzeczy nie należy robić, chociaż i tak nie dam się przekonać żeby nie, zrobię, a dopiero potem będę płakał, że ale jak to. I widzę u siebie pewną konsekwencję w robieniu tych rzeczy, których nie powinienem był robić. Jeszcze ze trzy razy napiszę „robić” i będzie satiacja, więc może przejdźmy do audiobooka.
Nie chodzi mi o trzydniowe imprezy, których większości nie pamiętam, nieuważne kontakty z obcymi kobietami, chujowy kebab o czwartej nad ranem, czy spanie w nocnym, a o powroty do książek, które były dobre gdy miało się piętnaście lat albo piętnaście lat mniej, a teraz to już niekoniecznie.
Domyślałem się, że z Cujo tak właśnie może być, bo przeczytałem go na studiach, spodobał mi się, ale od tamtej pory widziałem mnóstwo lepszej literatury. Ale nie, oczywiście musiałem się przekonać na własnej skórze, czy aby historia stukilogramowego bernardyna, który niby zaraził się wścieklizną, a może tak naprawdę kingowskim Złem, będzie po latach dobra czy daremna, chociaż oczywiście coś podejrzewałem.

Na swoje usprawiedliwienie mam wyłącznie to, że chodzi o audiobooka czytanego przez Krzysztofa Gosztyłę, po książkę teraz bym nie sięgnął.
Cujo po kilkunastu latach broni się świetną interpretacją pana Krzysztofa, jako książka niestety po większości leży. Tak jak po latach nie czyta się Planety Śmierci, cyklu o Stalowym Szczurze, Agenta Dołu (jedna z moich ukochanych książek w późnej podstawówce/ogólniaku) czy Władcy Pierścieni, tak nie sięga się również do niektórych książek swoich ulubionych pisarzy. Raz i wystarczy.
Jak wspomniałem, Cujo wyszedł z tarczą w zakresie kreacji postaci (standard u Kinga), soczystych opisów makabry, oraz na poziomie myśli psa trawionego chorobą, a jedyny plus ponownej lektury (no dobra, odsłuchu) jest taki, że jak to czytałem w 1994, to ni cholery nie wiedziałem kto to jest George Carlin, i dlaczego akurat on pastwi się nad chrupkami. Teraz wszystkie odwołania popkulturowe ogarnąłem bez problemu. Fabularnie nie smakowało, dzieło męczyłem dwa tygodnie i finalnie dostałem niestrawności.
Co do lektora, no to wiadomo. Być może jest jakaś książka, którą pan Gosztyła przeczytał na odpierdol, ale na razie na takową nie trafiłem. Natomiast znowu udało mu się tak, że musiałem na chwilę zatrzymać odsłuch. Enm, tql Phwb mnovwn fmrelsn Onaareznan, v qehtv, tql Qbaan głhpmr orwfobyrz znegjrtb whż cfn[1] Pierwsza scena dosłownie rozdziera serce, druga wyzwala pierwotne, animalne instynkty. Ale takie, że ma człowiek ochotę coś rozwalić, albo za kimś pojechać.

Kolejna świetnie zinterpretowana książka, która sama w sobie niezbyt dobrze zniosła upływ czasu.
I w zasadzie zgadzam się z jednym z komentatorów audioteki: najwyższa pora uznać głos pana Gosztyły za dobro narodowe. Chcę być taki jak on gdy dorosnę.
fabuła – duży pies zabija ludzi, dobre wyłącznie za pierwszym razem, 30
realizacja – 90, bo nie ma ewidentnych wpadek
lektor – 100, klasa mistrzowska, wiadomo
cena – 80, nie odstaje w żadną stronę od średniej ceny na audiotece
uczucia towarzyszące – howlin’ at the moon
Cujo, Stephen King
Czas 15:24
Czyta Krzysztof Gosztyła
[1] Ten sprytny manewr nazywa się rotowaniem. Odszyfrować tekst można chociażby tutaj.
Przepraszam, że nie w głównym temacie wpisu, ale muszę zapytać, skąd ta opinia: „tak jak po latach nie czyta się (…) Władcy Pierścieni”?
Pytam, bo sam mam na odwrót – ciary przechodzące po całym ciele przy rogach obwieszczających przybycie Rohanu takie same jak za dzieciaka, ale poziom, hmm, świadomej fascynacji całym dziełem, głębokim osadzeniem jego zarówno w tradycji i współczesności (oczywiście, odkrytym w dużej mierze dzięki autorom piszącym o Tolkienie i jego twórczości), mistrzowskim (chyba całkiem już brzmię jak psychofan 😉 ) wykorzystaniem przez Tolkiena motywów i scen z dawnych eposów, jest teraz jednak dużo wyższy niż te naście lat temu i z własnych doświadczeń radziłbym właśnie do tego pisarza wracać po latach (najlepiej z Shippey’em i Szyjewskim pod ręką). 🙂
Jasne, nie twierdzę, że to musi fascynować czy choćby ciekawić każdego czytelnika, któremu podoba się twórczość oksfordzkiego profesora, nie każdy lubi epos jako gatunek na tyle, by wracać ileś razy do lektury dzieła już poznanego (no ustalmy, uznanie dla wielkości Homera nie oznacza, że trzeba przy obiedzie trzymać w ręku kieszonkową Iliadę 😀 ). Po prostu z uwagi na specyfikę twórczości Tolkiena, fakt, że jednak jest to twórczość zasadniczo przeznaczona przez autora dla dorosłego czytelnika i, co istotne, w swym monumentalizmie odmienna od większości rzeczy, które napisano, nie tworzyłbym zasady z braku ponownej lektury po latach w jego wypadku.
PolubieniePolubienie