Dawno temu, zanim to było modne, miałem na blogu cykl Kochamy polskie seriale. Pisałem tam o rzeczach, które oglądam, a było tego mnóstwo. Czasami długi tekst, czasami długa lista z jednozdaniowym komentarzem. Zarzuciłem go, gdy okazało się, że wszyscy dokoła piszą o serialach, my job here is done, ktoś potrzebuje mnie gdzie indziej.
Ostatni, piętnasty odcinek, wrzuciłem 17 maja 2013 roku, i dałem się wyżywać innym. Trzy i pół roku to dość, żeby się powyżywali, pozwolę sobie wrócić do okazjonalnego pisania o serialach.
O większości seriali, które oglądam, opowiedziałem podczas dwóch spotkań z Kają, z których to bardzo długich spotkań są liczne podcasty. Pierwszy leży tutaj, następne sobie nawigujcie z bocznej belki. W sumie nagraliśmy 10 odcinków, raczej fristajlo, dygresje na temat i ogólne wrażenia, mniej konkretów o fabule, staramy się bowiem nie spojlować.
Dzisiaj dwa zdania o serialu, który był na dobrej drodze do wylądowania w mateczniku niskiej oglądalności, gdy nagle, zupełnie bez ostrzeżenia, twórcy zaciągnęli ręczny i zamiast przypieprzyć w ścianę, ostrym ślizgiem otarli się jedynie o betonową barierę, lekko im zarzuciło tyłem kilka razy, po czym dodali gazu, i prują teraz jasną, długą prostą.

South Park od poprzedniego, dziewiętnastego sezonu, zmienił się. I w końcu mogę go z powrotem oglądać. Parker i Stone doszli chyba do wniosku, że trzeba zamieszać. Nie wiem, jak to się odbyło, bo nie śledzę kulisów telewizji. Być może stacja powiedziała ‚elo ziomki, format się skończył, wymyślcie coś innego, tak już nie możemy ciągnąć’. A być może panowie siedli we dwóch przy piwie, i stwierdzili ‚kurwa, ziom, tłuczemy ten format od osiemnastu lat, powiedzieliśmy wszystko co mieliśmy do powiedzenia, chodź odjebiemy jakąś manianę, niech się ludzie zastanawiają o co chodzi’.
No i odjebali.
Przedostatni sezon odpalili w nowej formule, wszystkie 10 odcinków łączy się w jedną całość, i opowiada konkretną historię. Pojawiają się nowi bohaterowie, w tym mój ulubiony PC Principal, Mr. Garrison chce zbudować mur uniemożliwiający nielegalnym imigrantom wjazd do Stanów, ogłoszenia niszczą internet, jest gentryfikacja, polityczna poprawność, prywatne siły policyjne i spisek. Jak się tak temu człowiek przyjrzy, to można by sądzić, że z tych składników da się upitrasić tylko coś niejadalnego, jednak w mojej opinii twórcy wyszli z tego starcia z tarczą, i dwustuminutowy pełny metraż znalazł sobie ciepłe miejsce w moim sercu.
W sezonie dwudziestym J.J. Abrams rebootuje amerykański hymn, ludzie popełniają cyfrowe samobójstwa znikając z twittera, ubertroll Skankhunt 42 dofotoszopowuje kobietom penisy w ustach, a Cartman zostaje cyfrowo wykluczony i znajduje sobie kobietę. Sezon podejmuje wątki z poprzedniego, wprowadza nowe, i robi to tak, że publiczność siedzi lekko zdziwiona, i zastanawia się ‚dokąd jedzie ten tramwaj’.
W sezonie poprzednim do samego końca nie było wiadomo o co twócom chodzi, nagromadzenie i pomieszanie wątków spowodowało niemały zamęt oraz grubą konfuzję wśród widzów, ale dali radę jakoś to podomykać. Czy dobrze, to nie będę oceniał, ja byłem zadowolony. Tak, jak zadowolony jestem z aktualnego sezonu.
Wykreowanie głównej linii fabularnej, na której opiera się ten i poprzedni sezon, wyszło serialowi na dobre. No bo bądźmy szczerzy, miałem już troszeczkę dość luźnych historyjek i bieżących komentarzy, z których od pewnego momentu nic nie wynikało, bo do obrazoburczości i gniecenia tabu SP nas przyzwyczaił, i kolejny odcinek opowiadający o aktualnym skandalu, którym żyła Ameryka oglądało się kiepsko, bo bez głębszego kontekstu był to jedynie zbiór luźno powiązanych, i mało mnie obchodzących skeczy.
Nie wiem jak długo jeszcze South Park powalczy, i czy osiągnie wiek upoważniający do zakupu alkoholu. Po kilku momentach zwątpienia, Parker i Stone znowu dali radę, i w moim osobistym rankingu serialowym, SP wrócił do pierwszej dziesiątki. Nawet jeżeli położyliście na nim laskę, bo na przykład zniknął Big Gay Al, albo Chef, ewentualnie wkurzyło was, że nabijają się z katolików i scjentologów, ale boją się z muzułmanów, dajcie mu szansę.
Chociaż oczywiście mogę się mylić.