Wyróżnione

Moja książka

Autor okładki: Jarek ‚Khaal’ Kubicki

Napisałem książkę.

Na raty, na Facebooku, w odcinkach. Po czym zebrałem je do kupy, i wysłałem do Kai Mikoszewskiej z prośbą ‚zrób z tym coś’. Kaja zrobiła i skład, i redakcję, i inne sztuczki, żeby to wyglądało ładnie. Mój ulubiony artysta metaloplastyk Jarek ‚Khaal’ Kubicki zaprojektował kilka okładek, z których ta, którą widzicie powyżej od razu znalazła ciepłe miejsce w moim sercu.

Więc widzicie, ta książka to żadne tam barachło klejone na kolanie, tylko dobrej jakości ebook, który po zakupie dostaniecie w dwóch formatach (epub i pdf). Cenę ustaliłem bardziej niż symboliczną, będą kolejne części, ale to z czasem.

Myślę też o zrobieniu z tego papieru, ale zastanawiam się cały czas nad ekonomiczną opłacalnością takiego przedsięwzięcia. Na łączach.

Tutaj macie link do platformy zakupowej. Miłej lektury

https://www.naffy.io/radek-teklak/kraj-z-gowna-i-patykow-1

Kto jest dobrym pieskiem?

Fot. M.Cywińska

Miałem pisać o milicji na wysięgniku z okazji miesięcznicy, ale szkoda czasu na analizowanie tego obłędu władzy. Zamiast tego wspomnę o dużo fajniejszej rocznicy.

Trochę ponad sześć lat temu podjęliśmy decyzję, że bierzemy piesełka. W efekcie wylądował u nas Filip, o którym słyszeli wszyscy, którzy byli u mnie więcej niż dwa razy.

Filip jest świetnym psem, który już rozumie niektóre komendy i się do nich stosuje, a ostatnio zaczął się bawić guzikami (no dobra, guzikiem), którymi (no dobra, którym) sygnalizuje swoje potrzeby (no dobra, potrzebę). Zaczęliśmy od potrzeby psacerku, aż się boję przechodzić do jedzenia.

Filip jest najlepszym ziomkiem świata, który rozumie pewne rzeczy, a pewnych nie rozumie, ale to, że pewnych rzeczy nie rozumie, nie znaczy, że jest głupi, bo nie jest. Jest w przyczajony sposób mądry, na pewno jest sprytny oraz bardzo dobrze manipuluje ludźmi w kierunku głasków i smaczków. Jest skubany tak dobry, że nawet nie zauważyłem, jak mnie wciągnął do swojej pieskowej proszalnej szajki.

Wybiera sobie ofiarę, podbiega zarzucając ogonem i się uśmiechając, ja oczywiście spękany podbijam, próbuję go odciągać, ostrzegam że zaraz będzie próbował wsadzać pysk do siatki i sępić jedzenie, a potem dopraszać się głasków. Któregoś dnia ktoś go pogoni a mnie zjebie, ale na razie ludziom twarze się rozciągają w szerokich uśmiechach, przepraszają Filipa, że nie mają go czym poczęstować, a potem go głaszczą. Do głasków oczywiście podstawia tyłek, na szczęście na Mokotowie psów więcej niż ludzi, więc ludzie wiedzą, że głaskanie po tyłku dla pieska, to jak pudełko po butach dla kotka. Nawet potrafią mu powiedzieć, że jest grzecznym i posłusznym psem, a on kiwa tym ogonem jeszcze szybciej, zupełnie jakby to była prawda.

Bo trochę jest, trafił nam się pies w miarę grzeczny, dość posłuszny, nieprawdopodobnie przyjazny wszystkiemu i wszystkim, z kilkoma zaledwie wyjątkami (dwa duże psy). Gryźć potrafi tylko jedzenie, i mnie raz, jak się energicznie bawiliśmy, a potem drugi, jak mu dałem coś pysznego, zapominając o magicznym poleceniu ‚Filip, ostrożnie’. A tak poza tym, to on nie rozumie, że zębami można rozszarpać napastnika czy co tam trzeba aktualnie rozszarpywać, i nawet jak go inne psy gryzły, to on się im przyglądał, a potem odskakiwał, nieważne czy były trzy razy od niego mniejsze, czy dwukrotnie większe. Na szczęście ma mnie do obrony, więc interweniuję, patrząc na niego z wiecznym zdziwieniem, jak można być aż tak bardzo psacyfistą.

Filip jest też pieskiem ładnym i przystojnym, a jak mu się czasami bandanka przekrzywi i lekko przybrudzi, to Filipino nabiera sznytu trochę apaszowskiego, i wygląda jak z Tyrmanda, gdyby Tyrmand napisał kiedykolwiek powieść ‚Zły pies’.

Dzięki swojej urodzie, Filip jest bardzo popularny wśród ludzi, którzy nas mijają. Ja wiem, że część z was może w to nie uwierzyć, ale jak chodzimy po parku Dresiarza, zwanym dla niepoznaki parkiem Dreszera, regularnie podchodzą do nas mamy i się pytają, czy dziecko może pogłaskać psa. Oczywiście moc obalająca ogona Filipa jest taka, że czterolatkowi zdjąłby głowę z ramion dwoma machnięciami, dlatego zawsze kucam, psa obracam bokiem do dziecka i mówię ‚głaskaj młoda/młody, dopokąd ci rączki nie omdleją’.

Dzięki temu Filip jest najbardziej wygłaskanym przez dzieci psem, pomijając psy, które przyprowadza się do przedszkola albo szkoły na dzień rodzica, czy w ramach przybliżania dzieciom zadań, jakie się przed psami stawia. Czyli że psi przewodnicy, psy milicyjne albo lotniskowe psy tropiące. Chociaż nie wiem, czy takie psy dzieci mogą głaskać, więc może jednak Filip jest najbardziej wygłaskanym przez dzieci psem? Czasami się pytam rodziców, czy można i daję tym dzieciom smaczka, żeby poczęstowały Filipa. I chciałbym, żeby kiedyś Filip wziął smakołyk z mojej ręki tak delikatnie, jak wyjmuje go z tych drobnych, dziecięcych łapek.

Warto też wspomnieć o tym, że dzięki Filipowi pokonałem definitywnie swoją niechęć do spacerów, bo tu nie ma negocjowania – trzeba wyjść. Na początku dreptałem te przymusowe pińcet kroków dokoła bloku i szybko do domu, teraz nabijamy dziennie 6-7 kilometrów. Więc pies zadowolony, a mi się opłaciło.

I tak to. Trafił nam się zajebisty zwierzak, którego trudno nie polubić, nawet jak się za psami nie przepada. Życzę nam z tego miejsca jeszcze wielu wspólnych lat, bo patrząc na to wszystko z perspektywy czasu, to fajniej jest, jak jest pies, niż jak go nie ma.

FILIP, CHODŹ TU, ZOSTAW TO, FUJ! FUJ!!! WEŹ TO WYPLUJ… A CHUJ, ZJEDZ, BYLE POWOLI, BO SIĘ ZADŁAWISZ…

Prezenty dla starego człowieka

Fot. autor nieznany, ale jak ktoś się przypomni, to podpiszę

Zacząłem pisać tekst, wyszedł strasznie długi, napuszony i dęty więc go skrócę (tak, to co widzicie poniżej, to moje rozumienie terminu ‚skrócę’).

Rok temu stwierdziłem, że będę sobie dawał małe prezenty z okazji pięćdziesiątki. Robiłem to przez cały rok, wspominałem o tym niejednokrotnie. Prezentem było wszystko, co za takowy uznałem, dlatego do tej kategorii załapały się różne rzeczy. Na przykład siłownia z trenerem, nordyckie kijki czy komiks tak drogi, że się wstrzymywałem z zakupem, bo kto to widział dać za Incala [nieczyt.] złotych.

Patrząc z perspektywy roku, największym prezentem jaki sobie zrobiłem, było niemal całkowite odstawienie alkoholu. Piszę ‚niemal’, bo jest w niektórych lekach, swego czasu brałem aktywanty (wodno-alkoholowy ekstrakt ziołowy, nie zadziałały), nie każdy napój bezalkoholowy ma zero procent, takie tam drobiazgi. Ale co do zasady, alkoholu w sytuacjach socjalnych nie piję.

Ci, którzy mnie znają osobiście i trochę dłużej, wiedzą jak autodestrukcyjnie rokendrolowy tryb życia prowadziłem, mogą poświadczyć, że przeginałem, niejednokrotnie biegłem po ostrzu brzytwy i coraz mocniej przekraczałem granice niebezpiecznego picia.

A potem nagle cyk, koniec z alkoholem.

Moja robocza hipoteza jest taka, że mi alkohol po prostu nie smakował, i piłem go chuj wie po co. Znaczy wiem po co, ale te powody są tak głupie, że wstydzę się o nich mówić. Rozpoznałem, nazwałem, przemyślałem i wstydzę się bardzo.

Daleko temu do hipotezy naukowej, ale nie ma sensu się silić na psychoanalityczne grzebanie w dupie, gdy okazało się, że ani to odstawienie nie bolało tak bardzo, ani do stanu najebki nie tęsknię. Do upalenia zielonym zresztą też nie. Działa, wiem dlaczego, tyle mi wystarczy.

Przełomowe były trzy rzeczy:

– pozbycie się irracjonalnego strachu, że jak to, już nigdy?

Nie ma się czego bać, nie ma do czego tęsknić, a jak będzie trzeba, to na specjalnej okazji toast szampanem wzniosę. Przy czym z uwagi na to, że nigdy szampana nie lubiłem, pewnie wybiorę prosecco, a robią tak dobre bezalkoholowe, że moje średnio wyrobione podniebienie nie wyłapuje znaczących różnic.

– w piwie chyba bardziej lubiłem jego smak, niż zawarty w nim alkohol

To, że mogę pić browara, którego smak bardzo lubię, i nie być coraz bardziej najebany, jest miłe. Producenci prześcigają się we wprowadzaniu zerówek, które smakują coraz bardziej jak piwo. Nigdy wielkim koneserem nie byłem, piłem z ukontentowaniem koncerniaki, krafty omijałem, dlatego mogę ze smakiem sączyć sobie coraz bardziej smakujące mi bezalko. W topie mam Żywca IPA, Heinekena oraz Łomżę. Ta ostatnia to mam nadzieję, że się nie spieprzy, bo mi trafia w gust.

– na trzeźwo jestem fajniejszy

Wiele lat zajęło mi zrozumienie, że tak właściwie alkohol mnie upośledzał. Wydawało mi się, że po nim jestem zabawniejszy, bardziej elokwentny, bryzgam erudycją i jestem fajniejszy.

Chuja tam fajniejszy, niewyraźna mowa, rozmazany wzrok, powtarzanie trzy razy tego samego podczas jednej rozmowy, jakieś tematy z dupy, wątpliwa jakość tych napędzanych alkoholem dyskusji, to nie są wyznaczniki fajniejszości. Zresztą co to za rozmowa, podczas której nie słuchasz drugiej strony, nie interesuje cię co powie, bo liczy się tylko twoja zajebista anegdota, dykteryjka i historyjka? Gdy do mnie dotarło, że ja właściwie od pewnego momentu imprezy nie rozmawiałem z ludźmi, tylko monologowałem, w dupie mając to, co oni chcą mi powiedzieć, zrobiło mi się zwyczajnie przykro. Kurde, to jednak nie byłem fajnym Radkiem?

Ponownie dłuższą chwilę zajęło mi skumanie tego, że przy moim stylu picia, jestem w takiej rozmowie fajny przez pierwsze trzy piwa, a potem to już chujem wieje, i przed usłyszeniem ‚co ty stary pierdolisz, idę stąd’ ratuje mnie wyłącznie jakieś tam oczytanie, jakaś tam wiedza, jakieś tam doświadczenie życiowe, może odrobina poczucia humoru, i dobre wychowanie ludzi, którym pierdoliłem do ucha.

A przecież ja to oczytanie, wiedzę, doświadczenie życiowe, poczucie humoru, i może nawet kapkę mądrości mam na trzeźwo dopakowane tak, że moje alkoholowe bełkotanki to nawet nie cień na ścianie jaskini, a jakiś nieśmieszny żart.

I jak już to do mnie wszystko dotarło, poukładało mi się w głowie, i przyniosło jakieś refleksje, potrzeba zmieniania świadomości alkoholem zniknęła jak sen złoty. No bo skoro nie realizuję dzięki temu żadnych potrzeb (nie wszystkie tu omawiam, bo jak wspomniałem, trochę się wstydzę), a jedynie nadwyrężam zdrowie, to po co mi to?

Od tamtej pory (kwiecień-maj) ani razu nie poczułem chęci sięgnięcia na imprezie po alkohol.

Żebyśmy się dobrze zrozumieli. Nie przyszedłem tu was ewangelizować. Nie zostałem hardkorowym abstynentem. Nie zostałem straight edgem. Alkohol pity z umiarem zajebiście oliwi tryby konwersacji, ułatwia niektórym wejście w nią i tak dalej. Więc jak umiecie się nim cieszyć, to to róbcie. Ja chętnie z wami usiądę przy jednym stoliku, bo ani mi alkohol nie przeszkadza, ani mnie nie triggeruje. I się chętnie z wami napiję. Tylko nie bądźcie zdziwieni, że piję piwo zero. Jest spoko.

PS Jak się obudziłem po pierwszej dużej imprezie, na której nie piłem, to tak się przestraszyłem braku kaca, że chciałem po pogotowie dzwonić.  

No elo 112

No elo, myślicie że to koniec?
No, kurwa, niekoniecznie.

Dobra, to jest śmieszniejsze chyba od wszystkich tych momentów, w których PiS trzaskał swoich wyborców kutasem po twarzy, a potem robił jeszcze brzydsze rzeczy, takie z wymuszonym połykiem.

Idą wybory. Notowania Partii chyba nie najlepsze, bo na Nowogrodzkiej coraz zabawniejsze rzeczy wymyślają. A to, że puścimy Prezesa w tournée po kraju, ale żeby go nie zdenerwować, będziemy mu podrzucać starannie wyselekcjonowaną publiczność, tak zwanych dowożeńców, a na prowadzących dawać tak bezwstydnych wazeliniarzy, że się nawet Karnoski ze swoim wywiadem z Żelaznym Kanclerzem Imieniem Wasyl, zarumienił ze wstydu.

Albo obiecamy ludziom furmankę gruszek na wierzbie, -naste świadczenia i po elektryku i hawajskiej dla każdego, a potem puścimy Mateosza, żeby lobbował za ujebaniem Ziobry, i przywróceniem ładu, porządku, oraz tych pieprzonych pieniędzy z KPO, bez których w przyszłym roku budżet jebnie jak domek z kart podczas sztormu. No chyba, że upchną jeszcze więcej pieniędzy w funduszach poza budżetem, konkretnie w Banku Gospodarstwa Krajowego, nad którym kontroli nie sprawuje parlament tylko Partia. Tam już teraz jest ponoć prawie 450 mld ziko, więc kilkadziesiąt w jedną czy drugą nie zrobi różnicy.

Zresztą budżet to aktualnie zabawny świstek papieru, na który nie chciałoby mi się nawet odeszczać. Ale pamiętam jeszcze czasy, gdy to był jeden z najważniejszych dokumentów w państwie, i jego podpisywanie to była duża rzecz.

Ale widzicie, nie tylko ludziom Partia obiecuje piętnastą emeryturę i całkowity zakaz aborcji dla wszystkich. Trzeba też jakoś zmotywować aktyw do działania na rzecz i w celu. Dlatego też Partia wykonała taką woltę, że śmiałem się chyba z minutę. Jednocześnie zastanawiając się, czy ci nieliczni myślący wyborcy PiS znajdą jakieś wytłumaczenie na to, co się odjebało, czy umieją już tylko krzyczeć ‘a za Peło to bili czarnych’, i są wyprani z jakichkolwiek przejawów krytycznego myślenia.

Akcja była dość prosta. Dumny syn ziemi lubelskiej, niejaki Bielecki Jerzy, zrzekł się mandatu posła. Ot tak, rok przed końcem kadencji, wziął się był i zrzekł. Zgodnie z prawem i wynikami wyborów parlamentarnych, jego miejsce powinien zająć obecny wojewoda lubelski, niejaki Sprawka Lech. Ale z powodu niepewnej sytuacji w regionie, oraz być może delikatnej sugestii Prezesa, Sprawka okazał się mieć inne sprawki na głowie, i też zrezygnował! No i cyk, wolne miejsce w Sejmie przytuli kolejny na liście, niejaki Kowalczyk Leszek, aktualnie sprawujący fuszkę radnego sejmiku województwa lubelskiego.

Czyli schemat prosty – rezygnuje Bielecki, Sprawka nie może, bo ma tematy na boku, więc służbę Polsce zacznie sprawować Kowalczyk. Leszek, żeby wam się nie pomyliło. A pomylić się może, bo nie dość, że Kowalczyków u nas dużo, to na dodatek jest w rządzie inny Kowalczyk. Tym razem Henryk, wicepremier oraz minister rolnictwa. Zbieżność nazwisk przypadkowa… A nie, czekaj. Leszek to brat Henryka.

To chyba w sumie dobrze, że mandat posła zostaje w rodzinie, co nie? Przynajmniej nie trzeba się bujać z przypadkowymi ludźmi.

Jakie są powody zrzeczenia się mandatu przez Bieleckiego? Nie wiadomo, ale na pewno ważne i ważkie. Może poczuł się zmęczony nawałem pracy, jaką wykonywał w Sejmie? 12 wystąpień w trzy lata to nie są przelewki. 50 interpelacji, którym nadano bieg, to 1,5 interpelacji miesięcznie! Do tego nieustające prace w jednej z siedmiu komisji i podkomisji, tyrka w jednej z dwóch grup parlamentarnych, całodobowy zapieprz w ośmiu zespołach parlamentarnych, w tym w zespole ds. rozwoju kół gospodyń wiejskich oraz zespole przyjaciół królewskiego miasta Sandomierza. No to się samo nie zrobi przecież.

Bielecki był też wzorowym posłem jeżeli chodzi o głosowania. Prawdziwa maszyna. 99,4 proc. frekwencji, obecny na 7082 z 7125 głosowań. Na dodatek na osiemnaście głosowań, w których nie brał udziału, ma usprawiedliwienie. Prawdziwy mąż, syn i dziad Partii karmicielki.

W nagrodę za rezygnację z mandatu i wpuszczenie na swoje miejsce brata wicepremiera, Bielecki dostanie dolę… Znaczy nie, przepraszam, nie tak.

W nagrodę za rezygnację z mandatu i wpuszczenie na swoje miejsce brata wicepremiera, Bielecki odpali Partii dolę… Nie, znowu się pomyliłem.

W nagrodę za rezygnację z mandatu i wpuszczenie na swoje miejsce brata wicepremiera, Bielecki dostanie miejsce w jakiejś radzie spółki skarbu państwa, gdzie w rok zarobi tyle, co podczas swojej całej dotychczasowej kadencji, gdy służył Polakom jak mógł. Mówi się, że to będzie jakaś spółka energetyczna, w energii bowiem jesteśmy najmocniejsi. I dopiero wtedy odpali dolę Partii.

To była chłosta wyborców partyjnym kutasem po twarzy. Teraz będzie co tam wam wasza zwyrodniała wyobraźnia podpowiada.

Michał Moskal to młoda gwiazda PiS, która dostała tak pionowego startu, że wszyscy możemy jej tylko pozazdrościć, tej gwieździe. Michał od dziecka wiedział, kim chce być. Otóż chce być człowiekiem przy władzy. Na studiach został szefem Forum Młodych PiS, od 2018 jest radnym dzielnicy Żoliborz. Jest też jednym z najbardziej zaufanych ludzi Prezesa, w 2020 roku został dyrektorem biura prezydialnego PIS, zastępując legendarną panią Basię (dla zainteresowanych: Barbara Skrzypek). Michał jest tak blisko z Jarkiem, że gdy ten drugi był pamiętnym wicepremierem do spraw niebezpieczeństwa, to Moskal był szefem jego gabinetu politycznego.

Prezes stawia na młodych, i wbrew obrzydliwym pomówieniom, nie stawia na młodych klocka, tylko stawia na nich tak wiecie, bardziej dosłownie. No żeby młodzi byli w życiu, i w polityce, takie rzeczy. Postawił też na Michała Moskala. I żeby Michał był w życiu, i w polityce, dobrze byłoby wepchnąć… znaczy jakoś spowodować, żeby on się w Sejmie znalazł, bo Sejm potrzebuje młodej krwi.

Michał Moskal zatem wystartuje w wyborach parlamentarnych. Tylko tutaj pojawiła się drobna komplikacja. W Warszawie go przecież nie wystawią, no bo Prezes nie jest taki głupi, żeby forsować go na jakieś biorące miejsce w stolicy. Ale ale, przecież Moskal do Warszawy tylko przyjechał na studia, oryginalnie jest z Janowa Lubelskiego. To go może tam wystawmy w wyborach. A kto jeszcze jest z Janowa? Zgadliście. Bielecki Jerzy jest. No i jakby też startował, to by młodemu sprawę skomplikował. A Prezes stawia na młodych, więc grzecznie poprosił Bieleckiego ‘spierdalaj’, uzacniając grzeczną prośbę stanowiskiem w SSP. No i pewnie, że lepiej mieć pewną fuchę, niż niekoniecznie biorące miejsce na liście, bo skoro Premier stawia na Moskala, to by pewnie nie było miejsce biorące. A może nawet żadnego miejsca na listach by nie było.

Czyli podsumowując. Bielecki na ciepłą miejscówkę w SSP. Brat wicepremiera idzie na posła, niech się sprawdzi w polityce i ma na zachętę rok kadencji. A młody przydupas Prezesa wskakuje na jedynkę na Lubelszczyźnie, którą zwolnił Bielecki. Polityczne perpetuum mobile za nasze pieniądze.

Tak się właśnie robi hajs i sprawuje władzę. Pokora, praca, umiar…

A wy co, dalej jogurt naturalny na końcówce okresu przydatności do spożycia i warzywa z pojemnika opisanego ‘na zupę’? Nawet mi was nie żal.  

Z tego miejsca również nieustające życzenia zdrowia i pomyślności dla wszystkich wyborców PiS. Tak, wiem, może i doprowadzili kraj do ruiny, ale się bynajmniej dzielą.

Idę popielęgnować swój ogród zen. A ponieważ nie wierzycie, że to robię, być może w którymś z następnych odcinków opiszę wam swoją metodę. Tymczasem trzymajcie się w tym sraczu zwanym Polską. Przynajmniej na Mundialu nam idzie.

No elo 111

No elo, myślicie że to koniec?
No, kurwa, niekoniecznie.

Dawno temu prowadziłem kącik analityczny, w którym przyglądałem się danym, robiłem wykresy albo sprawdzałem, czy jakakolwiek akcja bojkotu konsumenckiego ma sens. Co do tego ostatniego, to bojkot ma sens wyłącznie poznawczy, bo może ktoś niezorientowany usłyszy o tym, że jakiś koncern to chuj, bo wycina lasy, a inny jeszcze większy chuj, bo wycina oceany. Ale dziś nie o tym.

Kącik nie był stałym elementem mojego pisania, bo wiem, że cyferki i tabelki nikogo, ale niedawno trafił mi się temat, który mnie zaciekawił, przyjrzałem mu się, i przekonałem, że prasowe robienie gały partii rządzącej, która boryka się z brakiem sensownych mediów drukowanych, to droga do pewnego sukcesu.

Dlatego dzisiaj przyjrzymy się, ile udało się do tej pory wyssać z państwowego cycka tym wszystkim braciom kremlowskim, Lisickim, Sakiewiczowom i reszcie tej wesołej ekipy, która w 2015 roku zorientowała się, że idą żniwa, zaostrzyła pióra, po czym, maczając je w kałamarzu wypełnionym gównem, rozpoczęła akcję wchodzenia Prezesowi tam, gdzie wszyscy możemy go pocałować.

Może i teraz te pismaki śmierdzą kałem, ale hajs się zgadza.

Na początek proste technikalia, jak ktoś pamięta moje wcześniejsze objaśnienia i wie, to może przeskoczyć do wyraźnie zaznaczonego akapitu, opisanego jako JAK WSZYSTKO WIESZ, TO PRZESKOCZ TUTAJ.

Przez 13 lat życia analizowałem media, z naciskiem na prasę. Państwo zawsze się w tej prasie ogłaszało, szły komunikaty, ważne informacje, przetargi, państwowe koncerny reklamowały tańsze paliwo i najlepszy prąd. Było tego sporo, ale jeszcze za Tuska hajsy pompowano z grubsza według reguł sztuki, czyli brano pod uwagę zasięgi poszczególnych tytułów.

Zasięgi można było liczyć na dwa sposoby. Pierwszemu, czyli wynikom czytelnictwa, trochę ludzie nie ufają, bo tam wchodzi wnioskowanie statystyczne, a przecież jak mawiał WIELKI, KURWA, MONSZ STANU CZERCZIL, są kłamstwa, wielkie kłamstwa i moje pierdolenie, wynikające z nieumiejętności skutecznego wyciągania wniosków płynących z danych statystycznych. Inni mówią, że to nie Churchill popuścił takiego kleksa, tylko Mark Twain. No wszystko jedno kto, poszło w świat, ludzie w to uwierzyli, i jak się wyciągało klientom argument z czytelnictwa, to można było usłyszeć ‘Panie, jakie czytelnictwo, pokazujecie jakieś miliony a sprzedajecie ledwo 400 tys. nakładu’. I cześć, i chuj, nie przetłumaczysz.

Dlatego dla wszystkich ze wstrętem do matematyki wykraczającej poziomem poza mnożenie (powaga, statystyka związana z czytelnictwem była na poziomie podnoszenia do potęgi 3), stosowało się wskaźnik bardzo konkretny, namacalny i w pełni policzalny, czyli różne rodzaje sprzedaży. Różne, bo w niektórych była sama sprzedaż egzemplarzowa, w innych doliczało się prenumeratę, jeszcze gdzieś tam wchodziły tzw. inne płatne formy rozpowszechniania, potem zaczęliśmy uwzględniać e-wydania. No ale z grubsza dało się to policzyć co do sztuki.

I na podstawie parametrów zasięgowych, jak czytelnictwo przeciętnego wydania i rozpowszechnianie płatne razem (albo sprzedaż ogółem), można było zestawić ranking tytułów, od najbardziej do najmniej poczytnych. A potem jak się jeszcze policzyło koszty dotarcia do 1000 nabywców/czytelników, to już w ogóle bajer, bo oprócz rankingu dostawaliśmy jeszcze prościutkie studium opłacalności ekonomicznej.

Do dzisiaj słychać płacze, że Tusk był chuj, bo dawał tylko swoim (GW, Newsweek, Polityka), a dobrych chłopaków z prawicy szkalował, odsuwał na boczny tor i głodził. To oczywista nieprawda, bo jakie PO było, takie było, ale płaciło nie ‘swoim’ i nie ‘po uważaniu’, tylko z grubsza rankingowo. I oczywiście można w to nie wierzyć, i powtarzać różne brednie, ale nic nie poradzę na to, że wydatki państwa i jego firm, były w dość prosty sposób skorelowane z potencjałem poszczególnych tytułów.

A jak jest dzisiaj? Otóż wahadło wychyliło się w drugą stronę tak bardzo, że ‘swoi’ dostają furę szmalu, niezależnie od tego jak wypadają w badaniach, a zdrajcy polskiego naroda nie dostają nic. Argumenty merytoryczne zostały zastąpione ideologicznymi, ku wielkiemu zaskoczeniu nikogo.

JAK WSZYSTKO WIESZ, TO PRZESKOCZ TUTAJ

Przynudziłem we wstępie, ale przynajmniej teraz każdy kto to przeczyta, będzie wiedział o co w wydatkach państwa na media chodziło, jak były w przybliżeniu ogarniane i dlaczego tak, a nie inaczej. Ale jak wspomniałem, tak było kiedyś, bo teraz już nie. Zaraz wam pokażę, jak bardzo nie.

Na wstępie spojrzałem na czytelnictwo, sprzedaż i dane dotyczące witryn poszczególnych tytułów. Dane są ogólnodostępne na stronie PBC, obejmują okres kwiecień-wrzesień 2022 (agreguje się fale miesięczne do dłuższych okresów, choćby po to, żeby zniwelować okresowe wahania). Całość wygląda jak poniżej, jak ktoś chce sprawdzić, czy nie jestem zakłamanym agentem wpływu opłacanym szeklami Sorosa, może sobie zajrzeć pod ten adres PBC wszystkie badane tytuły oraz tutaj PBC czytelnictwo.

Dzienniki i tygodniki opinii wyglądają jak poniżej.

A jak się to przekłada na kasę? Potwierdza się to, co pisałem wcześniej. PO przynajmniej udawało, że kieruje się jakimiś wskaźnikami i optymalizuje koszt dotarcia do zainteresowanych, PiS opłaca swoich bez jakiegokolwiek poczucia obciachu.

Najpierw wydatki cennikowe podmiotów państwowych w latach rządów PO. Przyjrzyjcie się bardzo uważnie kolejności, następnie zerknijcie na obrazek powyżej i zobaczcie, jak bardzo niewiele różnią się kolejnością. Tyle, że powyżej rozdzieliłem dzienniki i tygodniki, a w przypadku wpływów dałem razem, sortując pod względem kwot łącznych.

Wszystkie wyliczenia są podawane w zaokrągleniu i są przybliżone, bo nie mam spółek państwowych zesłownikowanych. Więc o ile taki Orlen czy PKO uwzględniam, to jakieś mniejsze rzeczy mogą przemknąć pod radarem. Ale też te mniejsze podmioty wydają na tyle mało, że ich uwzględnienie bądź nie, zmienia kwoty o ułamki procenta. Więc nie przekłamuję za bardzo.

A jak wygląda odkąd PiS rządzi? Inaczej.

Kasa idzie przede wszystkim do swoich, a kwestie zasięgowe szpachluje się dość neutralnym Dziennikiem czy Rzepą. I niech was nie zmylą jakiekolwiek pieniądze dla GW. Tam się ogłasza wyłącznie GUS oraz urzędy miast, gmin, marszałkowskie i ZTM Warszawa. Orlenu czy NBP tam nie znajdziecie.

Zresztą taki Orlen to rekordzista – w roku 2021 cennikowo wydał 27 milionów, z tego 16 baniek podzielił między Sieci, Gazetę Polską, Gazetę Polską Codziennie i Do Rzeczy. Teraz poszukajcie tych tytułów w pierwszej tabelce, tej z czytelnictwem i sprzedażą. Dodajcie sprzedaż (bez GPC, bo ten tytuł nie jest monitorowany). Ile wyszło? Coś koło 80 tys., prawda? To teraz zerknijcie na wynik Polityki. Wiecie ile Orlen wydał w Polityce, było nie było największym tygodniku opinii w tym kraju.

Ani grosza.

Wiecie kto się w Polityce ogłaszał rok temu? GUS, jedno ministerstwo, jedno muzeum i urzędy miast. Widzicie wzór?

Dobra, to jeszcze Newsweek. Urzędy miast, ministerstwo i partia Prawo i Sprawiedliwość. Fakt jej zareklamowania w Newsweeku znajduje celnie wymierzonym splunięciem w twarz redaktora Lisa. Bardzo celnie wymierzonym.

I tak właśnie, drogie dzieci, wygląda pompowanie pieniędzy z kieszeni waszych do kieszonek ludzi dobrze żyjących z władzą. Opłaca się siedzieć w dupie Prezesa tak głęboko, że głową dotyka się już podniebienia. I niech to będzie pointą dzisiejszej lekcji z przedmiotu ‘Jak się ustawić w aktualnej sytuacji politycznej’, dziękuję za uwagę.

A teraz wracam do swojego kącika, żeby kultywować zen i robić ćwiczenia oddechowe oraz masować nerw błędny. No to trzymajcie się tam w tym chlewie obsranym gównem.

PS Sorry za rozjechane obrazki, chciałem żeby było coś na nich widać bez konieczności ściągania ich na urządzenie albo otwierania w nowym oknie.

CZESZCZ GRUBY, PA CZO MAM…

Fot. M.Cywińska

CZEŚĆ GRUBY! MIAUM DLA CIEBIE FAJNY PREZENT, POWIEDZ GRUBY, ŻE SIĘ CIESZYSZ Z FAJNEGO PREZENTU, GDYŻ MAM DLA CIEBIE GRZEŚKA!

Weź, daj stary spokój, nie chcę od ciebie prezentów, naprawdę, jemy już dobrze, was karmimy jeszcze lepiej, poważnie, nie przynoś nam prezentów z dworu. Kurwa, kocie, nie, nie wypuszczaj…

To jest tak, że nasze koty (Marysi od początku, moje od przysposobienia) są wychodzące od zawsze. Wychodziły zanim Marysia je przygarnęła. I nigdy nie przestały wychodzić, a jak raz przestały z powodu ucieczek Filipa, to byliśmy trzy pary butów do tyłu. Wiemy o zagrożeniach, wiemy o ryzykach, wiemy o kocim szkodnictwie. Odbyłem te dyskusje kilkanaście razy. Nie mam ochoty na kolejny. Więc na potrzeby chwili uznajmy, że narażam koty na śmiertelne niebezpieczeństwo, powoduję zniszczenia okolicznej przyrody i ogólnie jestem chujowy. Dziękuję za zrozumienie.

Nie wypuszczaj, kurwa mi w mieszkaniu żywych zdobyczy!!! Nie!!! No kurwa…

TY, GRUBY, PATRZ JAK ONA UCIEKA, GOŃ JĄ GRUBY, NO CO TAK STOISZ, JA CI POMOGĘ Z DRUGIEJ STRONY, BIEGNIJ GRUBY, CHRUPKÓW NIE JADŁEŚ, HAHAHAHA, CHCESZ CHRUPKÓW? TO DAJ I MI OD RAZU.

Nie dogoniłem Grzegorza. Zamieszkał pod naszym łóżkiem. Grzegorz to mysz.

Właściwie odkąd zamieszkałem z Marią, Miluś przynosił z podwórka prezenty. Czasami była to nadpoczęta paczka szynki pakowanej, czasami szczur. Sebcio z kolei przyniósł nam raz jeden jedyny najlepszą zdobycz świata, czyli liść. I był z niego tak dumny, że łykając łzy wzruszenia i szczerego śmiechu, chwaliłem go mocno i głaskałem energicznie. No ale mówimy tu o kocie, który dwukrotnie przegrał pojedynek z ćmą, więc liść z jego pyszczka cieszy podwójnie.

Miluś z kolei obdarowywał nas jak pojebany. Mysz na poduszce w Walentynki? MAMEŁE, KOCHAM CIĘ NAJBARDZIEJ ZE WSZYSTKICH BEZWŁOSYCH MAŁP NA ŚWIECIE, MOŻE OPRÓCZ PANI ELIZY, ALE CIEBIE KOCHAM PRAWIE NAJBARDZIEJ, A KOCHAŁBYM NAJBARDZIEJ, JAKBYŚ DAWAŁA JAK PANI ELIZA MOKRE, A NIE SUCHE CHRUPKI DLA KONIA.

Pani Eliza to sąsiadka z góry, z którą dzielimy kota. U nas mieszka, tam wpada w gości, jak do SPA, bo pani Eliza karmi go mokrym, a potem organizuje mu dwugodzinne seanse głaskania. Do nas przychodzi głównie po to, żeby wyśmiać moje chujowe zdolności miziania go gdziekolwiek.

Szczur przy posłaniu Filipa? MASZ TU DUŻY ŚMIERDZĄCY ŚMIESZNY DZIWNY KOCIE COŚ DO JEDZENIA I ZABAWY, BO CHORY JESTEŚ, TO MASZ, CHRUPKÓW CI NIE DAM, BO GRUBY DAJE MAŁO.

Ptak przy misce Filipa, pod miskami kotów albo przy zlewie? GRUBY, NO MOŻE BYŚ TAK ZACZĄŁ NAS WSZYSTKICH KARMIĆ NORMALNIE, A NIE TAK O, ŻE JAKIEŚ SUCHE WSZYSTKIM DAJESZ, JAK WOLELIBYŚMY MOKRE, TO ZNACZY MAMEŁE BY WOLAŁA MOKRE OD SUCHEGO. JA BYM WOLAŁ MOKRE OD SUCHEGO. BRAT BY WOLAŁ MOKRE OD SUCHEGO. TEN ŚMIESZNY ŚMIERDZĄCY DZIWNY KOT BY WOLAŁ MOKRE OD SUCHEGO. A TY JEDZ SOBIE TO SUCHE, TYLKO NAS NIE MĘCZ, GRUBY, NO WEŹ.

Każdy prezent coś znaczył, jak się dostosowywałem do zaleceń Milusia, prezenty ustawały.

Po jakimś czasie zorientowałem się, że kot zaczął przynosić do domu praktycznie wyłącznie żywe zwierzęta z sąsiedztwa. Wcześniej mu się to zdarzało, ale to była przeplatanka. Od kilku miesięcy nie musiałem organizować szybkich pochówków, samo żywe.

Niektórzy znają przewagi bitewne naszego walecznego kota. Któregoś razu sroki z drzewa się z niego napierdalały, naiwnie sądząc, że na drzewie to luksus, komfort i bezpieczeństwo. Szydzenie z Milusia skończyło się, gdy któregoś dnia, do dziś nie wiem jakim sposobem, przytargał jedną z tych srok za oszewkę do domu, po czym zaczął się z nią bić w przedpokoju. Wyszedłem, zobaczyłem awanturę, zarzuciłem na srokę ręcznik i uwolniłem ją na drugą stronę mieszkania. Z taką więcej sugestią, że jakby się przeprowadziły na drugi trawnik, to może byłoby to rozsądniejsze. Sroka okazała się być przytomna, zgarnęła ziomków z drzewa na podwórku i zamieszkali sobie wszyscy po drugiej stronie bloku. Dalej słyszymy te sroki, ale teraz szydzą i złorzeczą wszystkim mieszkańcom, a nie tylko Milusiowi.

Zwróciłem wolność niezliczonym myszom, nornicom, wróblom i szczurom. Sporo niestety trafiło do mojej tajemnej kostnicy, ale o tym nie będziemy rozmawiać. I nagle kocia ruletka przestała zatrzymywać się na czarnym czy czerwonym, za to regularnie padało zielone zero, czyli zero ofiar i ran ciętych.

GRUBY? CO JEST? PO CO KRZYCZYSZ MOCNO I JESTEŚ ŚMIESZNY TAKI CZERWONY?! DAJ LEPIEJ JEŚĆ MOKREGO, BO PRZYPROWADZIŁEM MYSZĘ! ŻYWĄ! DO LODÓWKI!!!

Kurwa…

Ostatnim razem gdy Miluś przyprowadził do domu jedną mysz, a chwilę potem drugą, to Marysia znalazła jedną w lodówce. Konkretnie w pojemniku z jajkami. Myszy trafiły do domu na raty. Obie żywe. Obie uwolniły się w kuchni. Obie zamieszkały pod zabudową kuchenną. Specyficzny sposób zabudowania lodówki powoduje, że mysz może przejść po tylnej ściance na szczyt lodówki a potem, gdy zostawimy otwarte drzwi, bo coś wyjmujemy, zdesantować się od góry do środka. Jedna to zrobiła, stąd zaaferowanie Marysi.

Oczywiście jestem taki śmieszke, znacie mnie, nie? Więc gdy Maria przybiegła do łóżka krzycząc, że widziała mysz w lodówce, a konkretnie w pojemniku z jajkami, odparowałem że to ja w tym domu piję, i to ja widzę myszy. Jak poszedłem i sprawdziłem, to okazało się, że faktycznie, widzę mysz. Udało się pozbyć obu, jedną złapałem własnoręcznie i wyekspediowałem za okno, druga wskoczyła do śmietnika, i tak jej tam smakowało, że jak ją wynosiłem na podwórko, to ona dalej w tym śmietniku siedziała i jadła.

EJ, GRUBY, NIE PŁACZ. PAMIĘTASZ JAK PRZYPROWADZIŁEM W GOŚCI TAKĄ SZARĄ LATAJĄCĄ MYSZ Z DZIOBEM ŚMIESZNYM? PAMIĘTASZ? I ONA NIE UCIEKAŁA WCALE, A POTEM NAGLE UCIEKŁA. NIC NIE ROZUMIEM.

Kurwa…

Od pewnego momentu wszystkim żywym zwierzętom, jakie trafiały via pysk Milusia do nas do domu, zaczęliśmy nadawać imiona. Ale takie grupowe. Wróble to Romany. Myszy i nornice to Grzegorze. Szczury jeszcze nie mają nazwy, ale jak się jakiś trafi, to będzie Albert. Bo wiecie, Einstein, a szczury szanujemy za wysoki intelekt.

No i któregoś dnia, dzięki Milusiowi, zamieszkał u nas Roman. Pod kanapą, w salonie. Jak nie było dokoła kotów, to sobie wychodził rozprostować nogi i skrzydła. Jak się pojawiały, kitrał się pod kanapę. Dostawał ziarnka słonecznika, wodę w miseczce, mieszkał dwa czy trzy dni, w końcu dał się złapać w łazience. Miałem go nieść do weterynarza pod kątem ewentualnych złamań, ale zanim się zorientowałem, Roman wystartował do lotu prawie pionową dzidą, i stwierdziłem, że chyba nic mu nie dolegało.

GŁUBY, GŁUBY, GŁUUUUBYYY!!! PA CZO MAM TU DLA WASZ, DAJ SZUCHEGO, A NAJLEPIEJ MOKREGO. CZO? ŻE NIEWYRASZNIE?

TFU.

JUŻ MÓWIĘ WYRAŹNIE, PATRZ GRUBY JAK FRUWA SOBIE, DAJ MOKREGO NAJLEPIEJ, ALBO SUCHYCH CHRUPKÓW CHOCIAŻ, BO PATRZ JAKI FAJNY PREZENT CI PRZYNIOSŁEM. WAM!

Kurwa…

Nie rozumiałem dlaczego kot targa na chatę coraz więcej żywych zwierząt. Aż niedawno Marysia przeczytała, że to wszystko dlatego, że jestem chujowym ojcem.

Popadłem w ciężką rozkminę, bo zasadniczo nie wiem o żadnych dzieciach, ale cholera wie, prowadziłem trochę rokendro… A, O KOTA CHODZI!

Otóż okazuje się, że niby Milusia za każdym razem, gdy przyniósł nam prezent, chwaliłem, ale najwidoczniej miałem kiepską mowę ciała i kot się orientował powoli, że jak przynosi zabite zwierzę, to niby go chwalę, ale nie jestem zadowolony. No po prostu nie spełnił moich oczekiwań w pełni. I Miluś, żeby te oczekiwania spełnić lepiej, zaczął w prezencie przynosić zwierzaki dużo lepszej jakości. Znaczy żywe.

Okazało się, że stawiałem kotu wygórowane oczekiwania, a na dodatek nie zwracałem uwagi na to, że on się stara jak może. Faktycznie, byłem chujowym ojcem. Zresztą oczywistym jest, że chwilę później całe ojcowanie wyszło mi jeszcze bardziej chujowo.

Gdy w ostatnią niedzielę do domu trafił Grzegorz i zamieszkał pod łóżkiem, postanowiłem zastawić na niego humanitarną pułapkę. Nasypałem ziaren i podrobiłem sera żółtego do papierowej torby, na uszach zawiązałem supełek, torbę położyłem na podłodze i czekałem aż Grzegorz wejdzie do spiżarki.

W torbie natychmiast zamieszkał kot Sebastian.

Kurwa…

Kota pogoniłem z torby, przesadziłem do koszyka, rozstawiłem ponownie pułapkę i ze sznurkiem w ręku, czekałem na Grześka.

Kot Sebastian wylazł z koszyka i zaczął bawić się sznurkiem przymocowanym do pułapki.

Kurwa…

Pogoniłem precz koty, Filipa odesłałem na miejsce i czaiłem się przy spiżarni. Tak się czaiłem, że jak Grześka zauważyłem, to właśnie objedzony opuszczał torbę. I wtedy dopadł go Miluś.

TY, GRUBY, PATRZ JAKA ŚMIESZNA MYSZA TU SIEDZI. TO JA JĄ PRZYNIOSŁEM. CHCESZ SIĘ BAWIĆ? TO PRZYNIOSĘ WIĘCEJ! ALE MUSISZ DAĆ SUCHYCH CHRUPKÓW, A NAJLEPIEJ MOKRYCH, TO PRZYNIOSĘ I BĘDZIEMY SIĘ BAWIĆ.

MIAU, bez entuzjazmu dodał Sebastian z koszyka na oknie, do którego nie wiadomo kiedy przeniósł się z korytarza.

EEE… wkitrał się we wszystko Filip.

Kurwa…

KURWA…

KURWA!!!…

DLACZEGO NIE ŁAPIESZ TEJ MYSZY TYLKO SIĘ NA NIĄ GAPISZ? ŁAP JĄ ALBO SIĘ ODSUŃ! NA CO MI TAKI KOT, CO NIE ŁAPIE MYSZY, KURWA MAĆ.

Grzegorz korzystając z rodzinnej niesnaski, udał się pod łóżko, spod którego zaczął popiskiwać, że to jest nienormalne, takie piłowanie ryja, i do takich dziwaków to go jeszcze nigdy żaden kot nie przyniósł.

Kot Miluś się na mnie obraził i wyszedł z domu.

Marysia powiedziała, że jestem nienormalny tak krzyczeć na kota, i jak kot wróci, mam go przeprosić.

Stwierdziłem, że muszę wyjść z domu i trochę odpocząć.

Łowy na Grzegorza trwały do drugiej w nocy. Nawet go raz przydybałem zaplątanego szprychy rowerowe, ale rzucony na niego ręcznik nabrał za dużo powietrza i zbyt wolną spłynął na podłogę, przez co Grzegorz uszedł z mojej pułapki. Postanowiłem się przespać, no bo przecież za chwilę idę do pracy, nie?

O trzeciej całe podwórko mogło usłyszeć triumfalne MIAU MIAU MIAU MIAU, którym Miluś obwieścił swój powrót do domu. Ale tylko naiwni mogli sądzić, że tylko wrócił po gitarę, i zaraz spada z powrotem na milongę.

GRUBY, POPASZ CZO MAM DLA CZEBE TUTAJ!

TFU!

PA JAKA ŚMIESZNA MYSZ, DAJ MOKREGO ALBO JAK JUŻ NIE MA TO SUCHEGO CHRUPKA, PATRZ CO CI PRZYNIOSŁEM… GDZIE GRUBY BIEGNIESZ SZYBKO, NIE WPADNIJ DO POJEMNIKA NA SUCHE CHRUPKI, LEPIEJ JAKBYŚ WPADŁ DO MOKREGO POJEMNIKA.

Kurwa…

Po mieszkaniu zapierdalał drugi Grzegorz. Na szczęście pomimo komicznego zaspania, nie odtworzyłem klasycznych numerów slapstickowych, tylko złapałem za ręcznik, na lewą rękę wzułem rękawiczkę rowerową i zacząłem do spóły z Milusiem go osaczać. Pierwszy Grzesiek zaciekawiony zerkał zza komody.

GRUBY, CO SIĘ TAK GUZDRASZ, GUZDRZESZ, GUZDRESZ… WOLNO BIEGASZ? NO PATRZ, TAM BIEGNIE.

Grzegorz postanowił schować się w segregatorze z fakturami z 2012 roku, na szczęście jak się przeciskał przez otwór na grzbiecie segregatora, trafił na zwartą ścianę papieru, i zanim się wywinął, miałem go. Wypuściłem go na podwórko, kotu bardzo, ale to bardzo mocno i wylewnie podziękowałem i poszedłem spać.

W poniedziałek zaczaiłem się na Grześka pierwszego. Ale jestem już stary, więc różne rzeczy w moim wykonaniu trwają długo. Inne krótko, ale większość długo. Na przykład moje mrugnięcie trwa bardzo długo. Jak siedzę na fotelu, potrafię mrugać raz na pół godziny. I to pewnie podczas jednego z tych dłuższych mrugnięć, Grzegorz zdążył wyjść spod łóżka, dobiec do progu sypialni, przeskoczyć nad blokującą wyjście deską i zacząć zwiedzać łazienkę.

Przegapiłem to, a moją uwagę zwrócił dopiero kot Miluś, który siedział przy wpółuchylonych drzwiach łazienkowych, wpatrując się w nie z uwagą, strzygąc wibrysami.

CICHO GRUBY, NA PALCACH TU CHODŹ HAŁAŚLIWA ŁYSA MAŁPO. ON TAM CHYBA SIĘ CHOWA.

Kurwa…

Łazienka to słabszy punkt obławowy, bo ma wygodne miejsce za pralką, za które nie sięgnę. Na dodatek drzwi są fantazyjnie obrobione na dole i nie licują z progiem, więc mysz się prześlizgnie. Na moje szczęście Grzesiek wpadł do wiadra mopowego, i gdy się nad nim schyliłem, zerkał tylko zaciekawiony i wyglądał, jakby chciał już sobie z tej pojebanej menażerii iść. Wyniosłem go z tym wiadrem na podwórko i zwróciłem wolność. Grzesiek zamiast uciekać w przeciwnym do kotów kierunku, zaczął skakać w moją stronę. Eee… co? Jednak nie chciał się ani mścić, ani ze mną zostać, tylko widać stwierdził, że najbezpieczniej pod latarnią, znaczy pod autem. I odkicał sobie pod zaparkowany pod naszym oknem samochód.

CZESZCZ GRUBY, PA CZO MAM…

Kurwa…

Wczoraj Miluś przyniósł nam trzeciego Grześka, ale na szczęście wypluł go z pyszczka w takim miejscu w sypialni, że Grzegorz mógł się schować tylko w rogu, który łatwo można było zablokować ze wszystkich stron. Oczywiście kot nam w tym pomagał, no bo przecież nie możemy popsuć takiego ładnego i jakościowego prezentu. Grzegorz po krótkiej obławie, został ujęty przez Marysię i wypuszczony na wolność na podwórku.

Teraz się zastanawiam, kiedy zawita u nas kolejny Roman, Grzesiek czy Albert, i jednocześnie próbuję ustalić, jak bardzo muszę kota chwalić, a jak okazywać niewerbalne niezadowolenie, żeby dalej przynosił do domu żywe zwierzęta. Badania trwają.

CZESZCZ GRUBY, PA CZO MAM…

No elo 110

No elo, myślicie że to koniec?
No, kurwa, niekoniecznie.

Ej, a pamiętacie jak rząd kładł stępkę pod budowę promu? W 2017 roku premier Mateusz zapowiedział, że dość polityki wstydu i imposybilizmu, dość niszczenia naszych stoczni przez rząd Tuska (który, jak zapewne się zdążyliście zorientować, rządzi do tej pory), dość wszystkiego, będzie program podniesienia przemysłu stoczniowego z upadku. I położył stępkę pod budowę promu. I przemysłu.

Oczywiście w celu budowy czegokolwiek, trzeba powołać jakieś ciało, służące do wyciągania hajsu… służące do zarządzania wyciąganiem hajsu z bud… kurwa, służące koordynacji projektu budowlanego. Powstał zatem rządowy program Batory, który miał dać nam dwustumetrowy prom kursujący między Polską a Szwecją, zabierający samochody i ludzi, ogólnie bajer. Prom miał zostać zwodowany w 2019 roku, a w 2020 powinien wypłynąć na Bałtyk.  

Oczywiście programem zarządzali specjaliści, i to nie byle jacy. Najlepsi! Partyjni. Wykonawcę promu wybrali nierzetelnie, parametry jednostki zawarte w umowie odbiegały od faktycznych potrzeb, samą umowę zmieniano później niezgodnie z interesem inwestora. Potem zaczął się jeszcze większy festiwal nieudaczności specjalistów. Wprowadzane zmiany wydłużyły proces projektowy. Do 2019 roku nie dość, że nie ruszyła budowa, to nawet nie zakończono fazy projektowania. Opóźnienia były tak duże, że PiS postanowił kupić gotowy projekt.  

I jak myślicie, co się stało? Do 2020 roku prom miał być gotowy, a w sierpniu 2019 nie mieli nawet projektu. A potem minister Gróbarczyk Marek zwalił wszystkie opóźnienia na koronawirusa, który co prawda przyszedł do nas 3 lata po rozpoczęciu inwestycji, ale nie możemy pozwolić, żeby rzeczywistość mieszała nam w planach, nie?

Wszelkie pytania o dalsze losy projektu, bardzo irytowały partyjnych bonzów. Taki Brudziński na przykład stwierdził, że nie będzie przepraszał i tłumaczył się hołocie i popaprańcom. Powaga, tak napisał. Oczywiście potem wyjaśniał, że chodziło mu o polityków Platformy, którzy według niego doprowadzili do upadku polski przemysł stoczniowy. Znowu wina Tuska.  

A najlepiej tego słomianego misia podsumowała niejaka Jacyna-Witt, radna PiS, szefowa rady nadzorczej Stoczni Szczecińskiej, mówiąc:

To były plany. I gdyby stoczni nie zniszczono, zostałyby zrealizowane. PO zablokowało w stoczni produkcję statków do 2019 roku. Ile razy jeszcze mam to tłumaczyć? Zrobiliśmy w Polsce bardzo dużo. Srał kot tę stępkę. 

No i słowo ciałem się stało. 62-tonowa stępka zostanie najprawdopodobniej zezłomowana. Całość tej przyjemnej dla jej uczestników zabawy kosztowała drobne na piwo: 1/5 Sasina, tyle co nic. Kto miał zarobić, zarobił. Jelenie sfinansowały, można grabić dalej.  

A co z promem? Spoko, Polska Żegluga Bałtycka dostała z budżetu dwa Sasiny i ma kupić nowy prom od stoczni niemieckiej. Czy to nie jest zabawne?  

Dlaczego piszę o tej prehistorii? Ano widzicie, 17 września mają otwierać przekop Mierzei. Ta inwestycja miała otworzyć Elbląg na świat, port miał rozkwitnąć, a miód i mleko miały popłynąć ulicami polskich miast i wsi.  

Rząd Mierzeję, owszem, przekopał, ale nie pogłębił ostatniego odcinka, tak tuż przed portem Elbląg, twierdząc że to leży w gestii samorządu. Ale oczywiście samorząd nic nie musi, rząd się tym wszystkim może zająć. Dofinansuje port kwotą 100 baniek z naszych pieniędzy, pogłębi cały tor do portu i przejmie udziały miasta (30 proc.) w tymże. Ale nie ma musu, jak samorząd nie chce odsprzedać portu, to do Elbląga dalej będą mogły zawijać jedynie mniejsze jednostki. I niech będzie jak było, a cały przekop Mierzei po nic.

Prezydent Elbląga stoi trochę pod ścianą, ale nie zamierza się poddać. No bo ta inwestycja jest niewątpliwie wielką szansą dla miasta i może dać mu impuls do rozwoju. Co do tego nie ma wątpliwości. Mam je jednak, myśląc o tym, kogo PiS upchnie do władz tego portu, jak już go wchłonie. Takich samych specjalistów, jacy kładli stępkę?  

Ja tam byłbym na miejscu samorządu ostrożny. A wśród mrowia przykładów nieudolności minionów tej władzy, wybrałem właśnie stępkę, bo ma ona, podobnie jak port elbląski, związek z morzem.  

I jeszcze słowo na temat sobotniego otwarcia parasola w du… Przepraszam, sobotniego otwarcia kanału. Podobno do samego końca trwały poszukiwania dzielnego kapitana, który przepłynąłby przez niego barką z węglem. Wiecie, taka symbolika, że czarne złoto, którego zapasy wystarczyłyby na 200 lat, gdyby nie Tusk, musimy spławiać wąskim gardłem… Kurwa, nie wiem sam, o co im chodzi, nieważne. Miała płynąć barka z węglem.

Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują, że żadnej barki nie będzie, bo nie znalazł się odpowiednio zdesperowany kapitan, który zaryzykowałby stanięcie na mieliźnie podczas rejsu otwarcia. Dlatego zamiast barki będzie płynął specjalistyczny statek wielozadaniowy Zodiak II. Ma nośność 350 ton, bo to nie jest żaden transportowiec, tylko taka bardziej jednostka wielozadaniowa, z naciskiem na badania hydrograficzne, kruszenie kry, stawianie oznakowania nawigacyjnego, holowania innych jednostek czy zwalczania wycieków oleju. I on nawet nie ma ładowni, do której można wcisnąć ten węgiel. Ale może przynajmniej będzie ładnie wyglądać.  

Dodatkową atrakcją jest to, że Zodiak II ma szerokość 12,8 metra, kanał 20 metrów, więc całość idzie może nie na zapałkę, ale kapitan będzie musiał zachować czujność. Dlatego od jakiegoś czasu załoga ćwiczy w kanale, żeby na uroczystości nie było przypału. Trzymam kciuki za powodzenie.  

PS Rząd jest bardzo zdeterminowany, żeby elbląski port przejąć. Dlatego negocjacje będą bardzo interesujące. Na koniec, jako ciekawostkę, zacytuję posła PiS Leonarda Krasulskiego, prywatnie przyjaciela Prezesa:  

Są możliwości siłowego przejęcia portu, nacjonalizacja, ale my chcemy rozmawiać z władzami miasta, żeby port jak najszybciej zafunkcjonował.  

No, to trzymajcie się w tym kanale.

No elo 109

No elo, myślicie że to koniec?
No, kurwa, niekoniecznie.

Trzeba uważnie słuchać polityków, bo czasami mówią prawdę.

Premier bez teki, Prezes Kaczyński Jarosław, przepowiedział nam wszystko to, co widzimy obecnie za oknem, tylko wtedy nikt w to nie uwierzył.

Przypadkiem trafiłem na fragmenty jego wywiadu udzielonego Reutersowi 19 grudnia 2016 roku. Czytałem go wcześniej, ale zupełnie o nim zapomniałem, a pierdolenie Prezesa zwyczajnie wyparłem, myśląc, jak wszyscy wtedy, „no przecież do tego się nie posuną”. Byliśmy piękni, młodzi i naiwni.

„To komedia, ponieważ w Polsce nie dzieje się nic, co naruszałoby normy prawa”.

„W skrócie, widzimy rewoltę przeciwko temu, że odbieramy pieniądze, które elity zagarnęły i jakoś podzieliły”.

I takie bardziej do śmiechu.

„Możecie Państwo sądzić, że sferze politycznej cieszę się poważnym autorytetem. W rzeczywistości większość decyzji politycznych podejmowana jest beze mnie i bez mojej świadomości”.

Oraz samo gęste, z dna, tak przy rogu, w który nikt nie zaglądał od lat.

„To rewolucja, którą warto zrobić, nawet kosztem spowolnienia wzrostu gospodarczego. Mówimy tu o 1 punkcie procentowym”.

Tak drogie dzieci. W celu urzeczywistnienia swojej wizji (mam problem z określeniem, na czym miałaby polegać, oprócz „Polska dla gangu swojaków”), Prezissimuss był już w 2016 roku poświęcić naszą gospodarkę. A właściwie to chyba nawet wcześniej.

Teraz łatwiej zrozumieć, co się odpierdala za oknem, nie?

No, to trzymajcie się tam ramy. Domo, kurwa, arigato pan PiS.

No elo 108

No elo, myślicie że to koniec?
No, kurwa, niekoniecznie.

Pomimo sezonu ogórkowego, w tym chlewie obsranym gównem trochę się dzieje. Ale nie pisałem, bo najpierw byłem na wakacjach, a potem dostałem COVID-a, co to go podobno nie ma i się go przechodzi jak lekką grypę. I się cieszę, że się zaszczepiłem, bo jak po szczypawkach przechodziłem go tak, jak przechodziłem, to bez nich mógłbym tej lekkiej grypy nie przeżyć.  

Niejaki Krasnodębski Zdzisław, ponoć profesor, w ciągu kilku dni dał dwukrotnie głos, i dwukrotnie powiedział coś z pozoru głupiego, a tak naprawdę, to trzeba lekko odchylić zazdrostki, żeby skumać co mu przyświecało.

Najpierw podsumował nasze starania o pieniądze z KPO:  

Przedtem nie mieliśmy środków z KPO, a Polska rozwijała się bardzo płynnie. Jeśli chodzi o oświadczenia, to jesteśmy bardzo zdecydowani, a jak przychodzi do negocjacji, to stajemy się ustępliwi. Do tej pory możemy powiedzieć, że niestety przegrywamy i moja pesymistyczna diagnoza się potwierdza, a w związku z tym potrzebujemy innej zdecydowanej polityki i innego sposobu negocjowania z UE. Żeby skutecznie negocjować, to trzeba mieć środki nacisku i trzeba być jednak odważnym. Czas przeciąć te negocjacje i powiedzieć, że rezygnujemy z tych środków.  

No głupota, nie? Jak to rezygnujemy? Przecież o te pieniądze rząd walczył, sukces ogłosił na bilbordach, a teraz rezygnujemy ze 120 miljordów ziko? Nie godzi się, co nie?

Godzi, godzi. Już kilka dni później w sukurs profesorowi przyszedł premier Mateusz, który w programie telewizji publicznej opierdolił Holecką, że ulega podszeptom wrażych sił. Stuknął ją mianowicie tak:  

Pani – podobnie jak skrajna prawica i skrajna nasza opozycja, totalna opozycja – również dała się wpuścić w taki nurt narracji o KPO.  

A co to za narracja o KPO, zapytacie? Ano taka: 

KPO to 120-130 mld zł zaokrąglając. Jak podzielimy to na 6 lat, to okrągło wychodzi 20 mld zł rocznie. To nie jest coś, co zmienia zasadniczo sytuację gospodarczą, finansową Polski.

– Podam tylko taki jeden bardzo konkretny przykład. Dosłownie dwa miesiące temu zatwierdziliśmy drugą transzę programu inwestycji strategicznych Polski Ład, tak nazywamy ten program. Tam było blisko 30 mld z naszych budżetowych pieniędzy. Czyli pokazujemy na zdolności finansowe Polski dużo większe niż KPO. 

No i spoko, drukarka zrobi brrrttt i będą pieniądze. Mam tylko niestety smutne wrażenie, że aktualne zdolności finansowe Polski to obligacje na w chuj procent i modły o to, żeby w obliczu zbliżającej się recesji znaleźli się na nie chętni.  

Widać więc, że gawędy profesorskie to nie jest jakiś oderwany od układu odniesienia wyskok, że coś mu się chlapnęło. Jemu się nic nie chlapie bez zgody Nowogrodzkiej. Ten facet jest od 2014 roku członkiem rady programowej PiS, wiec niczego tak grubego, bez uzgodnienia z Prezesem nie powie.  

Zresztą jego mamroty o zerwaniu negocjacji w sprawie KPO to była przygrywka do pieprznięcia dużo większego kalibru. Tego o zagrożeniu ze strony Wschodu i Zachodu. Profesor uważa, że Putin to chuj, drobiazg, naprawdę groźny jest Zachód:  

Zagrożenie dla naszej suwerenności ze strony Zachodu jest większe niż ze strony Wschodu. Pamiętajmy na przykład o tym: my bardzo często jednak po naszej prawej stronie nie doceniamy przeciwnika, że Komisja Europejska ma bardzo sprawnych urzędników, doskonałych prawników, że Parlament Europejski jest bardzo dobrze zorganizowaną instytucją.  

A czy jest na to jakaś recepta, możemy zapytać.

I wygrać z nimi jest trudniej, bo na Rosję trzeba mieć HIMAR-s, Abramsy, wiadomo, jakich środków użyć. Natomiast, żeby sobie poradzić z Unią, a Unia, nie ogólnie, ale jest w tym kształcie opanowana przez te siły, które wzięły ją w jasyr, które są nam niesprzyjające, żeby wygrać z nimi i odzyskać dla nas instytucje europejskie, to wymaga jednak większego wysiłku organizacyjnego, intelektualnego i w tym sensie to jest większe niebezpieczeństwo.  

I jeszcze coś wyjątkowo urodziwego:  

To jest paradoksalne, oczywiście, Rosja jest brutalna, Rosja może wypowiedzieć wojnę, ale Polacy wiedzą w sensie duchowym, czy psychologicznym, jak z takim niebezpieczeństwem się obejść.  

A na koniec wisienka na tym torcie z gówna.

Putin nas nie dzieli, ale łączy.  

Tak, on to naprawdę powiedział. I jeżeli to nie jest zdrada stanu, to ja nie wiem co nią jest.  

Ale jak wspomniałem wcześniej, żadne tego kalibru farmazony nie mogłyby pójść bez błogosławieństwa Partii, więc nie ograniczajmy się do prostego „co to w ogóle jest za przygłup”, tylko zastanówmy się, dlaczego Partia pozwala takie rzeczy mówić (oprócz Mateusza i profesora Zdzisława, na temat zagrożeń z Zachodu majaczył też Kuchciński).  

Z Unią nam od jakiegoś czasu nie po drodze. Domagają się od nas jakichś dziwactw, typu przestrzeganie praworządności, jakieś kamienie milowe, jakieś Turowy, no kto to w ogóle widział, żebyśmy się mieli słuchać jakiejś wyimaginowanej wspólnoty. Dlatego od jakiegoś czasu trwają mniej lub bardziej subtelne działania, mające na celu nam tę Unię obrzydzić.

Oczywiście ludzie bardziej świadomi mogą się śmiać, że taka tępa propaganda na pewno w sprawach UE nie zadziała, bo przecież na pewno korzystamy na obecności we Wspólnocie i nikt się nie da przekonać, że jest inaczej. I ja bym chciał mieć w sobie ten spokój, ale cały czas z tyłu głowy mam świadomość, że do naszego wyjścia z UE nie będzie potrzebne żadne referendum, tylko większość parlamentarna. I jak Partia uzna, że urobiła antyunijnie na tyle dużo osób, że będzie mogła to zrobić, to to zrobi. Pozbądźcie się złudzeń, że Wielkiemu Strategosowi drgnie ręka. Nie drgnie, bo on nie jest tutaj po to, żeby robić dobrze Polakom, tylko po to, żeby utrzymać władzę za wszelką cenę. I będzie skłonny zapłacić za to każdą cenę.

Znaczy zapłacimy my, ale to są nieistotne detale.  

Na koniec jeszcze tylko dodam, że profesor Krasnodębski jest naukowo związany z uniwersytetem w Bremie. Bytowo również. Pracuje w Parlamencie Europejskim. Dlatego może sobie komfortowo pierdolić o tym, że Putin zbliża ludzi i wystarczą na niego Abramsy i HIMARSy. W końcu to nie on będzie je obsługiwał, to nie on będzie płacił krwią, to nie jemu rozkurwią dom, to nie jego zgwałcą, to nie jemu każą klęknąć, żeby strzelić w potylicę i wrzucić jak tobół do bezimiennej mogiły. Tak, wielu z nas zginie, ale to ofiara, którą profesor Zdzisław gotów jest ponieść. Wyjątkowo obrzydliwa kanalia.  

Zrobiło się mrocznie, więc może dwa szorty na rozluźnienie atmosfery.  

Wiceministrowie edukacji w tym kraju są albo wyjątkowo tępi, albo wyjątkowo cyniczni. Jakiś czas temu niejaki Rzymkowski mówił o wysokich zarobkach nauczycieli, sięgających 11 tys. ziko miesięcznie. Zarabiają kupę siana, pracują po 18 godzin tygodniowo i jeszcze mają dwa miesiące wakacji. Żyć nie umierać.  

Teraz kolejny wiceminister, Piontkowski Dariusz się pomylił. Ze dwa dni temu na pytanie o to, ile zarabia na przykład polonista w podstawówce, w zawodzie od 10 lat, odpowiedział następująco:  

Jeżeli jest to stopień nauczyciela dyplomowanego, jego wynagrodzenie średnie ze wszystkimi dodatkami, to jest przeciętnie około 6,8 czy 6,9 tys. zł.  

Dopytany o to, czy to jest na rękę, odpowiedział:  

To jest oczywiście na rękę, ale to jest łącznie z dodatkami za wychowawstwa, staż pracy. Jeżeli ma nadgodziny, to jego wynagrodzenie może być zdecydowanie wyższe. 

Dlaczego wiceminister opowiada takie głupoty, a dwa dni później przeprasza słuchaczy (bo to szło w radio) i wszystkich zainteresowanych, że się pomylił i omyłkowo wskazał, że jest to kwota netto, a nie brutto? Przecież każdy człowiek zorientowałby się, że gdyby nauczyciele zarabiali siódemkę na rękę, to dyrektorzy nie mieliby problemów z obsadą na początku roku, bo by im się kolejki pod drzwiami ustawiały. Byłżeby wiceminister taki głupi, że nie odróżnia netto od brutto?  

Nie dajcie się zmylić. To nie głupota, to cynizm i element większej akcji obrzydzającej Polakom nauczycieli. Bo ci ostatni od 1 września uruchamiają ogólnopolskie pogotowie protestacyjne, mające na celu ukazać dramat w edukacji. A jakiś dramat chyba jest, skoro ocenia się, że tydzień przed rozpoczęciem nowego roku szkolnego w polskich szkołach brakuje od 13 do 20 tys. nauczycieli.  

Nie zdziwcie się więc, jak zaczniecie w komentarzach widzieć coraz więcej tekstów o zapłakanych kuzynkach, nieudanej inwestycji nauczycieli w alkohol i wstyd Broniarzach. Co jak co, ale dzielić ludzi Partia potrafi pierwszorzędnie.  

A już zupełnie na koniec, polecam wam wszystkim najśmieszniejszą reklamę świata.

Wiceminister rolnictwa, niejaki Kaczmarczyk Norbert, wiązał się świętym węzłem małżeńskim. Wesele było kameralne w ten typowo polski sposób – pięciuset gości, w tym Ziobro, Kempa Cymański czy Bochenek, Bayer Full na majku i skromny prezent od brata – ciągnik marki John Deere za półtorej bańki.

I w sumie nawet by mi brewka nie pykła, bo może brat ministra jest na tyle bogaty, że stać go na dawanie takich prezentów, gdyby nie kilka drobiazgów. Na przykład ten, że ciągnik tej marki brał udział w kampanii promocyjnej prezydenta Dudy. Wtedy za kierownicą siedział niejaki Kaczmarczyk Norbert.  

Dalej. Kluczyki ministrowi wręczył nie brat tylko przedstawiciele dystrybutora. Sfotografowali się z nim. I zrobili z tego dwuminutowy film promocyjny, który wrzucili na jutuba i na swoje sociale, więc można to złoto obejrzeć na własne oczy.

Wydanie 8R 340 | Ciągnik dla Wiceministra jako prezent ślubny od brata

Dalej. W 2015 roku Państwowe Jednostki Wojskowe zakupiły 15 ciągników tej marki. Przetarg ogłosił Skarb Państwa, wygrał AGRO Wanicki, diler tej marki.  

Dalej. Ten sam diler podpisał umowę z Wodami Polskimi, którym sprzedał 34 nowe ciągniki.  

Jak gówno strzeliło w wentylator, nastąpiła zmiana narracji. Brat wiceministra, ten szczodry ofiarodawca, wytłumaczył motłochowi, że nie rozumie tego całego kwiku, traktor który przekazałem bratu, został przekazany symbolicznie, jest moją własnością, ja wziąłem na niego kredyt, to był mój pomysł, od bierdolta się ode mnie, od mojego ciągnika, i ode mnie.  

Minister ma luz, nie widzi w tej szopce żadnego konfliktu interesów, wszystkim którzy chcą słuchać, opowiada o zajebistym ciągniku John Deere 8R 340, a krytykom mówi krótko: od bierdolta się ode mnie, od mojego ciągnika, i ode mnie. I wydaje oświadczenie, które warto przeczytać, bo jest piękne:  

Przysięga małżeńska to jedna z najpiękniejszych chwil w życiu dwojga kochających się ludzi. Niestety nawet takie momenty są wykorzystywane do brutalnej i kłamliwej gry politycznej. Tym razem politycy opozycji i niektóre media zaatakowały mnie, moją ukochaną Żonę i całą moją rodzinę. Spieszę więc wyjaśnić, że koszty całej uroczystości ślubnej zostały pokryte z prywatnych środków obu naszych rodzin, za co serdecznie – jako para młoda – im dziękujemy. Duża liczba weselnych gości – wynika z tradycji i sposobu funkcjonowania naszej lokalnej społeczności.

Rozumiem, to wieś, tam się na wesele zaprasza wszystkich, oprócz tych chujów, którzy w 1993 roku te obrzydliwe rzeczy o naszej Marzence powiedzieli. Zresztą wesele na 500 osób to nic nadzwyczajnego – gość ma hajs od nas, za ciężką pracę w ministerstwie, to co ma z nią robić? W skarpecie od Jana Pawła II ją trzymać?

Dalej też się zaciekle broni.

Moja rodzina od pokoleń zajmuje się ciężką pracą rolniczą i angażuje się w sprawy lokalnej społeczności. Z najbliższymi kontynuujemy tę zobowiązującą tradycję. Tym bardziej cieszę się, że ten ważny moment mogliśmy świętować w tak licznym gronie. Ten wielki szacunek okazany naszym rodzinom, to dla nas ogromne szczęście i powód do dumy. Szczególnie gorące podziękowania kieruję do mojego brata, dzięki któremu ciężka praca na roli, jakiej się poświęcił, będzie mogła być efektywniejsza. Tak jak wielu polskich rolników, nasza rodzina woli inwestować w nowoczesny sprzęt, a nie w drogie limuzyny, zegarki czy ośmiorniczki tak bliskie naszym politycznym oponentom.

O ośmiorniczkach zawsze warto wspomnieć. Ale dopiero teraz idzie najlepsze, gęste, z samego dna.

Trzeba podkreślić, że to brat wyraził zgodę na film, ponieważ to formuła promocyjna firmy sprzedającej, stosowana u wszystkich jej klientów. Nie wiedziałem, że brat udostępni mi w użytkowanie ciągnik, więc jako osoba publiczna nie mogłem też nikomu zakazywać nagrywania. Ciągnik pozostaje własnością brata , więc to on podejmuje wszelkie związane z nim decyzje. Przekazanie traktora parze młodej miało charakter symboliczny, oznaczający udostępnienie go do użytku na gospodarstwie. To Konrad Kaczmarczyk jest właścicielem ciągnika i będzie spłacał za niego kredyt, jak przy wielu innych jego inwestycjach.

Czyli tak. Bracki wpierdolił mnie na minę, ja nic nie mogłem zrobić i niczego zabronić, bo jestem osobą publiczną, która co prawda ma ślub a nie załatwia sprawy publiczne, ale ja nie do końca rozumiem o co chodzi, oprócz tego, że gnój się zrobił, więc muszę wytłumaczyć się jak potrafię, a że chuja potrafię, to powiem coś o ośmiorniczkach i brutalnym ataku na moją prywatność, może się nikt nie zorientuje, że pierdolę od rzeczy gdy w jednym akapicie mówię o funkcji publicznej i swoim imposybilizmie z tym związanym, a potem o brutalnej napaści na rodzinę, i całe rolnictwo.

Dlatego brutalną napaść polityczną na mnie i moją rodzinę traktuję jako atak na całe rozwijające się polskie rolnictwo. Wbrew tej agresji będziemy się dalej rozwijać i nie damy się wypchnąć także z europejskich rynków. Jedyne czego żałuję to to, że nie ma dziś możliwości zakupu podobnej jakości sprzętu polskiej produkcji. To przez skandaliczną politykę gospodarczą prowadzoną przez liberałów takich jak Balcerowicz czy Tusk , w latach 90- tych niszczono polskie fabryki ciągników i kombajnów zbożowych. Te produkty, w owym czasie, konkurowały z najlepszymi zachodnimi tamtych czasów.

No i cyk, punkcik od szefa za dopierdolenie Tuskowi. Doskonały jest też kawałek o konkurencyjności Ursusów i Bizonów. Oświadczenie posła jest absolutnie wszystkomające i jest jednym z najlepszych oświadczeń ostatniej kadencji. Nikogo nie przepraszać, to nie moja twarz w reklamie, brutalna napaść polityczna, atak na rodzinę, Tusk i Balcerowicz chuje, ośmiorniczki, spierdalajcie.

Bardzo mi się ta bezczelność podoba. Jest odświeżająca i fajniejsza od chujowych non-apology, zaczynających się od „Przepraszam wszystkich, którzy mogli poczuć się urażeni”. Tu jest inaczej, znać rękę senseia Kukiza, bo to od Kukiza Norbert przypełzł do PiSu.

A na koniec, na wielkim torcie wypełnionym nadzieniem ze standardów moralnych i politycznych polityków partii rządzącej, ląduje wielka pecyna wysokojakościowego nawozu w postaci paska w Dzienniku TVP. Perfekcja. 

Dobra, nie wiem jak wy, ja idę odpocząć po covidzie, który miał być grypą, i leczniczo ponacieram się Polską.  

No elo 107

No elo, myślicie że to koniec?
No, kurwa, niekoniecznie.

Patrzę jak Polska składa się jak domek z kart, i wbrew zaklęciom Partii i jej miłośników, staje się państwem coraz bardziej upadłym, i przestaje mi się chcieć pisać. Funkcji edukacyjnej moje teksty nie spełniają, bo docierają do przekonanych. A jak już trafią do wyborców PiS, to jest tylko i wyłącznie rzucanie w moim kierunku gównem. Sumieniem niczyim nie potrząsam. Nikogo do niczego nie przekonuję. Bez sensu.

I wychodzi na to, że został tylko aspekt humorystyczny. Coraz trudniej śmiać się przez zaciśnięte zęby w domu ogarniętym jednocześnie wybiciem szamba i pożarem, ale jak powiedział kiedyś Dawid Cerny ‘Śmiech, przecież musi być jakiś powód do życia’, więc się, kurwa, w tej pozycji kolankowo-łokciowej, pośmiejmy.

To był tydzień pod honorowym patronatem Wujka Pyszna Rada.

Jak to miło poczytać i posłuchać, że rząd się o nas martwi, myśli ciągle o nas, a przede wszystkim na sercu leży mu nasze dobro. Za każdym razem, gdy rząd interesuje nasze dobro, to pamiętajcie, jeżeli wybaczycie suchara, żeby je dobrze ukryć.

Najpierw naszym dobrostanem zainteresował się prezydent, Duda Andrzej, który znalazł dla nas wszystkich dobrą radę na trudne czasy. Bo On i Partia widzą, że trudne sprawy dotykają Polskę. Co prawda do tej pory ulicami zapierdalało wyłącznie mleko z miodem, więc nikt się nie spodziewał takiego spiętrzenia, ale widzi co się dzieje. Widzi, działa i czuwa. Na co dzień widzi, działa i czuwa, taki to troskliwy ojciec. No i działa z Partią na rzecz naszego dobra. Na przykład próbuje zminimalizować presję inflacyjną. Nie żeby prawie 16 proc. to było jakoś bardzo dużo, inni mają gorzej, ale Duda przeciwdziała.

Na przykład w ramach przeciwdziałania podpisał ustawę, w wyniku której będzie emerytom wypłacona czternasta emerytura. Skąd na nią pieniądze? To niedobrze o to pytać w przeddzień wyborów, więc nie pytamy.

Ale czternastka to nie wszystko. Ojciec narodu znalazł… Kurwa, sorry, Ojciec to kto inny. Wujek narodu znalazł czas na dobre słowa, ciepłe, dające otuchę w tym trudnym dla wszystkich czasie – w obliczu rosnącej inflacji mamy być dobrej myśli, trochę zacisnąć zęby i być optymistami. Bo wiecie, ceny rosną, złoty słabnie, rząd nie ma na to wpływu i musimy to wszystko jakoś wspólnie przetrzymać.

Prawie rok temu Duda dał podwyżki posłom i senatorom, w listopadzie oni mu się odwdzięczyli, mam nadzieję, że jakoś sobie dają radę i wspólnie z nami przetrzymają ten trudny czas.

Czasami się zastanawiam, czy ktoś mu te teksty pisze, sam je sobie dzierga, czy to była improwizacja. W pierwszym przypadku to sabotaż, w drugim głupota, w trzecim wyraźny znak tego, że elicie intelektualnej PiSu wystarczy zadać pytania, na które nie mają napisanych odpowiedzi, i muszą coś szyć na fristajlo. A że ta elita intelektualna nie potrafi tego robić, wszystko co płynie z ich ust, jest czystym złotem.

Głos dał też Stryj Narodu, Morawiecki Mateusz, który na konferencji prasowej w Boronowie, zapowiadającej nową odsłonę programu ‘Czyste powietrze plus’, rzucił w kierunku zgromadzonej ludności:

‘To będzie trudna jesień i zima – Władimir Putin się o to postarał. Europa jest zależna energetycznie od Rosji. My się uniezależniliśmy, ale też odczuwamy wysokie ceny energii’.

I dalej.

‘Warto korzystać z takich programów jak Czyste Powietrze. Drodzy rodacy, postarajcie się ocieplić swoje domy w miarę możliwości jeszcze przed tym sezonem grzewczym’.

No chyba, kurwa, mchem.

O tym, że każda władza jest oderwana od rzeczywistości, wiemy od dawna. Ale jak już chcesz być Stryjem Dobra Rada, to weź Mateusz przynajmniej sprawdź podstawowe fakty.

Wiesz ile kosztuje ocieplenie domu? Styropian, siatka z włókna szklanego, zaprawa klejowo-szpachlowa, tynk silikatowy (akrylowy staje się z czasem podatny na korozję biologiczną, więc należy go unikać przy budynkach stojących w zadrzewionym terenie), obróbki, parapety. No i poszukiwania sprawdzonej ekipy a nie jakichś partaczy. Wiesz Mateusz jakie są teraz terminy na jakąkolwiek ekipę remontowo-budowlaną? Nie wiesz, bo posprzedawałeś swoje nieruchomości, ale ci powiem, że na początku pandemii goście, którzy kuli mieszkanie nade mną powiedzieli, że pierwszy wolny termin mają za 10 miesięcy. A to zwykła ekipa remontowo-budowlana. Znalezienie dobrych speców od ociepleń to cud. Więc może być trudno przed tym sezonem grzewczym kogoś sobie znaleźć.

No i porozmawiajmy o kosztach. Materiały, jak się je uda kupić to jakieś 10-15 tysięcy. A jak idziemy w wełnę mineralną albo w styropian o polepszonym współczynniku izolacji termicznej, to pewnie bliżej 18-20 tysi. Robocizna? Ekipa weźmie teraz pewnie z 30-40 złotych od metra kwadrat. To sobie policz koszt takiego ocieplenia dla domu o powierzchni ścian 200m2.

Powyższe wyceny mają charakter orientacyjny i mogą kompletnie nie odpowiadać stanowi faktycznemu, bo sytuacja zmienia się dynamicznie. Jak to w rzeczywistości inflacyjnej.  

Oczywiście ten durny tekst poleciał na okoliczność usprawnionego programu ‘Czyste powietrze plus’, z którego można dostać dużo pieniędzy na taką inwestycję w swój dobrostan. Tylko widzicie, jest jeden, hehehe, minus tego programu. Na kasę mogą liczyć ci właściciele domów, gdzie przeciętne miesięczne wynagrodzenie wynosi do 1564 zł na osobę w gospodarstwie wieloosobowym oraz do 2189 zł w gospodarstwie jednoosobowym, więc szału nie ma.

Ja mam lepszą radę na ten sezon. Działało w komunie, zadziała i teraz. Futryny i krawędzie skrzydeł okien trzeba okleić takimi misiami, jak są na przykład na krawędziach skrzydeł w szafach wnękowych. To będzie nasz pierwszy front izolacyjnej walki z systemem i klimatem – musimy na całą zimę szczelnie zamknąć okna. Na parapetach porozkładać zrolowane koce, żeby nie wiało dołem, bo nie wiedzieć czemu, dołem zawsze ciągnie. Liczyć na to, że sąsiedzi z mieszkań dokoła nas nie są pieprzonymi sknerami, i będą grzać, bo lubią ciepło. Ale na wszelki wypadek na wszystkich ścianach powiesić dywany. Wyjdzie tanio i da się to zrobić od ręki.

Nie ma za co.

Potem głos dał jeszcze minister, hehehe, edukacji, hehehe, i nauki, hehehe, niejaki Czarnek. Ten, w ogóle nie przejmując się niczym, rzucił że on nie będzie podczas wakacji nabijał kabzy hotelarzom, tylko będzie podczas wakacji nocować u znajomych. A co do jedzenia, to czasem coś tam sobie upichci, żeby nie jeść w knajpach. A potem podzielił się swoim pomysłem na radzenie sobie z drożyzną i inflacją.

‘Bez przesady, drożyzna nie oznacza, że nie można jeść. Można jeść trochę mniej i trochę taniej’.

Słyszeliście, pierdolona hołoto? Przestańcie tyle żreć i kupujcie tanie zamienniki.

Przypominam sobie swoje czasy studenckie, gdzie może i nie było kasy, ale za to większość z nas jadła chujowo, i mam kilka patentów na pyszne, sycące posiłki.

Absolutną królową większości obiadów była mortadela panierowana w jajku i bułce tartej. Taki wiecie, analog kotleta schabowego. Jak się szybko zjadło, na przykład z kapustą kiszoną, to nie było czuć ohydnego smaku wody uwięzionej w mortadeli, która podgrzewała się podczas smażenia i apetycznymi strużkami ściekała po brodzie i do pełnej gardzieli.

Można nagotować ziemniaków, póki tanie. Ja na bazarku płaciłem ostatnio za młode 2,60 z kilograma, a wiecie jak kilo pyrek zapycha? Do tego koperek (można sobie wysiać pod oknem), ogórki małosolne albo kiszone (można samemu zrobić), dla bogoli jajko sadzone i mamy obiad.

W akademiku lubiłem też nasiekać cebuli, zeszklić ją na patelni i zjeść z lekko czerstwym chlebem, bo ze świeżym mi w ogóle nie smakowała. Profit, bo czerstwy czasami pod koniec dnia można spróbować kupić taniej.

Parówki – evergreen, jak się te najtańsze utopi w najtańszym keczupie, to da się całość zjeść praktycznie bez bólu. Tylko pamiętajcie – parówek nie gotujemy, zalewamy na kilka minut gorącą wodą i zjadamy ze smakiem.

Kaszanka jest tania, z musztardą to w ogóle pycha. Pasztetowa, jak się gdzieś trafi. No ale ona wymaga dużych ilości chrzanu albo musztardy, bo jak 30 lat temu śmierdziała niemiłosiernie, tak teraz jebie jeszcze bardziej. Tani salceson coraz trudniej trafić, ale jak się trafi, to jak wygrana w lotka. Rzecz jasna dużo musztardy do niego.

Jabłka są tanie. Ogórki i cukinia też bez patologii. Pomidory malinowe można trafić za 7-8 ziko. No i warto rozglądać się za kontenerkami podpisanymi ‘na zupę’, tam często obsługa przekłada warzywa na skraju wytrzymałości. Można z nich zrobić zupę.

Nie ma za co.

Rady o jedzeniu mniej, udzielił nam gość, którego pysk nie mieści się już w kadrze, i który w ubiegłym roku zarobił jakieś 220 tys. ziko. Jeżeli to nie jest śmieszne, to nie wiem co jest.

I żeby mieć już komplet z tego tygodnia. Niejaka Jacyna-Witt ze szczecińskich struktur Partii, pozuje na polu golfowym i tłumaczy plebsowi, że jakby tylko przestał być plebsem, to mógłby jak ona, Trump, Tiger Woods czy Barack Obama, ‘haratać w golfa’. W tym celu wystarczy tylko przestać być plebsem i zostać elitą. Co ci przeszkadza przestać być plebsem i zostać elitą? Zastanów się nad tym.

Natomiast Gosiewska Małgorzata, oddycha na łonie natury, zapewnia że to wyjazd, na który każdego stać i namawia Polaków słowami ‘kupujcie namioty, jedźcie do lasu’. A potem pozuje do zdjęcia dla Superaka z kanapką z kawiorem.

Zaprawdę, ciekawych dożyliśmy czasów, gdy świnie karmi się kawiorem.