To skomplikowane

Fot. Pexels

Trochę mnie nie było, ale wracam. O przyczynach rzeczy, które się wydarzyły, piszę poniżej.

Muszę wam coś opowiedzieć. To stara historia, jeszcze z początków kolejnictwa. Pozwoli wam zrozumieć, dlaczego moje pierwsze wejście na stronę i odpalenie na niej Patronite wyglądało, jakbym was oszukał, albo co najmniej naciągnął. Ale zanim wam coś opowiem, chcę przeprosić.

Przepraszam.

Przepraszam za Patronite, które uruchomiłem chwilę po tym, jak ruszyłem ze swoją stroną. Dla tych, którzy nie wiedzą – Patronite umożliwia comiesięczne wsparcie ulubionego twórcy określoną kwotą. Autor ustawia progi, w których oferuje jakieś bonusy, czytelnik wybiera za ile chce wesprzeć i wspiera tyle czasu, ile uważa za stosowne. No i z tymi progami i obietnicami to była pułapka.

Dużo rzeczy obiecałem, ledwie kilka dowiozłem, większości nie. Patronite był zaciągniętym w stosunku do patronów zobowiązaniem, bo wierzyłem, że jak zaciągnę zobowiązanie, to zrobię wszystko, żeby dostarczyć, dzięki czemu coś we mnie zaskoczy i znowu będę działać tak, jak działałem wcześniej., zanim straciłem pracę i usiadłem w fotelu. Oczywiście nie udało się, bo i się udać nie mogło.

Widzicie, ja wtedy nie wiedziałem kompletnie niczego o depresji, nerwicy lękowej, o przyczynach ośmiu godzin stuporu w fotelu i powoli rosnących trudnościach w codziennych czynnościach, których wykonywanie normalnie odbywa się w tle, a wtedy było dla mnie niczym przyniesienie mamuta na kolację. Nie wiedziałem, że moim czynnikiem formującym i nadającym sens życiu był mój pracoholizm, i jak zabrakło pracy, to ten sens straciłem. W krótkim czasie znalazłem się w takim stanie, że zalepienie dziury w ścianie, zatarcie jej papierem i wkręcenie wieszaka to było coś, co musiałem robić na cztery rzuty, przez miesiąc, i chyba nawet raz się w trakcie pracy rozpłakałem.

Zresztą wtedy wielokrotnie miałem łzy w oczach, bo z jakiegoś powodu wszystko mnie wzruszało. To znaczy smuciło, ale myślałem, że wzrusza, chociaż było to bardzo zaskakujące, bo mnie przecież do tej pory wzruszał Helikopter w ogniu, Kompania Braci, Tak tu cicho o zmierzchu i Biały Bim Czarne Ucho.

Gdybym tylko wtedy wiedział to, co wiem teraz. No ale nie wiedziałem, więc moja szarża z motyką na słońce była wzruszająca i straceńcza.

Zresztą nie mogła być inna, gdy za długofalowe zobowiązanie w stosunku do ludzi, których zna, lubi, kocha, szanuje, bierze się człowiek nic nie wiedzący o depresji, nerwicy lękowej i powodach codziennego ośmiogodzinnego stuporu w fotelu. On myśli, że mu się uda. A uda mu się na pewno, bo nie chce ich zawieść. Niestety, to ja byłem tym człowiekiem, i to ja nie wiedziałem w jak chujowym stanie psychicznym się znajduję.

I oczywiście zawodziłem, bo wyjście do kina to była wyprawa na drugi kraniec Ziemi, przesłuchanie audiobooka sprawiało mi ogromną trudność z powodu niemożności skoncentrowania się na najprostszych rzeczach, lektura to była abstrakcja, bo wieczorem nie pamiętałem, co przeczytałem rano. A pisanie stało się tak przyjemne, jak wkładanie ręki w młockarnię i tak proste, jak zimowe wejście na K2.

Z czasem robiłem coraz mniej rzeczy, do których się zobowiązałem, patronów ubywało a ja czułem coraz większą ulgę, bo zawodziłem coraz mniej osób. Widzicie jaka żelazna logika mi towarzyszyła?

Ludzie zwracali mi uwagę, że nie dowożę, ja czułem się, jakby mi ktoś kiepował fajka na czole, ale słuszne pretensje w końcu milkły, zaś ja mogłem poczuć się ciut lepiej, bo ubyło kilku kolejnych patronów.

Oczywiście pielęgnowany starannie wizerunek twardego Hłaski nie pozwalał mi się przyznać do słabości ani przed samym sobą (to było trudne), ani tym bardziej przed ludźmi (to było zaiste wzruszające), dlatego próby wysłania mnie na terapię podejmowane przez najbliższych, natrafiały na ścianę niezrozumienia i opór. „No co ty, przecież na terapię chodzą psychicznie chorzy, mi nic nie dolega” – taki byłem twardy. A nie da się przecież zmusić człowieka, żeby sam sobie pomógł, jak tego nie chce.

Na szczęście są w moim życiu dwie zawzięte kobiety, których upór miał w przyszłości przynieść efekty w postaci leczenia farmakologicznego i terapii. Dziękuję im, bo bez ich ciężkiej pracy nade mną, dalej siedziałbym 8 godzin dziennie w fotelu. A właściwie, to jak sobie teraz myślę, to pewnie by mnie nie było.

Mamo, Marysiu, nie ma słów, które oddałyby moją wdzięczność za wszystko, co dla mnie zrobiłyście.

Na razie jednak mamy 2016 rok i nic ze sobą nie robię. W 2017 też nie. I nawet nie chodzi o to, że nie dawałem rady pisać. Dawałem. Tylko każdy tekst musiałem z siebie wypruwać po kawałku i coś, co teraz zajmuje mi godzinę w ramach przerwy regeneracyjnej po obiedzie, wtedy było kilkudniowym wysiłkiem, który nie sprawiał mi żadnej przyjemności. Zresztą wtedy wszystko smakowało jak wiór posypany popiołem.

I tak to trwało. Wstyd mi było wracać na stronę, bo trzeba byłoby się skonfrontować z tamtą rzeczywistością i opowiedzieć ludziom to, co teraz czytacie. Nie byłem na to gotów, terapia była w toku, rany jeszcze się nie zagoiły, wyrzuty sumienia rozpieprzały mnie na kawałki, potęgując poczucie słabości i bycia gównem.

Za to na Fejsie, gdzie się coraz bardziej przenosiłem, było całkiem spoko, status wrzuca się szybciej i wygodniej niż tekst na stronę. Gratyfikacja lajeczkowa jest większa, dyskusja żywsza, popularność rośnie szybciej, a ja wtedy potrzebowałem oznak sympatii. O rany, jak bardzo potrzebowałem, żeby pomimo gigantycznego fakapu ludzie mnie lubili.

Same plusy, które dopóki byłem pikocelebrytą buszującym w mateczniku najniższej oglądalności, nie przesłaniały minusów. A na nie składały się na przykład obraźliwe wiadomości prywatne w folderze Inne (dzięki nim zacząłem do niego regularnie zaglądać, dzięki czemu nie przegapiłem kilku ważnych informacji, dzięki hejterzy!). Konieczność banowania wyjątkowo chamskich palantów. Pierdolnik w sekcji komentarzy. No i oczywiście zgłaszanie moich tekstów jako nękanie.

Nie wiem, jak to działa i czy jak jeszcze kilka razy mnie podpierdolą na Fejsie, to mogę stracić konto (ban mnie nie boli, tydzień wolnego od sociali to prezent od losu), ale wolę tego nie sprawdzać. Dlatego wracam na stronę i to tutaj będę kontynuował swój cykl ‚No elo’, i może pisał trochę innych rzeczy. Ale raczej szykujcie się na politykę.

Mam nadzieję, że chociaż trochę zaskoczę wszystkich, którzy na mnie tutaj, bez wiary w mój powrót, czekają. Z czasem trochę podpimpuję stronę, dodam może bajery wymagane aktualnymi wymaganiami wyszukiwarek, odkurzę Patronite, żeby każdy kto jednak chce mi dać piątaka, mógł to zrobić. A przede wszystkim będę mógł sobie znowu dłubać w miejscu, w którym nikt mi anonimowo nie odbierze wolności publikowania tekstów, które mu nie pasują.

Nie piszę po to, żeby było miło.

Po raz kolejny witam się z państwem.

PS Przepraszam za ten landszaft, ale wszyscy mówią, że dodanie zdjęcia jest zalecane, bo polepsza wasze doznania, to co się będę kłócił. Chciałem natomiast uniknąć fotek ludzi z twarzami przeoranymi bólem, trzymających się za głowy. No nie.

4 myśli na temat “To skomplikowane”

  1. Cóż, po zarobieniu kolejnej blokady przez podpieprzenie przez świętojebliwego byłego znajomego nie odstrzelonego na czas, tym razem 30 dni, tak samo odkurzyłem swojego blogaska.
    Niby piszę zawsze w „tylko dla znajomych” a wychodzi że problem to ludzie których uważa się za znajomych.

    Polubienie

    1. Ja miałem weselej, bo Fejsa traktowałem jako przedłużenie bloga i wszystkie notki wrzucałem na Public. A to jak proszenie się o gonga, chociaż głównie blokady miałem za cierpkie komentarze pod adresem płatków śniegu. Tu po raz pierwszy spadłem z rowerka (na szczęście na chwilę) za tekst. I w sumie zajebiście się cieszę, bo to było jak plaskacz na ryj, dzięki któremu szybciej zrobiłem to, do czego przymierzałem się od dawna.

      Polubione przez 1 osoba

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s

%d blogerów lubi to: