CZESZCZ GRUBY, PA CZO MAM…

Fot. M.Cywińska

CZEŚĆ GRUBY! MIAUM DLA CIEBIE FAJNY PREZENT, POWIEDZ GRUBY, ŻE SIĘ CIESZYSZ Z FAJNEGO PREZENTU, GDYŻ MAM DLA CIEBIE GRZEŚKA!

Weź, daj stary spokój, nie chcę od ciebie prezentów, naprawdę, jemy już dobrze, was karmimy jeszcze lepiej, poważnie, nie przynoś nam prezentów z dworu. Kurwa, kocie, nie, nie wypuszczaj…

To jest tak, że nasze koty (Marysi od początku, moje od przysposobienia) są wychodzące od zawsze. Wychodziły zanim Marysia je przygarnęła. I nigdy nie przestały wychodzić, a jak raz przestały z powodu ucieczek Filipa, to byliśmy trzy pary butów do tyłu. Wiemy o zagrożeniach, wiemy o ryzykach, wiemy o kocim szkodnictwie. Odbyłem te dyskusje kilkanaście razy. Nie mam ochoty na kolejny. Więc na potrzeby chwili uznajmy, że narażam koty na śmiertelne niebezpieczeństwo, powoduję zniszczenia okolicznej przyrody i ogólnie jestem chujowy. Dziękuję za zrozumienie.

Nie wypuszczaj, kurwa mi w mieszkaniu żywych zdobyczy!!! Nie!!! No kurwa…

TY, GRUBY, PATRZ JAK ONA UCIEKA, GOŃ JĄ GRUBY, NO CO TAK STOISZ, JA CI POMOGĘ Z DRUGIEJ STRONY, BIEGNIJ GRUBY, CHRUPKÓW NIE JADŁEŚ, HAHAHAHA, CHCESZ CHRUPKÓW? TO DAJ I MI OD RAZU.

Nie dogoniłem Grzegorza. Zamieszkał pod naszym łóżkiem. Grzegorz to mysz.

Właściwie odkąd zamieszkałem z Marią, Miluś przynosił z podwórka prezenty. Czasami była to nadpoczęta paczka szynki pakowanej, czasami szczur. Sebcio z kolei przyniósł nam raz jeden jedyny najlepszą zdobycz świata, czyli liść. I był z niego tak dumny, że łykając łzy wzruszenia i szczerego śmiechu, chwaliłem go mocno i głaskałem energicznie. No ale mówimy tu o kocie, który dwukrotnie przegrał pojedynek z ćmą, więc liść z jego pyszczka cieszy podwójnie.

Miluś z kolei obdarowywał nas jak pojebany. Mysz na poduszce w Walentynki? MAMEŁE, KOCHAM CIĘ NAJBARDZIEJ ZE WSZYSTKICH BEZWŁOSYCH MAŁP NA ŚWIECIE, MOŻE OPRÓCZ PANI ELIZY, ALE CIEBIE KOCHAM PRAWIE NAJBARDZIEJ, A KOCHAŁBYM NAJBARDZIEJ, JAKBYŚ DAWAŁA JAK PANI ELIZA MOKRE, A NIE SUCHE CHRUPKI DLA KONIA.

Pani Eliza to sąsiadka z góry, z którą dzielimy kota. U nas mieszka, tam wpada w gości, jak do SPA, bo pani Eliza karmi go mokrym, a potem organizuje mu dwugodzinne seanse głaskania. Do nas przychodzi głównie po to, żeby wyśmiać moje chujowe zdolności miziania go gdziekolwiek.

Szczur przy posłaniu Filipa? MASZ TU DUŻY ŚMIERDZĄCY ŚMIESZNY DZIWNY KOCIE COŚ DO JEDZENIA I ZABAWY, BO CHORY JESTEŚ, TO MASZ, CHRUPKÓW CI NIE DAM, BO GRUBY DAJE MAŁO.

Ptak przy misce Filipa, pod miskami kotów albo przy zlewie? GRUBY, NO MOŻE BYŚ TAK ZACZĄŁ NAS WSZYSTKICH KARMIĆ NORMALNIE, A NIE TAK O, ŻE JAKIEŚ SUCHE WSZYSTKIM DAJESZ, JAK WOLELIBYŚMY MOKRE, TO ZNACZY MAMEŁE BY WOLAŁA MOKRE OD SUCHEGO. JA BYM WOLAŁ MOKRE OD SUCHEGO. BRAT BY WOLAŁ MOKRE OD SUCHEGO. TEN ŚMIESZNY ŚMIERDZĄCY DZIWNY KOT BY WOLAŁ MOKRE OD SUCHEGO. A TY JEDZ SOBIE TO SUCHE, TYLKO NAS NIE MĘCZ, GRUBY, NO WEŹ.

Każdy prezent coś znaczył, jak się dostosowywałem do zaleceń Milusia, prezenty ustawały.

Po jakimś czasie zorientowałem się, że kot zaczął przynosić do domu praktycznie wyłącznie żywe zwierzęta z sąsiedztwa. Wcześniej mu się to zdarzało, ale to była przeplatanka. Od kilku miesięcy nie musiałem organizować szybkich pochówków, samo żywe.

Niektórzy znają przewagi bitewne naszego walecznego kota. Któregoś razu sroki z drzewa się z niego napierdalały, naiwnie sądząc, że na drzewie to luksus, komfort i bezpieczeństwo. Szydzenie z Milusia skończyło się, gdy któregoś dnia, do dziś nie wiem jakim sposobem, przytargał jedną z tych srok za oszewkę do domu, po czym zaczął się z nią bić w przedpokoju. Wyszedłem, zobaczyłem awanturę, zarzuciłem na srokę ręcznik i uwolniłem ją na drugą stronę mieszkania. Z taką więcej sugestią, że jakby się przeprowadziły na drugi trawnik, to może byłoby to rozsądniejsze. Sroka okazała się być przytomna, zgarnęła ziomków z drzewa na podwórku i zamieszkali sobie wszyscy po drugiej stronie bloku. Dalej słyszymy te sroki, ale teraz szydzą i złorzeczą wszystkim mieszkańcom, a nie tylko Milusiowi.

Zwróciłem wolność niezliczonym myszom, nornicom, wróblom i szczurom. Sporo niestety trafiło do mojej tajemnej kostnicy, ale o tym nie będziemy rozmawiać. I nagle kocia ruletka przestała zatrzymywać się na czarnym czy czerwonym, za to regularnie padało zielone zero, czyli zero ofiar i ran ciętych.

GRUBY? CO JEST? PO CO KRZYCZYSZ MOCNO I JESTEŚ ŚMIESZNY TAKI CZERWONY?! DAJ LEPIEJ JEŚĆ MOKREGO, BO PRZYPROWADZIŁEM MYSZĘ! ŻYWĄ! DO LODÓWKI!!!

Kurwa…

Ostatnim razem gdy Miluś przyprowadził do domu jedną mysz, a chwilę potem drugą, to Marysia znalazła jedną w lodówce. Konkretnie w pojemniku z jajkami. Myszy trafiły do domu na raty. Obie żywe. Obie uwolniły się w kuchni. Obie zamieszkały pod zabudową kuchenną. Specyficzny sposób zabudowania lodówki powoduje, że mysz może przejść po tylnej ściance na szczyt lodówki a potem, gdy zostawimy otwarte drzwi, bo coś wyjmujemy, zdesantować się od góry do środka. Jedna to zrobiła, stąd zaaferowanie Marysi.

Oczywiście jestem taki śmieszke, znacie mnie, nie? Więc gdy Maria przybiegła do łóżka krzycząc, że widziała mysz w lodówce, a konkretnie w pojemniku z jajkami, odparowałem że to ja w tym domu piję, i to ja widzę myszy. Jak poszedłem i sprawdziłem, to okazało się, że faktycznie, widzę mysz. Udało się pozbyć obu, jedną złapałem własnoręcznie i wyekspediowałem za okno, druga wskoczyła do śmietnika, i tak jej tam smakowało, że jak ją wynosiłem na podwórko, to ona dalej w tym śmietniku siedziała i jadła.

EJ, GRUBY, NIE PŁACZ. PAMIĘTASZ JAK PRZYPROWADZIŁEM W GOŚCI TAKĄ SZARĄ LATAJĄCĄ MYSZ Z DZIOBEM ŚMIESZNYM? PAMIĘTASZ? I ONA NIE UCIEKAŁA WCALE, A POTEM NAGLE UCIEKŁA. NIC NIE ROZUMIEM.

Kurwa…

Od pewnego momentu wszystkim żywym zwierzętom, jakie trafiały via pysk Milusia do nas do domu, zaczęliśmy nadawać imiona. Ale takie grupowe. Wróble to Romany. Myszy i nornice to Grzegorze. Szczury jeszcze nie mają nazwy, ale jak się jakiś trafi, to będzie Albert. Bo wiecie, Einstein, a szczury szanujemy za wysoki intelekt.

No i któregoś dnia, dzięki Milusiowi, zamieszkał u nas Roman. Pod kanapą, w salonie. Jak nie było dokoła kotów, to sobie wychodził rozprostować nogi i skrzydła. Jak się pojawiały, kitrał się pod kanapę. Dostawał ziarnka słonecznika, wodę w miseczce, mieszkał dwa czy trzy dni, w końcu dał się złapać w łazience. Miałem go nieść do weterynarza pod kątem ewentualnych złamań, ale zanim się zorientowałem, Roman wystartował do lotu prawie pionową dzidą, i stwierdziłem, że chyba nic mu nie dolegało.

GŁUBY, GŁUBY, GŁUUUUBYYY!!! PA CZO MAM TU DLA WASZ, DAJ SZUCHEGO, A NAJLEPIEJ MOKREGO. CZO? ŻE NIEWYRASZNIE?

TFU.

JUŻ MÓWIĘ WYRAŹNIE, PATRZ GRUBY JAK FRUWA SOBIE, DAJ MOKREGO NAJLEPIEJ, ALBO SUCHYCH CHRUPKÓW CHOCIAŻ, BO PATRZ JAKI FAJNY PREZENT CI PRZYNIOSŁEM. WAM!

Kurwa…

Nie rozumiałem dlaczego kot targa na chatę coraz więcej żywych zwierząt. Aż niedawno Marysia przeczytała, że to wszystko dlatego, że jestem chujowym ojcem.

Popadłem w ciężką rozkminę, bo zasadniczo nie wiem o żadnych dzieciach, ale cholera wie, prowadziłem trochę rokendro… A, O KOTA CHODZI!

Otóż okazuje się, że niby Milusia za każdym razem, gdy przyniósł nam prezent, chwaliłem, ale najwidoczniej miałem kiepską mowę ciała i kot się orientował powoli, że jak przynosi zabite zwierzę, to niby go chwalę, ale nie jestem zadowolony. No po prostu nie spełnił moich oczekiwań w pełni. I Miluś, żeby te oczekiwania spełnić lepiej, zaczął w prezencie przynosić zwierzaki dużo lepszej jakości. Znaczy żywe.

Okazało się, że stawiałem kotu wygórowane oczekiwania, a na dodatek nie zwracałem uwagi na to, że on się stara jak może. Faktycznie, byłem chujowym ojcem. Zresztą oczywistym jest, że chwilę później całe ojcowanie wyszło mi jeszcze bardziej chujowo.

Gdy w ostatnią niedzielę do domu trafił Grzegorz i zamieszkał pod łóżkiem, postanowiłem zastawić na niego humanitarną pułapkę. Nasypałem ziaren i podrobiłem sera żółtego do papierowej torby, na uszach zawiązałem supełek, torbę położyłem na podłodze i czekałem aż Grzegorz wejdzie do spiżarki.

W torbie natychmiast zamieszkał kot Sebastian.

Kurwa…

Kota pogoniłem z torby, przesadziłem do koszyka, rozstawiłem ponownie pułapkę i ze sznurkiem w ręku, czekałem na Grześka.

Kot Sebastian wylazł z koszyka i zaczął bawić się sznurkiem przymocowanym do pułapki.

Kurwa…

Pogoniłem precz koty, Filipa odesłałem na miejsce i czaiłem się przy spiżarni. Tak się czaiłem, że jak Grześka zauważyłem, to właśnie objedzony opuszczał torbę. I wtedy dopadł go Miluś.

TY, GRUBY, PATRZ JAKA ŚMIESZNA MYSZA TU SIEDZI. TO JA JĄ PRZYNIOSŁEM. CHCESZ SIĘ BAWIĆ? TO PRZYNIOSĘ WIĘCEJ! ALE MUSISZ DAĆ SUCHYCH CHRUPKÓW, A NAJLEPIEJ MOKRYCH, TO PRZYNIOSĘ I BĘDZIEMY SIĘ BAWIĆ.

MIAU, bez entuzjazmu dodał Sebastian z koszyka na oknie, do którego nie wiadomo kiedy przeniósł się z korytarza.

EEE… wkitrał się we wszystko Filip.

Kurwa…

KURWA…

KURWA!!!…

DLACZEGO NIE ŁAPIESZ TEJ MYSZY TYLKO SIĘ NA NIĄ GAPISZ? ŁAP JĄ ALBO SIĘ ODSUŃ! NA CO MI TAKI KOT, CO NIE ŁAPIE MYSZY, KURWA MAĆ.

Grzegorz korzystając z rodzinnej niesnaski, udał się pod łóżko, spod którego zaczął popiskiwać, że to jest nienormalne, takie piłowanie ryja, i do takich dziwaków to go jeszcze nigdy żaden kot nie przyniósł.

Kot Miluś się na mnie obraził i wyszedł z domu.

Marysia powiedziała, że jestem nienormalny tak krzyczeć na kota, i jak kot wróci, mam go przeprosić.

Stwierdziłem, że muszę wyjść z domu i trochę odpocząć.

Łowy na Grzegorza trwały do drugiej w nocy. Nawet go raz przydybałem zaplątanego szprychy rowerowe, ale rzucony na niego ręcznik nabrał za dużo powietrza i zbyt wolną spłynął na podłogę, przez co Grzegorz uszedł z mojej pułapki. Postanowiłem się przespać, no bo przecież za chwilę idę do pracy, nie?

O trzeciej całe podwórko mogło usłyszeć triumfalne MIAU MIAU MIAU MIAU, którym Miluś obwieścił swój powrót do domu. Ale tylko naiwni mogli sądzić, że tylko wrócił po gitarę, i zaraz spada z powrotem na milongę.

GRUBY, POPASZ CZO MAM DLA CZEBE TUTAJ!

TFU!

PA JAKA ŚMIESZNA MYSZ, DAJ MOKREGO ALBO JAK JUŻ NIE MA TO SUCHEGO CHRUPKA, PATRZ CO CI PRZYNIOSŁEM… GDZIE GRUBY BIEGNIESZ SZYBKO, NIE WPADNIJ DO POJEMNIKA NA SUCHE CHRUPKI, LEPIEJ JAKBYŚ WPADŁ DO MOKREGO POJEMNIKA.

Kurwa…

Po mieszkaniu zapierdalał drugi Grzegorz. Na szczęście pomimo komicznego zaspania, nie odtworzyłem klasycznych numerów slapstickowych, tylko złapałem za ręcznik, na lewą rękę wzułem rękawiczkę rowerową i zacząłem do spóły z Milusiem go osaczać. Pierwszy Grzesiek zaciekawiony zerkał zza komody.

GRUBY, CO SIĘ TAK GUZDRASZ, GUZDRZESZ, GUZDRESZ… WOLNO BIEGASZ? NO PATRZ, TAM BIEGNIE.

Grzegorz postanowił schować się w segregatorze z fakturami z 2012 roku, na szczęście jak się przeciskał przez otwór na grzbiecie segregatora, trafił na zwartą ścianę papieru, i zanim się wywinął, miałem go. Wypuściłem go na podwórko, kotu bardzo, ale to bardzo mocno i wylewnie podziękowałem i poszedłem spać.

W poniedziałek zaczaiłem się na Grześka pierwszego. Ale jestem już stary, więc różne rzeczy w moim wykonaniu trwają długo. Inne krótko, ale większość długo. Na przykład moje mrugnięcie trwa bardzo długo. Jak siedzę na fotelu, potrafię mrugać raz na pół godziny. I to pewnie podczas jednego z tych dłuższych mrugnięć, Grzegorz zdążył wyjść spod łóżka, dobiec do progu sypialni, przeskoczyć nad blokującą wyjście deską i zacząć zwiedzać łazienkę.

Przegapiłem to, a moją uwagę zwrócił dopiero kot Miluś, który siedział przy wpółuchylonych drzwiach łazienkowych, wpatrując się w nie z uwagą, strzygąc wibrysami.

CICHO GRUBY, NA PALCACH TU CHODŹ HAŁAŚLIWA ŁYSA MAŁPO. ON TAM CHYBA SIĘ CHOWA.

Kurwa…

Łazienka to słabszy punkt obławowy, bo ma wygodne miejsce za pralką, za które nie sięgnę. Na dodatek drzwi są fantazyjnie obrobione na dole i nie licują z progiem, więc mysz się prześlizgnie. Na moje szczęście Grzesiek wpadł do wiadra mopowego, i gdy się nad nim schyliłem, zerkał tylko zaciekawiony i wyglądał, jakby chciał już sobie z tej pojebanej menażerii iść. Wyniosłem go z tym wiadrem na podwórko i zwróciłem wolność. Grzesiek zamiast uciekać w przeciwnym do kotów kierunku, zaczął skakać w moją stronę. Eee… co? Jednak nie chciał się ani mścić, ani ze mną zostać, tylko widać stwierdził, że najbezpieczniej pod latarnią, znaczy pod autem. I odkicał sobie pod zaparkowany pod naszym oknem samochód.

CZESZCZ GRUBY, PA CZO MAM…

Kurwa…

Wczoraj Miluś przyniósł nam trzeciego Grześka, ale na szczęście wypluł go z pyszczka w takim miejscu w sypialni, że Grzegorz mógł się schować tylko w rogu, który łatwo można było zablokować ze wszystkich stron. Oczywiście kot nam w tym pomagał, no bo przecież nie możemy popsuć takiego ładnego i jakościowego prezentu. Grzegorz po krótkiej obławie, został ujęty przez Marysię i wypuszczony na wolność na podwórku.

Teraz się zastanawiam, kiedy zawita u nas kolejny Roman, Grzesiek czy Albert, i jednocześnie próbuję ustalić, jak bardzo muszę kota chwalić, a jak okazywać niewerbalne niezadowolenie, żeby dalej przynosił do domu żywe zwierzęta. Badania trwają.

CZESZCZ GRUBY, PA CZO MAM…