Spraszał Bratanek, to pojechałem. Przyjęcie okazało się być sukcesem, poszliśmy po linii najmniejszego oporu, i zapodaliśmy hamborgiry. Od opisanych przeze mnie poprzednio różniły się dwiema rzeczami: boczkiem (no bo kurwa, ile można jeść bekon), oraz sosem. Badajcie sos.
Sos z czerwonej cebuli
4 duże cebule czerwone (koniecznie czerwone, nie ma zastosowania zasada better dead than red)
1 łyżka oliwy
1 puszka pomidorów (bo musi być sok)
1 łyżka cukru (albo dwie, jak ktoś lubi słodziej)
2 łyżki octu balsamicznego
Cebulę kroimy w półtalarki, czyli najpierw po osi pionowej, od końca z zieleniną, do tego smętnego pędzelka, następnie kładziemy płaskim do deski, i jedziemy w poprzek krążków. Są blogi, na których możecie się dowiedzieć, jak kroić cebulę w różne fikuśne historie, typu talarki, krążki, piórka i inne rzeczy. Guglajcie.
Pokrojoną cebulę wrzucamy na olej i nie smażymy, tylko dusimy na małym ogniu pod przykryciem. Jak cebula zmięknie, dodajemy cukier, i dalej dusimy. Jak się zrobi taka wiecie, witkowata, dorzucamy pomidory, które uprzednio blendujemy na miazgę. Trochę dusimy pod przykryciem, a potem rozpoczynamy redukcję. Czyli odparowujemy to całe sosiwo, w którym nam się cebula tapla, gdyż nie chcemy, żeby to wszystko nam się wylewało spomiędzy bułki a hamborgira, nie?

W rezultacie otrzymujemy sos, który się nie leje. Pomysłowe, co? Zostawiamy go w spokoju na bardzo małym ogniu, i w czasie, gdy redukuje się do postaci kostki rosołowej… Ma nie cieknąć. W czasie gdy nie cieknie, my robimy bułki według przepisu, który już znamy. Kilka fotek, celem wypełnienia wpisu.
Tutaj chyba udało mi się wepchnąć palec w obiektyw. Mad foto skillz lvl pro.

Oczywiście bułki najlepiej zacząć robić wcześniej, ale pamiętamy, że gościnny hamborgir jest dumnym reprezentantem kuchni confusion, i dlatego bułki zaczęliśmy robić tuż pod koniec redukowania sosu. Bez sensu, ale nigdzie się nam nie paliło.
W misce rozkłócone jajko. Bardzo podoba mi się słowo ‚rozkłócone’, takie polskie.

Bułki spoczywają na silikonowej macie. Dobry patent, sama się nie pali, blacha zostaje czysta, nie trzeba szorować, wygryw kuchenny.

Minęło mnóstwo strzałów znikąd, sos się zredukował, bułki wystygły, przystąpiliśmy do smażenia hamborgirów. Wtręt organizacyjny.
Po krytycznych głosach dotyczących męczenia mięsa, zrobiłem eksperyment. Jednego kotleta stłukłem tak, że zaczął się pocić kolagenem, i osadzać tłuszcz na ściankach miski, drugiego zmiętosiłem delikatnie, tak żeby się trzymał kupy, ale nic więcej. Usmażyłem do identycznego stanu. Przygotowałem dwa identyczne hamborgiry. Spróbowałem obu.
Ja zdecydowanie wolę te ze zmęczonego mięsa, wy zróbcie sobie sami eksperyment, i odpowiedzcie sobie na to zajebiście ważne pytanie.
I dlatego też zasugerowałem Bratankowi, żeby wymęczył mięso, (ja wiem, jak to brzmi), bardzo aligancko mu wyszło.
Oczywiście należy pamiętać, że jak chce się mieć czizborgira, należy po przewróceniu kotleta na drugą stronę, położyć na pierwszej ser żółty i przycisnąć do mięsa. A potem pozwólcie działać siłom fizyki.
Poniżej siły fizyki w działaniu.

A potem to już z góry. Bułka na pół, sos z cebuli, kotlet, boczek…

No właśnie, przecież wcześniej trzeba boczek jeszcze zrobić. Do piekarnika nagrzanego wrzucamy kilka plastrów na kilka minut, żeby się przypiekły, a że piekarnik mamy już rozgrzany po bułkach, to kolejny wygryw kuchenny na koncie. Po wyjęciu, odstawiamy tackę na bok, żeby boczek stwardniał, bo on jest taki trochę miękkawy, jak się go wyjmie.
Na boczek ogórek konserwowy, na górną bułkę majonez, do kupy, długa wykałaczka, parasolka do drinków i smacznego.

Natychmiast po wyjęciu kija, hamborgir mi się rozjebał na kawałki, ale że to była męska impreza, nikt się nie przejmował tym, że z wąsów kapał nam majonez.
Smacznego.
Zdjęcia robione szpikiem kostnym, przez fotografa, który nie umie. I ja wiem, że na tych fotach jedzenie wygląda tylko trochę mniej apetycznie od ofiary utonięcia, leżącej na stole sekcyjnym. Ale to się zmieni, gdy znajdę i naładuję swojego BenQ, który może nie ma odstrzelonej optyki, ale przynajmniej dobrze odwzorowuje kolory, nawet w kiepskim oświetleniu. Będzie lepiej.
Uwielbiam ❤
PolubieniePolubienie
No i wszystko gites, ale na pierwszej fotce do tego hamborgira dostawia się jakiś wróbel z czubem, czy coś. Czy ja mogę prosić o skomentowanie tego doniosłego faktu? Czy ptak jest niezbędnym elementem przepisu na wykwintne danie powyżej?
Tak czy owak – ciepłe pozdro, dla ptaszka także, bo wygląda milusio 🙂
PolubieniePolubienie
Niestety, nie moja fotka. Ptaszka nie możemy trzymać w domu, bo koty. To musiałaby być jakaś duża sowa, albo ara, żeby jej Miluś nie zmógł.
PolubieniePolubienie
„Mnóstwo strzałów znikąd” – ileż to wspomnień jednym zdaniem można przywołać z czasów kiedy jeszcze hamborgiry nie istniały lub też wiadome siły za nimi stały, więc w zasadzie jedno i to samo 🙂
PolubieniePolubienie
Wiadomo, najlepszy komiks w Polsce. Znaczy wiem, że zdania są podzielone, ale u mnie pierwsze szesnaście książeczek, wygrywa wszelką konkurencję.
PolubieniePolubienie