Lśnienie – Stephen King – audiobook

audiobook

Dawno temu zacząłem pisać tekst na bloga. Miała to być opowieść o tym, jak zakochałem się w słuchowiskach radiowych.

Nigdy go nie dokończyłem.

Komunistyczne słuchowiska

Bo musicie wiedzieć, że PRL słuchowiskami stał. Produkowaliśmy ich dużo, w dobrej jakości, ze znakomitymi aktorami w rolach głównych. A potem publiczne radio je emitowało zupełnie za darmo. Moimi dwoma podstawowymi źródłami pozysku była Powtórka z Rozrywki i Teatrzyk Zielone Oko. W Powtórce leciały słuchowiska zabawne, rozrywkowe nawet, w Teatrzyku kryminały, thrillery i chyba nawet jakieś horrory. Pory emisji przyjazne, bo Powtórka o 13:10 a Teatrzyk po Liście Przebojów Programu Trzeciego. Wtedy byłem młody, na imprezy nie chodziłem, więc sobota o 22:00 to była pora, gdy siedziałem w domu przed radioodbiornikiem i chłonąłem kolejne odcinki. Była to doskonała rozrywka dla młodego czytelnika i świetne ćwiczenie wyobraźni.

Dlatego z dużą radością powitałem kolejne słuchowisko na mojej komórce. Zwłaszcza, że Ojciec Chrzestny, o którym pisałem w poprzednim odcinku, podostrzył mój apetyt. Wyskoczyłem zatem z kolejnego punktu na Audiotece i ściągnąłem sobie Lśnienie.

Nie ukrywam, że podobnie jak w przypadku Cujo miałem poważne obawy czy książka się nie zestarzała do stanu, który uniemożliwi mi jej odsłuchanie. Bezpodstawne. To jest w dalszym ciągu przerażająca historia alkoholika, któremu odpierdala od wymuszonej samotności. I tutaj może skorzystam z okazji, i stanę trochę w obronie Kinga.

King vs Kubrick

Jak wiedzą wszyscy fani, King nienawidzi adaptacji Kubricka. Nienawidzi jej do tego stopnia, że wyprodukował własny mini-serial, w którym opowiedział tę historię tak, jak uważał, że powinna zostać opowiedziana. Popełnił oczywiście jeden błąd, obsadzając w roli głównej Stevena Webera.

Wóda… nuda ryje banie (fot. ©Warner Bros.)

Gość częściowo rolę dźwignął, ale w mojej pamięci był cały czas typem z serialu Wings, i nie byłem w stanie traktować go do końca poważnie w roli staczającego się w otchłań obłędu Jacka. Przynajmniej na początku, bo potem zaczął się rozkręcać, ale bardziej jako spoko ojciec, a trochę mniej jako szaleniec. Poza tym nie mam do serialu uwag. Było strasznie, było klimatycznie, Wendy mnie nie wkurwiała swoją nadekspresją, Danny był spoko, Weber nie próbował być drugim Nicholsonem, bo zdawał sobie sprawę z tego, że nie ma sensu mierzyć się z kanoniczną rolą.

Faństwo i krytyka serial zjechali, no bo oczywiście pffft, też mi coś, poprawiać Kubricka. Nie poprawiać, tylko opowiedzieć zupełnie inną historię, to raz. Tak jak ją sobie zaplanował pierwotnie King, to dwa. Poza tym, co to kurwa jest za brąz? Oczywiście, że można poprawiać Kubricka. Każdego można. Ja na przykład wyciąłbym z wersji Kubricka 20 minut przynudzania, to tak na początek.

Lubię obie wersje, bo powtórzę – to dwie zupełnie inne historie. I każdą z nich oglądam ze zupełnie innymi oczekiwaniami i nastawieniem. Bo Kubrick zrobił świetny film a King z Garrisem zrobili niezła adaptację. To tyle wtrętu.

Redrum, redrum

Ściągnąłem gigabajty z Audioteki i zacząłem słuchać. Ło panie, co to za popieprzona jazda na kuli, to ja nawet nie wiem. Przede wszystkim role są świetnie obsadzone. Pan Krzysztof Gosztyła jako narrator robi oczywiście genialną robotę, ale muszę wam się do czegoś przyznać, i nigdy nie sądziłem, że to powiem. Otóż Woronowicz jako Jack Torrance robi robotę jeszcze genialniejszą. Kurde, co za gość. Kilka dni temu byłem na nocnym spacerze z Filipem. Uznałem za dobry pomysł wrzucenie sobie Lśnienia na słuchawki. Idziemy, pies tańczy, ja odruchowo też zaczynam, dokoła ciemna noc, zgasły wszystkie światła. Narracja sobie leci w tle gdy wtem…

Prrrrtttt, i zesrał się po same uszy. Pamiętacie scenę z Rivendell, gdy Bilbo prosi Froda, żeby ten mu pokazał po raz ostatni Pierścień? Przejście od Jacka dobrotliwego do Jacka-demona było równie zaskakujące i nieoczekiwane. Chodź gówniarzu, dostaniesz swoje lekarstwo zostało wypowiedziane tak, że prawie się zmoczyłem. Doznanie graniczne, bo jakkolwiek godzę się z tym, że twórcom udaje się straszyć mnie obrazem i dźwiękiem, tak za każdym razem dziwi mnie, gdy dają radę zrobić to tylko głosem. Woronowiczowi się udało, skok tętna o 200%, postarzałem się o kilka lat, pies nie zrozumiał, dlaczego ściągnąłem smycz, zawróciłem i prawie zawlokłem go do domu. Pierdolę nocne słuchanie Lśnienia. Serdecznie pierdolę.

Pozostała obsada

Agata Kulesza jako Wendy doskonała. Z Dannym miałem na początku problem, bo myślałem, że jego kwestie wygłasza dziewczynka i mi to okrutnie tarło. Po godzinie przyzwyczaiłem się do jego głosu, po kolejnej nie wyobrażałem sobie innego i nie rozumiałem o co się czepiałem. Dodatkową robotę robi Marian Opania jako administrator Panoramy. Pojawia się tylko na początku audiobooka, ale jest to wejście smoka. Wkurwiał mnie tak, że jakbym go był w stanie wywlec przez słuchawki za oszewkę, to bym go wywlókł i kopnął w dupę. Smętny kutasina. Doskonała kreacja i wypada mi się tylko cieszyć, że twórcy postanowili po pana Mariana sięgnąć.

Wendy. Wendy, Wendy, Wendy. Najbardziej irytująca bohaterka ever (fot. ©Warner Bros.)

Ponieważ jest to słuchowisko, wypada wspomnieć o ścieżce dźwiękowej. Występuje i buduje klimat, drzwi trzaskają, wiatr zawodzi, osy bzyczą, kocioł sapie i jest to świetne. Ale absolutnie kopie dupę przewodni motyw muzyczny. Czuć go w dole kręgosłupa. Czuć go w gadziej części naszego mózgu. Czuć go w kościach i na ścięgnach. Właściwie to czuć go tak, jakby ktoś piłował nas po gardle tępym nożem. Kompozytor może być z siebie dumny, bo słyszę w nim echa syren, obwieszczajcym mieszkańcom Silent Hill przybycie ciemności. Słyszę w nim skrzypienie podłogi w drugim pokoju, gdy wiem, że jestem w mieszkaniu sam. Dużo rzeczy w nim słyszę, żadna z nich nie jest przyjemna, za to każda smakuje jak pieprzone lekarstwo Jacka Torrance’a.

Oh Danny boy, the pipes, the pipes are calling (fot. ©Warner Bros.)

Lśnienie to kolejna produkcja Audioteki, którą polecam z serca, z duszy! Dobry materiał wyjściowy, kapitalny dobór aktorski, znakomite udźwiękowienie. Jeżeli miałbym się do czegoś przyczepić, to kilka detali realizacyjnych. Są momenty, gdy odgłosy tła i podkład muzyczny zagłuszają kwestie wypowiadane przez bohaterów. Jasne, w niektórych przypadkach jest to zabieg uzasadniony i zakładam celowy. W pozostałych komuś palec poleciał za bardzo na konsolecie i ścieżki się źle skleiły. I niestety, im dalej w książkę, tym tego więcej, kilkukrotnie musiałem cofać się o kilkanaście sekund, żeby usłyszeć co mówią bohaterowie. Poza tym nie mam uwag. No dobra, cena chłoszcze. Ale warto. Chociaż chłoszcze.

Fot. Audioteka

fabuła – od suchego alkoholika do świra, świetna rzecz o rodzeniu się obłędu, 90
realizacja – 90, bo w kilku miejscach głosy tła tłumiły głosy autorów
lektorzy – 100, Woronowicz przebijający Gosztyłę nie zdarza się na co dzień
cena – 50, dokładnie 49,90. W porównaniu z większością oferty droga pozycja, ale warto.
uczucia towarzyszące – chodź gówniarzu, dostaniesz swoje lekarstwo

Lśnienie, Stephen King
Czas 21:08
Czyta: zespół autorów, słuchowisko

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s

%d blogerów lubi to: