Czasami, gdy uda mi się ludziom ściemnić, że jestem kimś innym niż jestem w rzeczywistości, zaczynają się mnie pytać o rzeczy. Jak ściema jest dobra, pytają mnie o rzeczy, na których się nie znam, nie wiem, pojęcia nie mam, nie orientuję się, kojarzę pięć faktów na krzyż. Zazwyczaj sprzedaję te pięć faktów a potem to już tylko trawestacja i fristajlowa reinterpretacja, połączona z tym, co mówi do mnie rozmówca.
Uchodzę za inteligentnego typa.
Jest oczywiście sporo tematów, o których wiem więcej niż pięć przypadkowych faktów. To w połączeniu z uchodzeniem za inteligentego powoduje, że ludzie proszą o wyjaśnienie różnych rzeczy. Ostatnio za pośrednictwem M., zostałem poproszony o objaśnienie, jak szybko czytać.
Objaśniam.
Kursy szybkiego czytania, po których jego tempo jest limitowane jedynie szybkością, z jaką potrafimy przewracać kartki książki albo klikać w kindełe, zostały mi odradzone. Bo tak, jak po nauczeniu się bezwzrokowego pisania na klawiaturze, powrót do pisania z patrzeniem na klawisze wymaga ogromnego wysiłku, tak po nauczeniu się szybkiego czytania, powrotu do relaksacyjnego tempa przyswajania lektury podobno nie ma. Nowe wzorce wdrukowują się tak głęboko, że to uniemożliwiają.
Ponieważ bazuję na opinii dwóch osób, które czytają błyskawicznie, a to jak wiemy nie jest próba tylko anecdata, poprawcie mnie jeśli się mylę.
Ja uwierzyłem, bo potrafię pisać bezwzrokowo i dostrzegłem zależność. Dlatego żadnego kursu nie robiłem. Za to pozbyłem się kilku nawyków, nauczyłem się kilku prostych sztuczek, dzięki czemu poprawiłem swoje tempo czytania dość znacznie. Nigdy nie mierzyłem ale myślę, że przyspieszyłem jakoś trzy-czterokrotnie. I dalej mogę smakować frazę a nie wyciągać z książki wyłącznie fakty, ale robię to w dużo bardziej satysfakcjonującym mnie tempie.
Naukę nie tak szybkiego czytania zacząłem oczywiście od kupienia na Koszykach jakiegoś podręcznika (tytułu nie pamiętam, autora też nie) do nauki szybkiego czytania. Nie będę przecież wyważał dawno otwartych drzwi. Przeczytałem i zadziwiłem się, bo nie wiedziałem, że popełniane przeze mnie błędy mają takie fajne nazwy.
Najpopularnieszym błędem jest regresja, czyli „zjawisko polegające na wykonywaniu wstecznych fiksacji do fragmentów tekstu już przeczytanych”. Nawet nie wiedziałem, że mam wsteczne fiksacje, dopóki mi mądrzejsi nie powiedzieli. Regresja to wracanie do już przeczytanych kawałków tekstu nie po to, żeby zachwycić się frazą, paradoksem czy cudną grą słów, tylko dlatego, że nie zrozumieliśmy, co właściwie przeczytaliśmy.

Główne powody to brak koncentracji wynikający z zamyślenia lub ze zmęczenia. Każdy kto dużo czyta zna to doskonale – czytasz to samo zdanie piąty raz i dalej nie wiesz o co w nim chodzi. Olewasz, lecisz dalej, ale okazuje się, że dalej nie polecisz, bo bez poprzedniego zdania jeszcze bardziej nie wiesz o co chodzi w następnym. Wracasz, walczysz, wypieprzasz książkę i walisz w kimono. Najprostsze ćwiczenie redukujące ten nawyk polega na wejściu na drogę samuraja.

Droga samuraja wygląda następująco: bierzesz długopis, ołówek, krótki patyk, króliczą łapkę, scyzoryk, wykałaczkę, wyobrażasz sobie, że to mała katanka, ewentualnie jeszcze mniejsze wakizashi, w ostateczności maluteńkie tanto. A potem prowadzisz wskaźnikiem po tekście, nie przejmując się, że coś nie zostało dobrze zrozumiane. Nie ma powrotu do tekstu już raz przeczytanego. Tak musi być. Dlatego najfajniej trenuje się na rzeczach, które już znamy. Nie chcemy tracić radochy płynącej z lektury nowej książki. Inną metodą jest kartka papieru, którą suniemy po stronie, zasłaniając już przeczytany tekst. Oba patenty są spoko, aczkolwiek droga samuraja mniej kłopotliwa.
Regresji nie da się uniknąć w stu procentach, osoby biegłe w sztuce szybkiego czytania wykazują ją na poziomie 0,7-1%. Praktycznie nie do wyeliminowania jest regresja wynikająca z przeskoczenia do nowego wiersza (w sytuacji gdy przeskoczyliśmy o kilka słów za daleko) oraz spowodowana przekroczeniem maksymalnego zakresu widzenia (o tym później, bo to zajebista sztuczka). Z resztą przypadków (wracanie do raz przeczytanego tekstu, bo czegoś nie zrozumieliśmy) możemy walczyć. Musimy tylko wyrobić w sobie przekonanie, że chcemy czytać szybciej, nie bać się niezrozumienia tekstu (mózg jest mądrzejszy niż nam się wydaje, da sobie radę) i na początku ćwiczeń wybierać teksty łatwe albo znane. Osobiście pracowałem na tekstach już mi znanych, bo potraktowałem walkę z regresją jak proces mechaniczny a nie poznawczy. Po prostu walczyłem z nawykiem.
I wygrałem. Do raz przeczytanego tekstu wracam wyłącznie w sytuacji ‚co, kurwa!?’, czyli na przykład przy felietonach redaktora Terlikowskiego.
O innych pułapkach umysłu w kolejnej części.
Obraz w nagłówku: Women Reading, Jean-Jacques Henner.
Znam metodę prostszą, ale bardziej czasochłonną jeśli chodzi o sam proces uczenia. Krok 1. Naucz się czytać w wieku 4 lat. Krok 2. Czytaj dalej aż dojdziesz do momentu, w którym czytasz bezustannie, chyba że akurat śpisz. Krok 3. Profit. Jedynym mankamentem jest potrzeba stałego posiadania przy sobie czegoś, co można czytać, może być etykieta proszku do prania. 100 – 150 stron na godzinę gwarantowane a zaciąłem się tylko raz, przy książce „Postmodernizm” B. Barana, w pewnym momencie mózg odmówił przetworzenia informacji i wydalił z siebie miażdżącą recenzję.
PolubieniePolubienie
Hmmy, ciekawe jak szybko czytam. Jak na razie wydaje mi się, że jakoś typową stronę na minutę, jeżeli to powieść… Książki naukowe – przed egzaminem jakieś pół lektury w ciągu 15 minut przerwy, a normalnie to jakaś jedna strona w godzinę. Myślę, że jednak kolejne semestry filologii polskiej nauczą mnie czytać z szybkością pozwalającą na wejście na orbitę okołoziemską. Ale bardzo chętnie sobie poczytam, jak to zrobić mniej boleśnie, niż poprzez poprawki i czytanie po raz setny Trenów.
PolubieniePolubienie
A czy mógłbyś napisać, czemu uczyłeś się szybciej czytać? Czy było Ci to potrzebne do pracy czy do prywatnego czytania?
Bo ja w wieku lat nastu narzekałam raczej na ciągły brak książek do czytania (miałam mały budżet i dużo czasu spędzałam w komunikacji miejskiej) i byłam zależna od 2 bibliotek.
I jakkolwiek teraz książek mam więcej (kindle i ebooki amazonu + abonament legimi na drugim czytniku), to jeśli nie kończę książki w 2 – 3 dni, to dochodzę do wniosku, że dzieło mnie nudzi.
I chyba nie wokalizuję sobie przeczytanych słów – zauważam to, kiedy odmawiam litanię z książeczki do nabożeństwa i muszę się zmuszać do powolnego czytania, skupiania się na treści, dodawania „módl się za nami” itp. Zazwyczaj zasłaniam sobie obrazkiem nieprzeczytane linijki tekstu.
PolubieniePolubienie
Dzisiaj mamy raczej sytuację królewskiego nadmiaru tekstów. Fejsa nie nadążam czytać i oglądam tylko lepsze kawałki. Serwisów informacyjnych – jak wyżej. Na zewnętrznym dysku czeka na mnie samej tylko s-f jakieś 2500 tytułów ściągniętych czy z Chomika, czy z peb-a, sam już nie pamiętam. Przeczytałem kilkadziesiąt, może sto, a reszta leży od kilku lat i czeka cierpliwie. Może ostatecznie je wykasuję. Za plecami mam jakieś dziesięć metrów kwadratowych półek, pełnych, po mieszkaniu leży drugie tyle. Papierowych książek kupujemy kilka miesięcznie, do tego dochodzą ze dwa – trzy miesięczniki, tołstyje żurnały, prezenty, wszelkiego rodzaju tekst pisany. Moja praca polega na czytaniu i pisaniu. Głównie faktur, ale jednak. Ratunku, tonę (i jest mi z tym całkiem nieźle).
PolubieniePolubienie